Rozdział 30

66 5 1
                                    

Mogą wystąpić błędy, proszę, nie zwracajcie na nie uwagi.

_______

Tori

     — No więc jak, Ramon? Pogadamy sobie, jak ludzie, czy bawimy się w zwierzęta cyrkowe? — zapytałam siedząc na krześle z założonymi rękoma i patrzyłam uważnie na każdy krok zdrajcy.
     — Powiedziałem ci wszystko. Nie mam zamiaru się powtarzać — burknął.
     — Ależ nikt ci nie każe, księciuniu — zaśmiałam się szyderczo. Dotykałam lewą ręką bransoletki myśląc nad każdą drogą wyjścia z sytuacji. To było logiczne, że Ramon coś wiedział, ale nie chciał podpaść Helen ze strachu przed tym, czego mogłaby się dopuścić. Dotkliwie znałam metody kar, jakie stosowała przy niesubordynacji, dlatego wcale nie dziwiłam mu się, że starał się chronić własny tyłek, ale był kompletnym debilem. Mógł wyśpiewać wszystko, zapewniłabym mu pokój w szkole i względne bezpieczeństwo. Względne, bo choć ja bym nie traciła czasu na obijanie mu mordy, tak nie mogłam tego samego powiedzieć o swojej ekipie. Gdyby się dowiedzieli, co odjebał nasz tajniaczek, to byłaby wspaniała krwawa impreza.
     — Więc odejdź stąd, bo niczego nowego nie ugrasz — prychnął i usiadł na pryczy zamykając oczy.
     — Nie chcę niczego nowego — odparłam spokojnie. Zmarszczył brwi w niezrozumieniu unosząc na mnie zaintrygowane spojrzenie.
     — To znaczy?
     — Wręcz przeciwnie — nachyliłam się ku niemu, opierając ręce na kolanach. — Potrzebuję czegoś starego.
     — Nie ten adres.
     — Owszem, choć zbyt młody to też nie jesteś. Ale jesteś łącznikiem — oparłam się o krzesło, siadając, jak wcześniej. — Między jednym źródłem, które już znam i mam w garści, a drugim, które jest mi znane, lecz z różnych względów niedostępne.
     — Nie będę dla ciebie pracował — zaprzeczył machinalnie. Zaśmiałam się, słysząc jego poważny ton głosu.
     — Myślisz, że przyjęłabym cię do swojej drużyny? — zapytałam ze śmiechem wstając i spokojnym krokiem idąc wokół szklanej celi. — Nie potrzebuję cię. Mam za plecami armię, której tej świat nie widział.
     — Moonly to nie taka wielka armia — przerwał mi, a ja kiwnęłam głową w geście przyjęcia do wiadomości.
     — Nie liczba ma znaczenie, a siła i zdolności, jakie dana armia posiada — odparłam wyjaśniająco. Widziałam jak przełyka z trudem ślinę, a ja uśmiechnęłam się chytrze wiedząc, że mam go w kieszeni. — Za tylu nadzdolnych ludzi, Fury dałby się pokroić, by tylko wepchnąć ich do celi uznając za zagrożenie.
     — Fury nie żyje — odparł cichym głosem, zupełnie, jakby było mu przykro z tego powodu.
     — Nie ma za co — powiedziałam, kłaniając się delikatnie i powracając do swojego marszu.
     — On miał wygrać — warknął wstając, a ja zatrzymałam się wraz z nim przy szybie. Patrzyliśmy sobie twardo w oczy, żadne z nas nie odpuszczało. Mnie było wszystko jedno, nie liczyła się dla mnie dalsza część tej małej historyjki, aczkolwiek Ramon mógł stracić wiele. — Widział w tobie zagrożenie, które zlekceważył na starcie. Może nie uwierzysz, ale początkowo naprawdę chciał ci pomóc. Dopiero gdy pojął, jak bardzo niebezpieczna możesz się stać, próbował stopniowo cię obezwładnić.
     — Doprowadziło to do tego, że wywołał wojnę z moimi ludźmi. Nie był to taki sprytny plan, jakiego oczekiwał — prychnęłam.
     — Gdybyś nie grała na dwa fronty, tylko skupiła się na Avengers, co miałaś robić, wszystko poszłoby gładko. Nie byłabyś tutaj — warknął i uderzył w szybę. Nawet nie drgnęłam, dalej stałam sobie rozluźniona do granic i przechylając tylko głowę w bok, zaczęłam łączyć kropki.
     — Masz rację. Wtedy Helen wyszłaby z cienia, przejęła moje stanowisko i podporządkowałaby sobie moich ludzi. Zgarnęłaby Moonly i zmieniła w pobojowisko wprowadzając durne zasady oraz łącząc siły z Hydrą, która zmieniłaby każdego w żywą broń.
     — Ona ma na ciebie haka, Tori Stark — odparł głębokim głosem. — Asa w rękawie, jakiego nigdy byś się nie spodziewała.
     — Ja też coś na nią mam — przysunęłam się bliżej szkła, by lepiej móc zobaczyć pojawiający się w jego oczach strach. — Jokera, którego nawet bogowie nie będą w stanie poskromić. A jeżeli grasz w karty, to powinieneś wiedzieć, że Joker bije Asa.
     Po swojej wypowiedzi udałam się do wyjścia, nie bacząc na słowa rzucane pod moim adresem. To była moja ulubiona rozrywka. Wyciąganie z ludzi informacji nie używając nawet do tego zbytniej siły. Wystarczy logicznie poprowadzona rozmowa, a sypią informacjami jak magik sztuczkami. Jak bardzo musieli być zdesperowani, że targnęli się na tak prymitywne metody defensywy? Co oni chcieli tym uzyskać? Że rzucę wszystko i będę tańczyć, jak mi zagrają, bo mają w kieszeni połowę ciemnej strony miasta? Błagam was, takie metody może i by zadziałały gdy Hydra złapała mnie po raz drugi, ale teraz to po prostu błądzenie po ciemku. Nie jest tak łatwo mnie podejć, choć niektórym mogłoby się wydawać to całkiem proste. Nie tylko Hydra uczy się na własnych błędach, też przeszłam ten proces i to z całkiem niezłym efektem.
     Tuptałam sobie luźnym krokiem w stronę salonu, gdzie zastałam całą drużynę zawzięcie o czymś dyskutującą oraz Nastię i Ethana. Gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia, rozmowy ucichły, ale zignorowałam to i podśpiewując sobie pod nosem podeszłam do barku i nalałam sobie połowę szklanki Whisky, po czym odwróciłam się do rodzinki z radosnym uśmiechem na twarzy.
     — No i jak tam? — zapytałam popijając napój.
     — Możesz mi powiedzieć jedną rzecz, skarbie? — odezwał się Bucky podnosząc się ze swojego miejsca na fotelu. Obszedł kanapę dookoła i wolnym krokiem kierował się w moją stronę. Uniosłam do góry jedną brew, bo znając zagrywki Jamesa, to właśnie próbował mnie jakoś unieruchomić niepozornie idąc w moją stronę.
     — Tylko jedną? — zapytałam nie dając po sobie znaku, że wiem do czego zmierzał.
     — O co chodzi z tym Jokerem?
     Patrzyłam, jak idzie z moją stronę nie skupiając zbytnio uwagi na moją osobę. Mogłam mu powiedzieć, owszem, ale gdzie by była w tym wszystkim zabawa? Podchodzenie do spraw nad wyraz poważnie i przejmowanie się, że brakuje nam punktów zaczepienia było trochę męczące, dlatego zmieniłam taktykę. Skoro metody Avengers nie działałby, to była to odpowiednia pora na podjęcie własnych technik, które jeszcze ani razu mnie nie zawiodły. Najwidoczniej byłam zbyt potulna, by wcześniej dojść do takich wniosków. Zmiękczyli mnie, zrobili ze mnie potulnego baranka, który próbował aż nazbyt skumulowaną dobrocią stworzyć coś jeszcze lepszego, ale nie dało się tak załatwić wszystkich spraw. Niekiedy potrzeba mocnej ręki, drastycznych środków by dostać to, co się chciało bądź to, na co zasługiwaliśmy. Mieliśmy obronić wielu ludzi, a będąc milusim nawet nie drasnęlibyśmy powierzchni tego, co było dla nas najważniejsze. Tylko czy oni dostrzegali w tym różnicę? Czy może to ja po prostu zmieniłam się w samozwańczego złoczyńcę kroczącą wród bohaterów i dla niepoznaki współpracując z nimi?
     — Jakim Jokerem?
     — Dobrze wiesz jakim — powiedział będąc oddalonym ode mnie długością trzech metrów. Wzruszyłam ramionami i wypiłam duszkiem resztę płynu.
     — Nie wiem, o czym mówisz, sierżancie — odstawiłam szklankę i robiąc dwa kroki do tyłu obeszłam barek z zamiarem skierowania się do wyjścia. Ale jak zwykle mam przeszkody na swojej drodze, a muszę przyznać, że przeskakiwanie nad nimi zaczynało mnie serdecznie nudzić.
     — Spieszysz się gdzieś?
     — Nie twój interes, Barnes i na twoim miejscu radziłabym się odsunąć.
     — Czemu? Obawiasz się czego? — przechylił lekko głowę w bok umiechając się chytrze. Kątem oka zerknęłam na Starka i Rogersa, którzy przyglądali nam się oczekując na coś, co miało się zdarzyć za chwilę. To był jakiś rodzaj testu. Sprawdzenia, do czego będę w stanie się posunąć, gdy ktoś stanie mi na drodze do uzyskania tego, czego chciałam. Schyliłam lekko głowę w dół i zaśmiałam się, choć w moim głosie nie było słychać ani krzty radości. Uniosłam głowę do góry i z szerokim uśmiechem szaleńca odparłam.
     — Ależ nie mam czego, kochany.
     — Boisz się? — zapytał robiąc krok do przodu. Stałam w tym samym miejscu oczekując momentu, w którym przekroczył by granicę.
     — Nie.
    — Jesteś zła — stwierdził robiąc drugi krok. Przechyliłam głowę w bok uważnie mu się przyglądając i z zaciekawieniem oczekiwałam na rozwinięcie sytuacji.
     — Nie — odparłam nonszalancko wzruszając ramionami.
     — Więc, co czujesz?
     Zatrzymał się i przez chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy, żadne z nas nie chciało opuścić wzroku jako pierwszy. Mogłabym zarzucić nam wszystko, każde zło tego świata, ale nigdy uległości. Nas dwóch w jednym pomieszczeniu, on spokojny z jakimś durnym planem i ja, ostrożna i pełna nagromadzonej w sobie mocy, to bardzo złe połączenie.
     — Nic — uśmiechnęłam się szerzej. — Absolutnie — oczy zaczęły świecić jasnym światłem, a moje zmysły uaktywniły swój pełny poziom. Słyszałam, jak reszta wstała z siedzeń, ale było już za późno. — Nic.
     Wystarczyło delikatne uniesienie ręki, by promień światła rzucił się na sierżanta, który odleciał na drugą stronę pomieszczenia. Świst powietrza świadczył o przybyciu młotka Thora.
     — Tori, uspokój się — powiedziała cicho Nastia, zaś moją reakcją było tylko przelotne spojrzenie na ludzi w salonie.
     — Dlaczego? — zapytałam przechylając głowę w bok. Mój głos był beznamiętny, między palcami czułam przepływającą energię. Iskrę, przeskakującą z miejsca na miejsce i to o dziwo przyjemne ciepło płynące wewnątrz mojego ciała. Poczułam się niewyobrażalnie dobrze, jakbym w tym momencie znajdowała się we właściwym miejscu. — Czyż nie tego oczekiwaliście?
     — Złociutka, nie podskakuj, bo latać nie umiesz. Przestań świecić zajebistością jak latarnia morska, tylko się uspokój i daj porozmawiać — odezwał się znikąd Stark.
     — Coście się tak uparli, huh?
     — Bo coś ci szajba zaczyna odbijać.
     — Oh Tony, Tony — westchnęłam i zwiększyłam swoją moc, by w zamiarze skierować wiązkę światła na miliardera, lecz był szybszy.
     — Dobra, miło się gawędziło, ale koniec tego — nacisnął jakiś przycisk na jakimś malutkim pilocie, a po moim ciele przeszedł niesamowicie bolesny impuls, który spowodował, że na moment utraciłam oddech. Automatycznie coś zaczęło blokować moją moc, z powodu silnego bólu upadłam na kolana i rzuciłam zdziwione spojrzenie na Starka.
     — Co... — wyrzuciłam z siebie nabierając trochę powietrza do płuc. Podszedł do mnie i uklęknął przede mną. Spojrzałam na niego lekko zamglonym wzrokiem.
     — Ta rola ci nie leży — powiedział i uniósł mój podbródek do góry, a ja opadając z sił nie miałam jak się opierać. — Coś się z tobą stało, złociutka. A ja się dowiem co. Zaś do tego czasu.
     Wstał i wskazał na kogoś ręką, a po chwili obok mnie znalazł się Bucky i Clint, którzy podnieśli mnie do góry. W mojej głowie jakby coś skoczyło, czułam się jakbym wybudziła się z jakiegoś snu. Spojrzałam na Tony'ego w niezrozumieniu i przez moment widziałam w jego oczach lekką dezorientację, która uległa zmianie w stanowczość i zrozumienie. Jakby wiedział, co się właśnie wydarzyło, choć ja sama nie miałam kompletnie o tym pojęcia.
     — Co się dzieje? — rozejrzałam się powolnym tempem po salonie i ze zmarszczonymi brwiami próbowałam dojść do jakiejkolwiek konkluzji. — Jak ja się tu znalazłam? Przecież..
     — Co pamiętasz jako ostatnie? — zapytał Stark. Skupiłam się i zaczęłam wracać pamięcią do ostatniego momentu, który utkwił w mojej głowie.
     — Byliśmy na polanie. Rozmawiałam z Nicki i Maksimem odnośnie Helen. Potem... — urwałam, gdy w mojej głowie przewijały się pojedyncze fragmenty sytuacji. — Rozmawiałam z Ramonem. Ale nie rozumiem, jak...
     Dziwny prąd znów przepłynął przez moje ciało, a ja jęknęłam cicho zginając się w pół. Kątem oka zerknęłam na bransoletkę, którą wczeniej założył mi Banner. I wszystko nabrało sensu.
     — Obręcz — wymruczałam, lecz brakowało mi sił by jakkolwiek inaczej zareagować. Bezwładnie stałam podtrzymywana przez dwóch bohaterów. Stark schylił się i spojrzał na mnie z troską lecz widoczną determinacją.
     — Nie chciałem tego robić, ale zmusiłaś mnie do tego, diamenciku. Kiedyś może mi to wybaczysz. Clint, zabierz ją do pokoju.
     — Chodź, słońce — mruknął obok mnie i trzymając mnie mocno, razem z Bucky'm zaprowadzili mnie do mojej sypialni.
     — Nie... nie rozumiem — wyszeptałam. — Przecież..
     — Nie teraz, mała — mruknął Clint.
     — Daj nam czas — powiedział stanowczo Bucky.
     — Ale... — wyszeptałam czując, jak oddech robił mi się płytszy niż chwilę temu.
     — Coś się z tobą dzieje, skarbie. Więc dopóki nie dowiemy się, co jest tego powodem, zostajesz tutaj.
     Wprowadzili mnie do pokoju i położyli na łóżku. Zaczynałam odlatywać, ale zanim zostałam pozbawiona świadomości, usłyszałam głos ich obydwu.
     — Co tam się stało dokładnie? — spytał Clint.
     — Rozmawiała ze zmarłymi znajomymi — powiedział Bucky.
     — Jak to?
     — I myślę, że to nie był pierwszy raz — dodał i poczułam ich spojrzenie na sobie. Ból zawładnął moim ciałem i wydobywając z siebie ostatni jęk, zobaczyłam tylko przed oczami ciemność.

______
Zwykłe przepraszam nie wystarczy, dlatego nie będę się rozpisywać. Mam za dużo na głowie do napisania, magisterka, trzy inne książki, pomysł z wydawnictwem i oczywiście życie prywatne, które ostatnimi czasy mnie pochłonęło.

Jak tylko będę miała pomysł na rozdział, będzie on pisany i udostępniany, aczkolwiek nie jestem was w stanie powiedzieć, kiedy one będą napływać. Oczywiście postaram się, by więcej taka roczna przerwa nie wystąpiła, lecz nie jestem wam w stanie tego obiecać. Zrobię co mogę.

Proszę o wyrozumiałość.

T x

Silent Girl // Avengers FF (TOM III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz