Rozdział 20

147 6 2
                                    

     Tori, Jezus Maria! — do pomieszczenia wpadł Bruce i Steve. Leżałam cała zakrwawiona na podłodze i mimo iż mogłam się poruszać, nie drgnęłam. Leżałam plackiem z zamkniętymi oczami i wsłuchiwałam się w rytm kroków drużyny. Potrzebowałam jakiegoś punktu zaczepienia by wyciszyć swój umysł.
     Byłam wykończona. Tego typu maratony są męczarnią i, w moim przypadku, nie kończącą się walką z wiatrakami. Jak nad tym zapanować? Nad lodem górę brały emocje, gdy je opanowałam śmiało brałam kontrolę nad mocą. Ale diament? To jest coś z wyższej półki, emocje - ich wystąpienie bądź brak - nie mają na to wpływu. Więc, jak walczyć z czymś, czego nie znamy? Za tym tworzy się kolejne pytanie. Jak pokonać kogoś, kogo zna się tylko z przebłysków wspomnień?
     — Mam cię — usłyszałam i poczułam jak silne ręce podnoszą mnie z podłogi. Otworzyłam oczy i oparłam głowę o ramię kapitana. — Dasz radę siedzieć?
     Leżałam na ziemi tylko pięć minut, mrożonka, nie mam paraliżu kręgosłupa.
     Pokiwałam twierdząco głową i z jego pomocą usiadłam na kozetce. Bruce sprawdzał parametry, a ja jakbym była po narkotykach, starałam się ogarnąć obraz jaki widziałam. Głowa mi pulsowała, wzrok był zamglony i pozbawiony ostrości. Ale nie hamowało to każdej myśli przelatującej mi przez umysł. W tym tempie moje serce nie wytrzyma, a miałam na głowie nadchodząca wojnę. Spotkanie z Furym niczym miało się do tego, co nadchodziło. Zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, swojego stanu zdrowia które było na krawędzi oraz sił fizycznych mojej drużyny. Nawet jeżeli nie mogliśmy temu zapobiec, to zawsze jest cień szansy na przesunięcie nieuniknionego w czasie. A tego nikt nie zabroni mi próbować.
     — Dobrze się czujesz? Coś się boli? Kręci ci się w głowie?
     — Bruce, stop — mruknęłam hamując jego zapędy z pytaniami doktorskimi. — Nic mi nie jest. Lekki ból głowy to nie koniec świata.
     — W twoim przypadku, to może być koniec świata, Tori — rzekł Steve patrząc na mnie uważnie. Spojrzałam na niego z pobłażaniem. Dalej nie znał ceny, jaką musiałam płacić za wszystkie swoje działania i nie rozumiał, że nie mogłam się zatrzymać. Czas grał istotną rolę.
     — Powinnaś tu zostać, żebym miał na oku twoje parametry — naszą walkę na spojrzenia przerwał doktorek.
     — Powinnam być u siebie w domu, planując akcję i w swojej organizacji by koordynować ludźmi.
     — Tori..
     — Nie macie bladego pojęcia, o co toczy się cała sprawa.
     — To nam wytłumacz — powiedział Steve, krzyżując ręce. Pokręciłam głową, bo nawet gdybym im wyjaśniła powagę sytuacji to i tak by nie zrozumieli wszystkiego. To nie była ich walka tylko moja. To zawsze była tylko i wyłącznie moja walka, ja przeciwko Helen. Tak to się zaczęło i dokładnie tak samo musiało się skończyć.
     — Możesz nam zaufać, Tori. Po tym czasie powinnaś to wiedzieć — mruknął Bruce. Tu nie chodziło o zaufanie. Z nim zawsze miałam kłopot, ale to był zbyt skomplikowany proces na jaki nie mogłam się zdobyć. Westchnęłam, bo właśnie dlatego uciekłam. Aby uniknąć wszelkich pytań, nacisku ze strony Avengers, trosk o każdy kolejny krok. Powrót w moje ciche miejsce równał się z psem tropiącym w postaci Starka, a to wprowadzało mnie w kolejną ślepą uliczkę.
     — Zaufanie to luksus, więc rzadko nim obdarzam ludzi — mruknęłam cichutko, co nie zostało zauważone przez towarzyszy. Pierwszy raz, odkąd ich znam, nie usłyszeli tego co chciałam zachować dla siebie. Cud!
     — Moja droga, masz nieodwracalnie przerąbane — do sali wszedł Stark ze swoim stalowym wyrazem twarzy. Przetarłam twarz dłonią będąc zmęczona walką także z nimi. Huragan Tony zbierał żniwa, a ja miałam stać na jego drodze. To był ten moment kiedy powinnam uciekać, ale z czysto fizycznych względów nie mogłam tego zrobić.
     Wiedziałam, że szybko mnie stąd nie wypuszczą - i że przesadnie szybko nie pojawi się nikt, z kim mogłabym zamienić kilka słów w sprawie Helen. Taktyka sprowadza się do tego, bym trwała w nerwowym oczekiwaniu i by moje napięcie stopniowo rosło. Zadziałałoby to, gdybym nie podchodziła do tego z chłodem i, na miarę możliwości, racjonalnym umysłem. Bolała mnie głowa, ale z tym mogłam sobie poradzić. Zmysły również pracowały bardzo dobrze, nie zapowiadało się na kolejny epizod, ale gdzieś wewnątrz mnie dalej pojawiał się strach przed nieznanym. Przecież nie znałam Helen, jedyne momenty w których ją pamiętam są wyrzucone z mojego umysłu, a te które wracają mogą być ułożone na jej zlecenie. Byłam wrakiem, ale mimo to czułam się całkiem nieźle. A przynajmniej tak to sobie wmawiałam.
     — No co ty, staruszku — wyszeptałam.
     — Nie myśl, że teraz wypuszczę cię poza próg tego...
     Cisza.
     Zdezorientowana uniosłam głowę i rozejrzałam się po okolicy. Jak do tego doszło, że przed sekundą siedziałam w Wieży i słuchałam Starka, a teraz stoję pośrodku lasu przy Moonly w zupełnej ciszy? Starałam się to zrozumieć, ale nagle mnie olśniło.
     Nastia.
     Odwróciłam się do tyłu i spotkałam uśmiechniętą, od ucha do ucha, dziewczynę. Jej entuzjazm był na tyle zaraźliwy, że nawet na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech. Przytuliła mnie, na co odwzajemniłam gest. Mogłam grać stanowczą i władczą dyrektorkę, ale gdy w grę wchodziły emocje, ta maska obojętności zaczynała opadać. A przy nich nie chciałam udawać.
     — Dzięki. Uratowałaś mnie przed zbędną gadaniną Starka — odparłam odsuwając się metr od niej. Zaśmiała się, a to dało mi mały sygnał iż sprawy w organizacji nie miały się wcale tak strasznie, jak ostatnio tu byłam.
     — Dalej ich unikasz? — spytała.
     To nie tak, że postanowiłam się od nich odwrócić i więcej nie wracać. Po prostu musiałam ich odsunąć, by zrobić sobie miejsce do przejścia. Oni stanowiliby tylko niepotrzebny mur utrudniający mi przedostanie się w odpowiednie miejsca, aby zapewnić bezpieczeństwo i zyskać odpowiednie informacje do pokonania Helen. Jakkolwiek by to nie brzmiało, stanowiliby tylko przeszkodę.
     — To skomplikowane — mruknęłam i ruszyłam w stronę szkoły. Jej wygląd w niczym nie przypominał naszego starego miejsca. Stara Szkoła wyglądem przypominała średniowieczny zamek, gdzie brakowało tylko rycerzy z mieczami oraz królową z koroną na głowie, przechadzającą się po terenie. Plany odbudowania Szkoły oddałam w ręce Lexi, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Nowoczesny wygląd zewnętrzny przypominał bardziej dobrze rozbudowaną willę, niż specjalną szkołę. Było dużo okien co dodawało światła oraz optymalnie powiększało obraz. Co prawda kolory były w odcieni szarości z odrobiną czerni, ale to również miało swoje znaczenie.
     W środku zaś dało odczuć się wcześniejszą świetność tego miejsca. Wchodząc do środka poczułam lekki żal, że taki koniec nas dopadł. Zmęczenie, gdy tymi korytarzami wracaliśmy styrani z treningów. Smutek, gdy doszło do tragicznego incydentu i każdy pogrążył się w żałobie. Ale też siłę, strach, władzę oraz to dość nieprzyjemne uczucie grozy. Mieszanka wybuchowa, która zalała moje serce niczym miód. Tęskniłam za tym miejscem i za nic nie chciałabym go opuścić. Pragnęłam pozostać w środku i poczuć tą namiastkę dawnego beztroskiego życia zwykłej wojowniczki, która uczy się bronić i walczyć o swoje.
     Tutaj poznałam ogrom lojalnych i niesamowitych osobowości. Liczyłam, iż nowi rekruci również poczują się tutaj jak w domu, aczkolwiek w planach miałam zadbać by nie wisiało nad nimi tak ciężkie życie, jakie my mieliśmy dzięki Helen. Pozostałości ze starej architektury zostały ułożone po obu stronach korytarzy. Dla nowych osób ukazywać miały historię oraz trwałość tego miejsca, dla tych co przetrwali i wciąż są wśród nas, miały oznaczać dom. Pokazać, że mogliśmy stracić wiele, ale równie dużo zyskaliśmy. Podbudować nas emocjonalnie, że jesteśmy silni i nawet katastrofa w postaci ataku na Moonly, nie mogła nas złamać. Odrodziliśmy się. Odbudowaliśmy to miejsce, a ja miałam za zadanie zmienić rządy dawnej dyrektorki w mniej drastyczne, aczkolwiek równie ważne. Nie chciałam by każdy nowy rekrut czuł na karku powiew strachu i niepewności, tylko bezpieczeństwo. Zrobić z nich o wiele lepszych agentów niż my sami byliśmy. Przecież nie będziemy żyli wiecznie. Kto wie, może gdzieś w murach tego budynku znajdzie się jedna osoba, która dumnie zajmie moje miejsce i będzie przekazywała dalej historię, doda swoją cegiełkę i pociągnie organizację na lepsze tory. Ktoś będzie musiał wciąż czuwać nad miastem i życiem niewinnych ludzi.
     — Szefowa! — to było pierwsze co usłyszałam po przekroczeniu progu jadalni. Ethan, Ross, Adam, Vivien oraz Sophia zajmowali jeden stolik, który znajdował się w rogu końca sali. Musiałam przyznać, była ogromna, ale złote zdobienia bardzo ładnie komponowały się beżowym odcieniem na ścianach. Dodawało to delikatności oraz poczucia swobody, człowiek uspokajał się samoistnie widząc taką paletę barw. Cała sala zamilkła, każdy kto przebywał w jadalni wpatrywał się wprost we mnie i Nastię. Patrząc na moich przyjaciół uśmiechnęłam się i rozłożyłam ręce na boki.
     — Tęskniliście? — zapytałam, na co się zaśmiali i biegiem ruszyli w moim kierunku. Gwar powrócił, niektórzy nie widząc mnie i nie znając zastanawiali się, kim jestem. Ale miałam czas aby odpowiednio ich przywitać w progach Szkoły. Nie będę taką rozgoryczoną oraz wiecznie krytykującą dyrektorką. Jeśli ktoś zasługuje na pochwałę to ją dostaje, jeżeli ktoś ma z czymś problem, wspólnie go rozwiązujemy i dokonujemy poprawy. Owszem, trzeba uważać by nikt nie wszedł ci na głowę, ale to również można zrobić strategicznie, a nie siłą.
     — Jezuuu, jak mi ciebie brakowało, Szefowo — odezwał się Ethan, przytulając mnie odrobinę za mocno. Zaśmiałam się serdecznie, z przyjemnością przyjmując fakt, iż jest to pierwsza pozytywna reakcja jaką odczułam przez ten cały rok. Jak cudownie było przez moment poczuć się sobą.
     — Mi również was brakowało, Orionie — ostatni wyraz zaakcentowałam odrobinę głośniej. Niektórzy z tłumu gapiów umilkli, zapewne wiedząc kim był Orion. Szybko się uczą.
     — Nie zapominaj, że to ty byłaś i jesteś liderem Oriona, moja droga. Gdyby nie ty, nas by tu nie było — powiedział Adam, również idąc za gestem Ethana i przytulał mnie, tym razem delikatniej.
     — Gdybanie — mruknęłam i gdy przywitałam się z każdym, spojrzałam na nowych członków organizacji. Musiałam przyznać, Adam odwalił kawał dobrej roboty. Lecz to, kto zostanie tutaj dłużej, a kto ucieknie w popłochu okaże się, gdy rozpoczniemy pierwszy semestr nauki. Niektóre rozmowy ucichły, by kolejno w całej jadalni nastała grobowa cisza.
     — Nie bójcie się, nie gryzę — zaśmiałam się, a napięcie z ich ciał pomału ustąpiło. Niektórzy wciąż wpatrywali się we mnie, jak we wroga, ale to bardzo szybko miało się zmienić.
     — Przepraszam za pytanie, ale.. czy to ty nie jesteś tą słynną założycielką Oriona? Tą, która uratowała masę ludzi przed masakrą ze strony Cienia? — zapytała blondynka, która siedziała najbliżej. Posłałam jej delikatny uśmiech i chcąc zaspokoić ciekawość każdego obecnego w tej sali, podniosłam delikatnie głos, by wiadomość dotarła do każdej pojedynczej osoby.
      — Nie w naturze leży mi chwalenie się swoimi wyczynami oraz unoszenie się wyżej niż inni, dzięki temu co dokonałam. Ale odpowiadając na twoje pytanie, moja droga, owszem, to ja. Lecz proszę — uniosłam ręce do góry, gdy w pomieszczeniu zaczynał panować chaos, popędzający go dozą strachu. — nie traktujcie mnie jako kogoś wyższego. W tym miejscu każdy jest równie ważny, a szacunek należy się każdemu z osobna. W dawnych czasach, gdy to miejsce funkcjonowało, życie w tym miejscu wyglądało trochę inaczej. Były dość rygorystyczne zasady, których nigdy nie wolno było łamać i to jest kwestia, która się nie zmieni. Zasady jakie będą tutaj obowiązywały są podstawą. Lecz nie będą one kończyły się tak drastyczną karą, jaką musiałam odczuwać ja oraz każdy inny uczeń tej Szkoły.
     — Co to oznacza? — spytał jeden chłopak z tłumu unosząc do góry rękę. Kąciki ust niebezpiecznie zadrgały, gdyż przypominało to trochę nauczanie w podstawówce.
     — Jak cię zwą? — zapytałam.
     — Jonathan.
     — Otóż, mój drogi Jonathanie, oznacza to iż nie zaznacie takiego życia jakie my musieliśmy mieć. Poprzednia dyrektora ośrodka była okrutna, lecz miała w tym swój cel. Wierzę, że jej działania były popędzane czystą chęcią wyuczenia nas specjalnych umiejętności, a nie chorą zajawką maltretowania nastolatków. Nie zaznacie tutaj bólu psychicznego, ani fizycznego, nie licząc oczywiście treningów. Na to nie mam żadnego wpływu.
     Śmiech rozniósł się po sali i odbijał się od ścian, a to napełniło moje serce kolejną dozą swobody i spokoju. Czułam, że to co robię jest właściwe i miałam solidny cel, aby poprawić funkcjonowanie tego miejsca.
     — Natomiast — ciągnęłam. — macie moje słowo, iż to miejsce będzie dla was domem. W tym miejscu dowiecie się, o co będziecie walczyć, komu ufać, na co zwracać uwagę oraz wyuczy was czujności.
     — Przepraszam — moja uwagę przykuła drobna dziewczyna, która kryła się na drugim końcu sali. Była niziutka, kasztanowe włosy miała lekko za ramiona, a oczy były przepełnione strachem oraz dezorientacją. Doskonale znałam ten wzrok, widziałam go za każdym razem gdy patrzyłam w lustro. Mówiła tak cichutko, że gdybym nie miała wyczulonego słuchu, to nawet bym jej nie zauważyła.
     — Słucham — odparłam z lekkim uśmiechem chcąc zachęcić ją do kontynuacji.
     — Co się stanie z osobami, które posiadają.. em.. specjalne zdolności? Zostaną usunięci ze szkoły?
     Westchnęłam. Wiele kryje się pod hasłem "specjalne zdolności", a widząc jej drobną, kruchą postawę oraz przewidujący wiek, który nie był zapewne wystarczający jak dla każdego innego ucznia, mogłabym sugerować iż doskonale wiedziałam, o jakie specjalne zdolności jej chodziło.
     — Nie, słońce. Nikt nie zostanie wydalony ze szkoły, chyba że złamie żelazne zasady regulaminu, który poznacie już niebawem. To ma być bezpieczne miejsce, wasz schron do którego możecie wracać za każdym razem, gdy poczujecie zagrożenie. Każdy ochrania każdego, nie zostawiamy swoich na pastwę losu. Dbamy o siebie nawzajem. Lecz chciałabym wiedzieć, co według ciebie oznaczają te specjalne zdolności?
     — Um.. — zawahała się. Niepewność to jeden z wrogów, który zabiera nam zdolność logicznego myślenia. Przysłania nam umysł i blokuje drogę do ubrania w słowa tego, czego tak bardzo się boimy wypowiedzieć. Zaczynamy błądzić, a wtedy czas jakby płynie szybciej. Nim się odwrócisz, wiesz że straciłeś cenny czas, na wytłumaczenie się w miarę omijającymi temat słowami.
     — Spokojnie, krzywda ci się nie stanie — odparłam z ostrożnością. Jeżeli miała zdolności zbliżone do moich, to mogłam sobie z tym poradzić. Szkoła ewoluuje, a co za tym idzie, osoby z różnymi mocami również są mile widziane w progach tego budynku. — Pokaż mi, co potrafisz.
     Zestresowana i wciąż niepewna wstała, by podejść na środek, gdzie inni uczniowie zrobili miejsce odsuwając stoły na boki. Każdy był zaintrygowany i z ciekawością wpatrywał się w dziewczynę. Zaś ja posyłałam jej pełne zrozumienia oraz ciepła spojrzenie. To nie więzienie, gdzie skatują cię za dodatkowe umiejętności, tylko szkoła. Tutaj mieli się uczyć, a nie bać.
     Widząc moją spokojną postawę, ona sama odrobinę się rozluźniła. Zamknęła na chwilę oczy, a następnie uniosła do góry dłoń, na której powstał drobny płomień ognia. Na chwilę zesztywniałam. Strach owinął swoje ramiona wokół mojego gardła, nie dlatego że dziewczyna posiadała specjalną moc. Tylko dlatego, że sama kiedyś takową posiadałam, a powód jej istnienia oraz wciąż bolące wspomnienia nie pozwalały trwać w czystym spokoju. Rzuciłam spojrzenie Nastii, która również swój wzrok utkwiła we mnie. Gdy ogień zniknął, dziewczyna stąpała z nogi na nogę, bojąc się tego co wypowiem. Musiałam wyprowadzić ją z błędu.
     — Jak masz na imię, dziecko? — zapytałam przechylając głowę delikatnie w bok, wpatrując się w nią z uwagą. Jej rozbiegany wzrok powiedział mi wszystko czego potrzebowałam.
     — N-nie pamiętam — wyszeptała i spuściła głowę w dół.
     — Ale jak można..
     — Spokój — podniosłam dłoń do góry, chcąc zaprzestać nadchodzącym pytaniom oraz niedowierzeniom. Niektórzy z ironią podchodzili do sytuacji, lecz to nie miało potrwać długo. Gdy dowiedzą się tego, co my wiedzieliśmy, następnym razem gdy spotkają taką osobę na swojej drodze, również będą patrzeć na sytuację z ostrożnością. Wcześniejsza ironia oraz chęć wyśmiania ulegną autodestrukcji.
     — Proszę pani? — odezwała się.
     — Nazywam się Tori, dziecko, proszę więc się do mnie zwracać imieniem. Jak mówiłam, tutaj każdy jest równy sobie — mówiąc to rzuciłam ostrzegawcze spojrzenie chłopakowi, któremu przerwałam niewygodne pytanie. — Nic się nie stało. Mój przyjaciel, Ross, zaprowadzi cię do twojego pokoju, żebyś mogła odpocząć i przygotować się na nadchodzący semestr. W porządku?
     Pokiwała głową i gdy wyszła w pomieszczenia, przybrałam surowy oraz stalowy wyraz twarzy. Wciągnęli powietrze do płuc tak głęboko, iż bałam się, że ich płuca pękną pod naporem tlenu.
     — Jeżeli ktoś jeszcze posiada podobne zdolności, prosiłabym o udanie się prosto do mnie. Nikt nie będzie tutaj wyśmiewany i krytykowany pod względem posiadania jakichkolwiek mocy. To nie przedszkole, więc gdy następnym razem do takiej sytuacji dojdzie, lepiej zastanówcie się dwa razy. Bo kiedyś to może być któryś z was, kto obudzi się nagle z rana i zauważy iż posiada takie zdolności, choć wcześniej ich nie miał. Więc hamujcie swoje komentatorskie zapędy, bo takie zachowanie jest tutaj nieakceptowane. A co do tej młodej dziewczyny, macie jej nie denerwować. Jest równa z wami, ale wciąż jest najmłodsza. Proszę mieć to na uwadze. A teraz wróćcie do wcześniejszych czynności. W odpowiednim czasie spotkam się z wami ponownie i omówimy pewne kwestie. Miłego dnia.
     W pośpiechu wyszłam z jadalni i gdy zamknęły się za mną drzwi, nabrałam powietrza i oparłam się o ścianę. Ona była z Hydry. Pytanie jakie się rodziło, to czy oni ją przysłali, czy udało jej się jakimś cudem uciec. Przeraziło mnie to, bo wyglądałam dokładnie jak ona w jej wieku, gdy byłam w szeregach Czerwonych Macek. Mogła być zagrożeniem, ale to wciąż było dziecko. Jeśli był chociaż cień szansy na uratowanie jej, nie spocznę dopóki nie dopnę swego.
     — Myślicie, że ją wysłali? — zapytała cicho Sophia, by nie wzbudzić podejrzeń osób po drugiej stronie drzwi.
     — Może, ale to dziecko. Do tego ma świadomość, zadała pytanie, widać było jej emocje. Nie mogli z niej zrobić maszyny by zniszczyć coś, co jeszcze nie powstało — powiedział Ethan.
     — Tori? — spojrzałam na Vivien. Pokręciłam głową, bo nie miałam na ten moment żadnego racjonalnego wytłumaczenia.
     — Nie wiem. Ale musimy się tego dowiedzieć. To jeszcze dziecko. Jak wspomniał Ethan, ma własną świadomość, więc nie zdążyli wyczyścić jej umysłu, bądź zrobili to celowo. Nie dowiemy się tego gdybając. Podczas jej obecności w Szkole, zwracajcie na nią specjalną uwagę, ale nie bądźcie zbyt natarczywi. Po cichu, żeby nikt nie widział. Nie potrzebny nam skandal w pierwsze dni rozpoczęcia nauki — odparłam i żegnając się z drużyną, ruszyłam do jednego z pokoi sypialnianych. Nie miałam siły na podróż do swojego domu, gdzie zapewne czekał na mnie sierżant, a nie chciałam nadwyrężać Nastii. Teleportacja zabiera spory ogrom sił. Dlatego postanowiłam zostać na moment w Moonly, bo tutaj był mój dom. Przy okazji będę miała oko, na tą dziewczynę.
     Jej obecność u nas dodawała nam pracy, ale nie mogłam jej pozostawić samej sobie. Gdyby w moim przypadku ktoś wyciągnął pomocną dłoń, jak byłam w jej wieku, łapałabym się jak tonący brzytwy. Ale nie miałam. Byłam sama, więc wiem jakie to paskudne uczucie. Nie mogłam tego zrobić jej, ani nikomu innemu. To po pewnym czasie zjada od środka. Lecz nasuwał się kolejny problem.
     Skoro Hydra tworzy nowych żołnierzy, budząc się po roku ciszy, to mają w tym jakiś plan. To stawiało inne światło na sytuację. Bo skoro ona tam była i jest teraz u nas, to mogą chcieć mnie i Bucky'ego z powrotem.
     Cholera, co ja mam teraz zrobić?


_____
Witajcie! 😁
Nabrała mnie wena twórcza i postanowiłam dodać trochę barw w postaci Moonly 😅

Co o tym sądzicie? Wolicie więcej Szkoły, Avengers, czy może osobnych sytuacji Tori i Bucky?

Dajcie znać w komentarzach!💭

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!😘

Luna x 🌙

Silent Girl // Avengers FF (TOM III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz