Rozdział 35

98 9 2
                                    

     Kręciłam się na krześle w laboratorium Starka i czekałam aż system załaduje odpowiednie pliki, które w tym momencie były jednym z kluczy potrzebnych do otworzenia puszki Pandory pod tytułem „Helen". Czy tego chciałam, czy nie, potrzebowałam jej starych zapisków ze szkoły. Większość spłonęła w wybuchu podczas ataku, ale tyle ile zdążyłam wcześniej zapisać systemowo mogłam wygrzebać.
     Aby przeciwdziałać staraniom Helen by odzyskać Hailie i doprowadzić do naszego upadku, musiałam na powrót stać się tą przestraszoną nastolatką, liderką grupy o wiele większej niż w aktualnym momencie. Musiałam cofnąć się do przeszłości, by w miarę naszych możliwości móc przewidzieć przyszłość i zadziałać w teraźniejszości. 
     Helen była nieprzewidywalna, ale przy dobrej motywacji również potrafiłam taka być. Jej błędem było wyrażenie zgody na stworzenie Oriona, tym samym działała na naszą korzyść. Dawało mi to do myślenia. Skoro pozwoliła na utworzenie się naszych, tak zwanych sił zbrojnych szkoły, musiała przewidzieć, że coś pewnego dnia się sypnie. W takim razie, dlaczego sama stanęła po przeciwnej stronie? Nie wydaje mi się, żeby Hailie była tego powodem, miała dopiero siedem lat, jak udało nam się dowiedzieć dzięki badaniom Bannera. Szkoła upadła zdecydowanie wcześniej.
     Chociaż... czy nie miało by to odrobiny sensu? Helen mogła być już w ciąży kiedy Moonly upadało. Chcąc chronić swoje dziecko i siebie przeszła na stronę Hydry pozwalając nam złudnie wierzyć, że mamy szansę wygrać. Mogła pozwolić na eksperymenty Hailie, żeby później pokonać Hydrę. I miałoby to sens, gdyby nie inne sprzeczne informacje. Atakowała nas, zamiast doprowadzić do rozmowy. Przecież wspólnie moglibyśmy jej pomóc. Doprowadziła do morderstwa byłych członków za pomocą sonatów, zamiast pokazać że możemy działać w jednej drużynie. Przecież Moonly mogło się odrodzić zdecydowanie szybciej z jej pomocą, więc czemu działała przeciwko nam skoro wcześniej pracowała z nami?
     Było wiele sprzecznych informacji, dlatego ciężko było złapać się jednej konkretnej i podążać jej śladem, bo za nią kryły się dwie inne informacje ciągnące za sobą jeszcze inne. I w ten sposób tworzył się łańcuszek wiodący do epicentrum całego zamieszania.
     Nie przypuszczałam, że pewnego dnia będę musiała działać przeciwko osobie, która powinna przyzywać pozytywne emocje i sprawiać wrażenie bezpieczeństwa. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie troszczyła się o nas bo to robiła. Co prawda na swój własny sposób, ale dbała o nas. Dlatego nie rozumiałam jej pobudek. Sama świadomość możliwej potyczki z Helen powodowała we mnie smutek i złość. Bo to wszystko można było rozegrać zupełnie inaczej.
     — Jak się bawisz, dzieciaku?
     Kręciłam się w prawo, w lewo, z głową opartą o siedzenie i wpatrywałam się w sufit, zaplątana we własnych myślach. Nie przejmowałam się otoczeniem, bo wbrew pozorom Avengers Tower była dość solidnie zabezpieczone po ostatnich ekscesach. Tak samo ich lokatorzy. Można by na pierwszy rzut oka stwierdzić, że nic się nie zmieniło, aczkolwiek zmieniło się o wiele więcej niżbym przypuszczała.
     — Rewelacyjnie. Chcesz się przyłączyć? — zapytałam nie odrywając wzroku od śnieżnobiałego sufitu.
     — Zależy. Nad czym pracujesz?
     — Zależy. Co chcesz usłyszeć?
     — Co tam klikasz? — podszedł i zerknął na ekran, gdzie przewijało się od cholery różnych cyferek i pasek ładowania, który boleśnie wolno przesuwał się do przodu. — Co to?
     — Stare zacyfrowane zapiski Helen — powiedziałam na spokojnie nie przestając się bujać.
     — Tej waszej dyrektorki?
     — Mhm.
     — Były dostępne cały czas w systemach?
     — Tak mi się wydaje — mruknęłam zerkając kątem oka na ekran. — Nie sprawdzałam tego wcześniej. Za wczasu założyłam, że mogą się przydać i zrobiłam wersje cyfrowe na wypadek gdyby były narażone na ogień. Kompletnie o tym zapomniałam.
     — A to pobieranie? — wskazał palcem na zielony pasek.
     — Ściągam te pliki do innego systemu, który pozwoli mi wyodrębnić najważniejsze informacje, które pozwolą nam na zabezpieczenie się w sytuacji nagłego pojawienia się Helen.
     — Wszystko przemyślałaś, co? — spojrzał na mnie z chytrym uśmiechem, na co posłałam mu rozbawione spojrzenie.
     — Nie wszystko. Ale ona jest głównym zagrożeniem, przed którym należałoby się ochronić. Ramirez, Hydra, a nawet ja, spadamy na dalszy plan.
     — Po pierwsze, ten fagas może się przydać. Po drugie, jak to „nawet ja"? Żadne z ciebie zagrożenie, dzieciaku.
     Zatrzymałam krzesło i wleciałam spojrzenie w Starka, który patrzył wprost na mnie jakby był pewny swoich słów. Postanowiłam wyprowadzić go z tego błędnego myślenia i skupiając się na płynącej w moim krwiobiegu energii, pozwoliłam swoim oczom niebezpiecznie zaświecić jednocześnie uśmiechając się szyderczo w stronę ojczulka. Ten zaś, jakby całkowicie rozumiejąc przekaz, uniósł ręce w geście poddania i zrobił krok do tyłu, choć rozbawienie było widocznie w jego spojrzeniu.
     — No dobra, zwracam honor.
     — Niesamowite — powróciłam do wcześniejszej postawy i z szerokim uśmiechem kontynuowałam. — Tony Stark. Miliarder i ameba w relacjach międzyludzkich przyznaje rację własnemu dziecku. No czymże sobie zasłużyłam aby ten dzień...
     — Dobra, nie rozkręcaj się. Nie po to tu przyszedłem.
     — Szło się domyślić. Czego chcesz? — zapytałam wprost.
     — Kolacja gotowa.
     — Nie jestem głodna.
     — Nie zaczynaj — pomachał palcem w powietrzu jak do pięcioletniego dziecka. Prychnęłam pod nosem chcąc pohamować cisnący się na usta uśmiech.
     — Nie jestem dzieckiem żebyś mi groził paluszkiem — również pomachałam mu palcem, który chwycił i pociągnął mnie do siebie podnosząc mnie z fotela. Szturchnęłam go delikatnie w odsłonięte żebra, ale nie był mi dłużny i wykręcił mi ręce do tyłu. Uśmiechnęłam się mimowolnie i wyplątałam z jego uścisku odbijając się od podłoża i przeskakując nad zdziwionym Starkiem. Stanęłam za nim i klepnęłam go w ramię, na co się odwrócił.
     — Wygrałam — odparłam z dumą w głosie. Tony zaśmiał się i kiwnął głową przyciskając mnie do swojego boku.
     — Bo pozwoliłem ci wygrać.
     — Ta, akurat — zaśmiałam się.
     Te nasze małe przepychanki były pewnego rodzaju oznaką wzajemnej relacji. Żadne z nas nie chciało zrobić drugiej osobie krzywdy, ale taka dziecinna zabawa pozwalała nam na chwilowe oderwanie do rzeczywistości i przy okazji sprawiało o wiele więcej frajdy niż klasyczne treningi z innymi bohaterami.
     Wiele się zmieniło w naszej relacji odkąd na powrót stałam się prowizorycznym więźniem w Wieży. Co prawda na początku bywało różnie i wciąż zmuszona zostałam do indywidualnej walki z własnym alterego, które usilnie próbuje wydostać się na powierzchnie przejmując kontrolę, ale Tony znalazł sposób by choć na moment wybić się z tego transu. Wcześniej wyklinałam bransoletki znajdujące się wciąż na moich nadgarstkach, ale w tamtym momencie nie mogłam być bardziej zadowolona z ich posiadania. Pomagały mi pozostać sobą.
     — Co na kolację? — spytałam mimochodem, bo mogło się okazać, że było tam coś wartego mojej uwagi.
     — Nie wiem, Clint zabrał się za gotowanie.
     Uniosłam jedną brew na słowa Starka i patrzyłam na niego chcąc wyłapać jakiś haczyk. I choć nie dostrzegłam w jego oczach żadnego podstępu, tak wciąż niechętnie przystawałam na propozycję z jaką do mnie przyszedł.
     — I ty mu pozwoliłeś wejść do kuchni?
     — Dawno nie robiłem remontu.
     Zaśmiałam się i sprawdzając przelotnie ekran, stwierdziłam, że moja chwilowa nieobecność niczego nie zmieni i mogłam pozwolić sobie na skorzystanie z kuchni.
     — No dobra, chodźmy.
     Nie ruszając niczego więcej wspólnie udaliśmy się do tego pomieszczenia zemsty. Po drodze oczywiście nie mogło zabraknąć klasycznych doczepek i przepychanek, w wyniku czego wpadłam do kuchni jak bomba, o mało nie zabijając się o Steva.
     — Patrz jak chodzisz — zaśmiał się Tony i ruszył do ekspresu w celu zrobienia kawy. Spiorunowałam go wzrokiem, którego nie mógł zobaczyć i popukałam się w czoło.
     — Na starość ci się chyba pogubiły szare komórki — odparłam i usiadłam przy stole nie spuszczając wzroku z miliardera. — Zrób mi też.
     — Małe dzieci nie mogą pić kawy.
     — To twoje małe dziecko jest niebezpieczne, więc nie radziłabym ci tego dziecka drażnić, bo może się okazać, że przypadkowo je zdenerwujesz i może być nieprzyjemnie — rzuciłam przesłodzonym głosem, na co poczułam lekkie szturchnięcie w bark. Odwróciłam głowę w lewą stronę i zauważyłam Bucky'ego, który przyglądał mi się z uwagą.
     — No co? Że niby źle mówię?
     — Wsuwaj — zaśmiał się cicho i podał mi talerz, na którym znajdowały się gofry z bitą śmietaną i borówkami. Zaczęłam jeść, a zaraz za mną poszła reszta drużyny. Między sobą tworzyły się pojedyncze rozmowy i była to dość przyjemna atmosfera, dopóki do naszego towarzystwa nie dołączyły osoby, których zdecydowanie słyszeć wtedy nie chciałam.
     Ja to bym sobie opierdolił takiego gofera — mruknął Maxim zdecydowanie zbyt blisko mojego ucha. Zacisnęłam na ułamek sekundy usta i zignorowałam jego zaczepkę, choć wiedziałam że to tylko pobudzi go do dalszego działania.
     No wiesz, takiego co kiedyś odjebaliśmy w szkole. Taki wielugaśny, że trzy dni żeśmy go jedli.
     Smakował jak karton — dołączył głos Laury, a ja już wiedziałam, że ta kolacja to będzie jedna wielka porażka. Chcąc powstrzymać wybuch śmiechu wyciągnęłam dłoń po szklankę i upiłam łyk wody.
     Ty jesteś, kurwa, karton.
     Już nie wytrzymałam i parsknęłam cichym śmiechem sprowadzając na siebie uwagę lokatorów.
     — Z czego się śmiejesz? — zapytała Nat.
     — A nic takiego — machnęłam ręką i wytarłam z kącika oka niechcianą łzę. Usta drgały mi od hamowanego śmiechu i choć nie widziałam, tak przeczuwałam, że Laura i Maxim mają ze mnie ubaw po pachy. — Coś mi się przypomniało tylko.
     Wanda spojrzała na mnie porozumiewawczo, na co puściłam jej oczko i już wiedziałam, że słyszała to wszystko. Wpatrywała się we mnie swoimi czerwonymi oczami, a ja pozwoliłam jej wejść do mojej głowy i posłuchać, jak moim dawni ludzie próbują zepsuć nam kolację.
     To chyba siebie nie widziałeś, debilu.
     Nie wiem czy wiesz, ale w lustrze nie widać odbicia umarlaków.
     I chwała bogom, bo to lustro by chyba pękło na kawałki.
     Wanda zaśmiała się pod nosem i zakryła to swoim jedzeniem, a na ja natomiast schyliłam lekko głowę w dół próbując jakoś się opanować, co z tymi idiotami nie wychodziło mi dobrze.
     Tori, jedz tego gofra. Nie zachowuj się podejrzanie — mruknęła mi do ucha Laura, na co automatycznie zaczęłam jeść by nie ściągnąć na siebie dziwnych spojrzeń.
     Ja się nie dziwie, że jej nie wchodzi. Chuj wie, co Clint dorzucił do ciasta.
     Otworzyłam szeroko oczy przestając jeść na sekundę. Przysięgam, że ta dwójka za życia była nie do zniesienia, a co dopiero gdy sobie razem wędrują po świecie zmarłych.
     Żebyś ty zaraz nie wylądował w jakimś gofrze — warknęła dziewczyna.
     — Tori, wszystko okej? — wyszeptał mi do ucha Bucky.
     — Mhm — mruknęłam głosem powstrzymującym się od śmiechu i przyłożyłam dłoń do ust zakrywając szeroki uśmiech.
     — Na pewno?
     No popatrz jak się martwi. Uważaj zebyś się tylko tym ciastkiem nie zadławiła, bo dopiero wtedy będzie problem rzucił Maxim a ja zacisnęłam powieki bo czułam, że dłużej moja smaokontrola nie wytrzyma.
     Problem to ty zaraz będziesz miał, jak się nie przymkniesz i nie dasz jej zjeść. Po coś tu przylazł? Dajże jej spokój.
     Sama tu żeś wlazła.
     Za tobą!
     No, to o chuj ci chodzi.
     Przysięgam, że ściągnę na ciebie Sonica.
     Jasny chuj po tych słowach była cisza, a ja nie mogąc się powstrzymać zaczełam się śmiać, a za mną ruszyła Wanda. Teraz już ekipa perfidnie patrzyła się na nas dwie nie rozumiejąc o co chodzi.
     — Dobra, co jest grane? — zapytał Tony, a ja tylko pokręciłam głową i wytarłam łzy z policzków śmiejąc się dalej.
     — Przepraszam, muszę wyjść na chwilę — mówiłam ze śmiechem i wstałam od stołu kierując się na korytarz, gdzie nie wytrzmałam i zaśmiałam się w głos.
     Ty, ale przecież Sonic był doktorkiem za życia, a skoro umarłem to chuja mi zrobi.
     Szybko do tego wniosku doszedłeś — zaśmiała się Laura, a ja nie mogłam wytrzymać.
     — Wy jesteście pojebani — odparłam łapiąc oddech i opierając ręce na kolanach. Będąc zgięta w pół łapałam powietrze do płuc jakbym conajmniej przebiegła maraton, a szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy.
     — Przecież niż nie zrobiliśmy — na korytarz za mną wszedł Bucky, który stanął obok mnie z założonymi rękami. Pokręciłam głową bo absurdalność tej sytuacji przekraczała wszelkie granice.
     — Nie wy.
     — A kto.
     — Oni — rzuciłam parskając na nowo śmiechem widząc, jak Maxim zrobił jakąś głupią minę, a Laura udawała wniebowziętą jego występami. Przysięgam na Boga, że jak tak dalej pójdzie to wyląduję w psychiatryku przez tych ludzi.
     — Na pewno wszystko z tobą okej? — zapytał James choć dało się wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia. Wyprostowałam się wzdychając ciężko i wycierając oczy z łez, które były wynikiem śmiechu.
     Ty, a jakby tak zrobić jedną rzecz?
     Nawet o tym nie myśl — rzuciła Laura grożąc mu wzrokiem.
     No ale spójrz. Jak byśmy tak wzięli...
     — Chcecie na mnie sprowadzić kłopoty — prychnęłam. — Wielcy mi przyjaciele.
     — Ah, już rozumiem — mruknął Bucky rzucając przelotne spojrzenie na przestrzeń choć nie mógł widzieć Maxima ani Laury. — Witajcie.
     Hej, Bucky — Laura pomachała ręką uśmiechając się przyjaźnie. Zdecydowanie by się polubili.
     — Laura mówi hej.
     — Siemaneczko bombeczko. Moje uszanowanko — Maxim natomiast ukłonił się centralnie przed Bucky'm i poklepał go po czole z szerokim uśmiechem szaleńca. — On tego nie czuję prawda?
     Maxim mówi cześć — zaśmiałam się i następne słowa skierowałam do przyjaciela. — Nie.
     — Zajebiście.
     Możecie mi wierzyć lub nie, ale oglądając jak Maxim próbuje przywalić sierżantowi prosto w jego przyrodzenie, gdzie jego dłoń dosłownie przechodziła przez Jamesa była widokiem, którego nie chciałam oglądać.
     — Maxim, szanuj się.
     — Wiesz co, diamenciku? — odparł Bucky patrząc na mnie z uwagą. — To faktycznie wygląda trochę strasznie jak rozmawiasz sama ze sobą i rozglądasz się w przestrzeń w poszukiwaniu osób, których tutaj nie ma.
     — Oh, są — odparłam i wskazałam dłonią na dwójkę przyjemniaczków. — O tutaj stoją.
     — Tak, ale tylko ty ich widzisz. My nie, dlatego z naszej strony to wygląda jakbyś była obłąkana, skarbie.
     — Bo jest. Obłąkana i popierdolona.
     Otworzyłam usta w zdumieniu. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
     — Wyście się wszyscy zmówili przeciwko mnie, czy co? — zapytałam.
     — Ej! Bo wam jedzenie stygnie! Zaraz Thor wam wszystko zje! Nie utrzymam go dłużej!
     Na słowa Clinta pokręciłam głową i ocierając ostatni raz oczy machnęłam niedbale ręką i wróciłam do kuchni napotykając spojrzenie Wandy, która zdecydowanie miała niezły ubaw z całej tej sytuacji. Wskazałam na nią palcem i nim usiadłam skierowałam ku niej słowa.
     — Nawet się nie odzywaj.
     — Fajnych masz tych przyjaciół — przekazała mi w myślach i zaśmiała się pod nosem.
     — Wiem puściłam jej oczko i wróciłam do swojej porcji gofrów, która ubyła zapewne za sprawą Thora.
     I wszystko było by wspaniale, gdyby nie głos Friday oznajmiający o zakończeniu pobierania plików, tym samym zwiastujący nadchodzące kłopoty.

_____
🤭❤️

Luna 🌙

Silent Girl // Avengers FF (TOM III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz