Rozdział 24

122 5 2
                                    

Na samym początku chciałam ogromnie podziękować za wparcie oraz waszą wyrozumiałość! Jesteście niesamowici ❤️
Również dziękuję za słowa otuchy, w tym trudnym dla mnie czasie było to jak powiew świeżego powietrza ☺️
Z racji tego, iż zdałam najgorsze egzaminy i pozostał mi tylko jedne jutrzejszy, znalazłam lukę między nauką aby napisać dla was kolejną część 🥰
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję i zapraszam na rozdział!🌙

___________________________

     Myślisz, że to zadziała? — zapytał patrząc na moje nadgarstki. Wzruszyłam ramionami i wzięłam głęboki oddech.
     — Przekonamy się z czasem. Ale patrząc na schematy wszystko zostało zrobione bardzo dokładnie, nanotechnologia Starka oraz badania Bannera powinny pomóc. Gdyby coś się działo to przyjdę do ciebie.
     — Nie ma sprawy. Ale dlaczego nie pójdziesz z tym do Starka? On by to bardziej precyzyjniej zrobił.
     — Nie mogę ryzykować — odparłam. — To sprawa gdzie nie gramy w jednej bramce, można rzec że staliśmy się chwilowymi przeciwnikami.
     — Oho, narozrabiałaś? — zaśmiał się. Przewróciłam oczami na jego pomysłowość.
     — A gdzie tam. Po prostu mamy odmienne zdania co do rozumienia sytuacji. A teraz wybacz, ale muszę lecieć.
     — Sprawy niecierpiące zwłoki, rozumiem. Trzymaj się i daj znać gdy będę mógł jeszcze pomoc. Jestem tu dla Ciebie — odparł gdy stanęliśmy przy drzwiach. Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem. Poklepałam go po ramieniu, a wewnętrznie rozpierała mnie radość że mogę licząc na swoich ludzi. Przynajmniej tych zaufanych.
     — Wiem, Marco. Doceniam. Uważaj na siebie. — powiedziałam i wyszłam z domku kierując się do swojego domu. Po drodze zrobiłam sobie chwilową przebieżkę i po piętnastu minutach byłam na miejscu.
     Weszłam do środka i bardzo szybko zostałam sprowadzona na ziemie. Dosłownie. Nie wiem co to było, pociąg, byk, ale wpadł we mnie z taką prędkością że odleciałam kawałek i uderzyłam głową o ścianę. Jęknęłam chwytając się za głowę i poczułam lepką ciecz spływającą po mojej ręce.
     Fantastycznie. Kolejna do kolekcji.
     Nic ci nie jest? — zapytała Ellie, która podbiegła do mnie i pomogła wstać. Spojrzałam na dłoń a następnie wzrok skierowałam ma twarz dziewczyny. Posłałam jej wymowne spojrzenie i ignorując pulsujący ból, ruszyłam ostrożnie do centrum zamieszania. Wyjęłam zza paska sztylet i trzymając go w dłoni, stawiałam cicho kroki.
     — To ci nie będzie zbytnio potrzebne — wyszeptała dziewczyna, lecz zignorowałam jej słowa i z gracją antylopy weszłam do pomieszczenia. Już miałam zamiar się odezwać, lecz wielki młot lecący w moją stronę mi to uniemożliwił. Instynktownie wyciągnęłam dłoń przed siebie, srebrna smuga popłynęła do przodu odpychając młotek na bok, zaś podłogę pokryła lekka tafla diamentu. Spojrzałam pod nogi i westchnęłam.
     Trzeba będzie to naprawić.
     Jak to zrobiłaś? — zapytał Bucky podchodząc do mnie.
     — Instynkt przetrwania. Mogę wiedzieć dlaczego ta godzilla we mnie rzuca? — wskazałam na Thora, który posłał mi przepraszające spojrzenie.
     — Wybacz, myślałem że to wróg — odparł gromowładny.
     — Jedynym wrogiem w tym domu jesteś ty. Co tu robisz?
     — To od dzisiaj tak się zwraca do rodziny? Skarbie, ranisz tatusiowi serce — z kuchni wyszedł Stark, który popijał sobie kulturalnie kawę jakby był u siebie. Zacisnęłam dłoń w pięść i zamknęłam mocno oczy. Nie będzie mi żadne robactwo panoszyło się w moim domu.
     — James — mruknęłam.
     — Hm?
     — Co oni tutaj robią? — wyszeptałam. Poczułam jak staje za mną i nachylając mi się do ucha wyszeptał.
     — Nie mam bladego pojęcia. Wyszedłem zrobić rejestr otoczenia i jak wróciłem to już siedzieli — powiedział i przytulił mnie do siebie opierając brodę na czubku mojej głowy. — Uspokój się, nie zagrożą Ci. Chyba.
     — To Stark. Jego nie przewidzisz. Jakkolwiek dałoby się go stąd wyrzucić, tak z bogiem raczej marne szanse.
     — Najwyżej pójdziesz za instynktem przetrwania — rzuciłam mu wymowne spojrzenie, na co zaśmiał się pod nosem.
     — Też tu jesteśmy — rzucił Tony. Spiorunowałam go wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robił. Patrzył na mnie jakby oceniająco.
     ~ A być cię tu nie powinno. Spierdalaj.
     Ellie zaśmiała się gdzieś w tle. Westchnęłam bo to był cyrk na kółkach. Może gdybym nie miała gilotyny na karku to bym się jeszcze z tego śmiała, ale w obecnej sytuacji nie było mi do śmiechu. Zamiast mi ułatwiać pracę to jedyne co robią, to ją utrudniają. Jak miałam się skupić na zadaniu, kiedy za każdym razem ktoś inny nagle pojawia mi się na horyzoncie?
     — Umysł kochaniutka zostaw na kiedy indziej, teraz mamy do pogadania.
     ~ Okey, możemy utworzyć jednostronny dialog.
     — Werbalnie — dopowiedział po chwili.
     ~ Ej no, kurwa, tak się nie bawimy.
     Całkiem nieświadomie zmarszczyłam nos, na widok który Ellie już kompletnie śmiała się w niebogłosy. Bucky również śmiał mi się we włosy, choć nie pojmował naszej małej konwersacji umysł-słowa, ale znając jego potrafił się domyślić, iż w głowie miałam piękne wyrazy.
     — Jak tam samopoczucie? Wracasz do siebie, czy dalej grasz złoczyńcę? — zapytał Tony
     ~ Ja nie muszę grać, tatusiu ~ przesłałam do Ellie, a następne słowa skierowałam do Starka.
     — Gitówa.
     — Czyli możemy cię zabrać ze sobą? Jesteś nam potrzebna.
     ~ Wypchaj się.
     — Zajęta jestem — mruknęłam i zerknęłam na to co robi Thor. Jakoś podejrzanie się rozglądał i co rusz zerkał na jedno jedyne okno w salonie.
     — Skakaniem po drzewach? Faktycznie męczące — prychnął. On również był zbyt pewny siebie. Popatrzyłam w konsternacji dookoła i zdecydowanie coś mi tutaj nie grało. Jeżeli to jest ta ich tajna misja, do której nie chcieli dopuścić sierżanta, to zaczynałam rozumieć dlaczego.
     Jego też chcieli wkopać.
     Zerknęłam na Ellie, która tak jak ja wyglądała na ostrożniejszą. Spojrzała na mnie i kiwnęła niezauważalnie głową. Przyjęłam na twarz maskę obojętności i surowym wzrokiem spojrzałam na tatusia roku. Ten widząc moją zmianę postawy spiął się lekko, lecz starał się tego po sobie nie poznać. Jeżeli miała wystąpić tutaj rozróba to był to chyba czas aby przenieść ją na zewnątrz. Szkoda moich mebli.
     — Wychodzimy — rzuciłam i szybkim krokiem wraz z Ellie oraz Jamesem wyszliśmy poza dom. Na zewnątrz Ellie przemieniła się w wilka, zaś Bucky zabrał ze sobą sprzęt wychodząc.
     Idąc na tyły zauważyłam, iż cała drużyna zebrała się w jednym miejscu, a to oznaczało iż nie przyszli tutaj sobie na pogawędki. Gadanina Starka była tylko grą na czas. Niestety nieskuteczną.
     ~ Cokolwiek by się działo, nie atakować. Obrona własna dozwolona, ale nie atakujcie pierwsi ~ przekazałam Ellie.
     ~ Dobrze, Moon.
     Stark, czy ty zwariowałeś? Po co to wszystko? — zapytał Bucky. Drużyna zaczęła się rozbiegać, a ja obserwowałam ich wzrokiem. Ich rozstawienie nie było na tyle skuteczne by dać się porwać czy znokautować, ale na tyle przemyślane by odrobine uszkodzić. Wyjdzie z tego walka jak nic, tylko zastanawiałam się, jaki oni mają w tym cel? Co chcą tym uzyskać? Zrobią z siebie wrogów, na których kreowali się gdy zabrali Aideena. Więc dlaczego pogarszają swoją sytuację? Nie rozumiałam tego, ale to nie był czas aby nad tym się teraz rozwodzić. Oni mieli plan, my nie. Pozostała nam improwizacja.
     — Koniec zabawy dzieciaczki — powiedział Stark zakładając maskę. — Teraz mówicie wszystko jak na spowiedzi.
     Zerknęłam na Jamesa, który posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Ani ja, ani on nie mieliśmy zamiaru nikomu tłumaczyć sytuacji, bo to nie była ich sprawa. Nie było sensu ich włączać w coś, nad czym nie mieliby kontroli. Ellie całkiem przypadkowo dołączyła do mojej przygody, ale ona była zmiennoksztaltną więc mogła pomóc mi w kwestii dodatkowych zdolności u podopiecznych w Szkole, jeżeli takowe się pojawią. Bucky trenował i żył ze mną w Hydrze, więc doskonale zna reguły gry i jako jedyny może wprowadzić się w tryb, który pomoże mi unieszkodliwić Helen. Ale Avengers? Oni dochodzą do prawdy, stoją na straży pokoju, łapią złoczyńców a nie ich eliminują. W tym właśnie się różnimy. Helen trzeba zlikwidować, a nie zdekonspirować. Na to już było zdecydowanie za późno.
     — No dalej, nie krępujcie się. Tori, kto jak kto, ale ty raczej jesteś w kiepskim położeniu by teraz grać nieustępliwą — prowokował dalej. Wiedziałam do czego to prowadzi. I choć bardzo nie chciałam takiego zakończenia, nie mogłam pozwolić by to oni wyznaczali zasady, kiedy to ja grałam pierwsze skrzypce.
     Nikt się nie odezwał. Ellie powarkiwała, gdzieś w oddali zauważyłam Marco z bronią, a to oznaczało iż Ellie poinformowała kumpli i sprowadziła także i jego. Pod względem ilościowym nie mieliśmy szans, lecz patrząc pod kątem fizycznym, byliśmy na prowadzeniu. Mój jeden ruch mógłby powalić każdego na łopatki ale nie w zamiarze miałam mordować nikogo. Przynajmniej nie ich.
     Spojrzałam na Steva. Jego twarz wyrażała troskę oraz zmartwienie, a wzrok posyłał mi przepraszające spojrzenie. Jakby to miało cokolwiek zmienić. Może i nie zgodził się na ten ich tajemniczy plan, ale równie dobrze mógł nie być w tym udziału. Był równie winny, co każda pojedyncza osoba, która postanowiła wpaść z wizytą.
     — Słońce, to gra na czas. Wiesz dobrze, że jeżeli nam tego nie powiesz będziemy zmuszeni zabrać się do wieży, a nie uśmiecha mi się ponowne oglądanie cię w celi — powiedział Clint, poprawiając sobie w rękach łuk. Oceniałam jego postawę i choć wyglądał na pewnego siebie, był zestresowany. Jemu tak samo nie odpowiadała nadchodząca bitwa.
     — Tori, chcemy tylko pomóc. Wiesz przecież, że gramy w jednej drużynie. To nie musi się tak skończyć — dorzuciła Natasha, która bez cienia wątpliwości, wyglądała wypisz wymaluj jak ja. Obojętna, gotowa na wszystko, zimna i surowa. Ale to wciąż nie był jej plan. Zgodziła się na to, widać to po niej, lecz nie ona to wymyśliła.
     — Dobra, koniec tej błazenady. Lecisz z nami, diamenciku. Taryfa ulgowa się skończyła — odparł Stark. Przekręciłam głowę w jego stronę i już byłam pewna, że cała ta akcja była wymysłem Clinta. Nawet przez to stalowe pudło mogłam wychwycić troskę i niepewność w jego głosie. Zaś Barton jako jedyny wydawał się być zestresowany. Zamknęłam oczy by wyciszyć umysł i zrobiłam coś, czego potem mogłabym żałować.
     — Nie — rzuciłam beznamiętnie otwierając oczy. Pustka w oczach, jak i głosie mówiła swoje. Uaktywniłam w sobie program.
     Nie dam się złapać.
     Machnęłam ręką do góry, powodując iż srebrny blask na chwilę oślepił drużynę a to dało mi przewagę pięciu sekund na atak. W tym samym czasie grupa przygotowywała się do obrony. Nie atakowali jak ja, posłuchali rozkazu. Wiedzieli, że w tym stanie lepiej robić to co mówię, bo konsekwencje mogłyby być dość drastyczne.
     Omijałam zaciekle lecące w moją stronę strzały oczekując momentu, aż te patyki mu się kiedykolwiek skończą. Stark rzucił się na sierżanta, który świetnie sobie z nim radził. Marco zaś nie znał zasad i po prostu pobiegł do Rogersa walcząc z nim na siłę. Choć Steve ma jej ogrom przez probówki, tak Marco jest zwinny i precyzyjny w swoich ruchach. Trafił swój na swego.
     Ja zaś walczyłam z Wandą i Natashą. Thorem zajęła się Ellie i jej przyjaciele z watahy. Nawet Archie dołączył do zabawy. Wanda starała się zatrzymać mnie swoją mocą, co rusz machała tymi rękoma lecz jej starania szły na marne. Mój jeden ruch i leżała na ziemi, mając wbity w bok odłamek diamentu. Nie obchodziło mnie czy cokolwiek jej się stanie. Wyłączyłam emocje, byłam maszyną do zabijania i do walki. Została mi Natasha, która zaciekle toczyła ze mną potyczkę. Walczyliśmy tak przez kolejne dwadzieścia minut, lecz w pewnym momencie zablokowałam atak Nat, rzucając ją za siebie na plecy. To była sekunda, a po chwili ona podcięła moje nogi i przygwoździła mnie do ziemi. Siedziała mi ma biodrach, ręce unieruchomiła przez zabawki, które zapewne gwizdnęła Starkowi i wpatrywała się we mnie celując jednoczenie w moją głowę pistoletem. Jedną ręką trzymała mnie na gardło uniemożliwiając całkowity dobór tlenu do płuc.
     Patrzyłam na nią obojętnie. Nie liczyło się dla mnie nic. W głowie zaczęły przeskakiwać mi komendy jakie wydawała mi Hydra, czułam jakbym wciąż tkwiła w tej przeklętej organizacji, ale to nie było ważne.
     Nastała cisza.
     Nikt nie walczył. Każdy patrzył się na mnie i na Nat, oczekując jej dalszego ruchu. Zapewne zastanawiali się, strzeli? Postąpi tak drastycznie i pozbawi ją życia? Odpuści i pozwoli się unieszkodliwić z moich rąk?
     — Strzel — odpadłam bez emocji. Szok przeleciał jej przez twarz, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Dla niej to było jak dostać obuchem w twarz. Dla mnie to było taktyczne podejście. Słyszeć mnie mogła tylko ona, co pozwalało mi na manipulowanie jej zachowaniem. Presja czasu potrafi zdziałać cuda.
     — Zrób to — namawiałam dalej. Dotarło do mnie, iż chciałam by wystrzeliła pocisk. Chciałam zakończyć to tu i teraz, nie musieć martwić się o jutro i zaznać spokoju, którego nie otrzymam gdy ta batalia się skończy. To będzie kolejny problem do udźwignięcia, na który nie byłam psychicznie gotowa.
     — Strzel — mruknęłam przez ściśnięte gardło. Płuca zaczynały mnie palić od braku odpowiedniej ilości powietrza, ale nie zwracałam na to uwagi. Liczyło się tylko to, co zrobi agentka.
     — Nat — odezwał się Steve. Kobieta nie zareagowała wciąż wpatrując się w moje oczy z wpisanym szokiem. — Odłóż broń i zejdź z Tori.
     — Strzel — rzuciłam w tym samym momencie.
     — Natasha, wystarczy. Odejdź od niej — dodał Thor.
     — Na co czekasz — wycharczałam. — Zrób to. Pociągnij za spust. Czyż nie jest to łatwiejsza i wygodniejsza opcja? Pozbyć się problemu?
     — Natasha! — krzyknął Stark. Lecz nikt się nie ruszył, bojąc się iż napędzą kobietę do wystrzału. Ona jak ja, była w swojego rodzaju transie.
     — No dalej — warknęłam.
     — Zabijesz ją, Nat! — wrzasnął Clint. Uśmiechnęłam się szeroko do kobiety jakby cała ta brawura mnie bawiła. I tak było. Śmieszyło mnie, jak niewiele trzeba by wytracić ich z równowagi.
     — Strzel — rzuciłam i usłyszałam jak kobieta pociąga za spust. Cisza jaka zawładnęła była czymś relaksującym. Istne niebo na ziemi. Nie słyszałam nic, tak samo jak niczego nie czułam. Lecz po chwili słuch zaczął mi wracać i zauważyłam iż lufa została skierowana obok mojej głowy. Zaczęłam się śmiać, jakby ktoś opowiedział najgorszy żart na świecie.
     — Chybiłaś — wyszeptałam, gdy uspokoiłam swoją reakcję. Nat wpadła w jeszcze większy szok niż wczensiej. Strach zawitał w jej oczach, jakby ktoś na nowo uaktywnił w niej wspomnienia z dzieciństwa. — Zaprzepaściłaś taką okazję, Nat.
     — Cholera jasna! — krzyknął Stark i siłą zabrał ze mnie agentkę, lecz ja jeszcze chwilę leżałam na ziemi chichocząc pod nosem. Ich zdezorientowane miny były czymś bezcennym.
     Obok mnie pojawił się Bucky, który rzucając na mnie okiem zorientował się, dlaczego tak się zachowuję i nie reagował. Obserwował lecz nie robił nic, co mogłoby zepsuć mój plan taktyczny, jaki zdążył mi się ułożyć w głowie. Nie wygram z nimi siłą, ale to nie znaczy że nie mogłam ich trochę popsuć. Obok sierżanta pojawiła się Ellie, wciąż w postaci wilka, a za nią Marco oraz reszta naszej gwardy obronnej. Wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy, podniosłam się powoli do pozycji stojącej i spojrzałam na drużynę przechylając głowę w bok.
     — Czyżbyście nie tego oczekiwali? Mojego poddania się? — odezwałam się głosem, który za grosz nie należał do mnie. Nie do tej uroczej, spokojnej i rozrywkowej Tori Stark, ale do bezdusznej i morderczej broni Hydry.
     — Nie w ten sposób, chryste panie, co się z tobą dzieje? Chciałaś się zabić?! — wrzeszczał Stark. — Na co ci to wszystko, co? Ponoć jesteśmy rodziną, jestem twoim ojcem, do cholery! Mam prawo wiedzieć! A ty zamykasz się na cztery spusty, robisz sobie z nas wrogów a teraz wykorzystujesz sytuację by zginąć?! Tego chcesz?!
     — Nu nu nu — machałam palcem wskazującym na boki. — Takie słownictwo nie przystoi, chłopczyku.
     — Co jest, kurwa? — zapytał cicho Clint patrząc na mnie z przerażeniem. Wyszczerzyłam zęby w szaleńczym uśmiechu i spojrzałam na nich.
     — A, a, a, chcecie się pobawić trochę — odparłam wzdychając. — No dobra, pobawmy się w chowanego.
     — Tori? — zaczął Thor machając młotem. Wyprostowałam głowę oraz na powrót przyjęłam wzrok bazyliszka.
     — Zasady są proste — powiedziałam patrząc po kolei na każdego z nich. Tony widząc powagę sytuacji, na powrót założył maskę w zbroi i oczekiwał dalszych ruchów. Przyszli by zrobić bitwę, a ta obróciła się przeciwko nim. — Liczę do trzech, w tym czasie wy się chowacie. Gdy upłynie czas, ja szukam. Lecz by gra nie była zbyt nudna, urozmaicimy ją trochę.
     — Skarbie.. — mruknął za plecami Bucky, lecz nie zwróciłam na niego uwagi.
     ~ Moon, opanuj emocje. Wygrałaś, skończmy to i wróćmy do domu.
     Uśmiechnęłam się kącikiem ust i nie zważając na ich słowa dokończyłam zasady gry.
     — Gdy kogoś znajdę.. — urwałam rozglądając się po otoczeniu. Wszyscy trwali w zawieszeniu, niezdolni do przewidzenia moich dalszych kroków. Bali się. I powinni. Bo czasy łaski odeszły w niepamięć, a ostrzegałam co się stanie, gdy ponownie wejdą mi w drogę.
     — To co? — wydukał Clint. Spojrzałam na nich i odpowiedziałam.
     — .. zabiję.
     I oto nastał chaos. Każdy siebie przekrzykiwał, ponowne próby unieszkodliwienia mnie spalały na panewce. Odgłosy zdumienia jakie dało się słyszeć za moimi plecami tylko napędzały mnie do brania udziały w naszej grze. To był czas na polowanie.
     — Trzy — zaczęłam doliczanie. Przerażeni Avengers, jak w amoku zaczęli uciekać. Nie interesowało mnie gdzie. I tak ich znajdę. Ja znajdę każdego.
     — Dwa — rzuciłam śpiewająco, jakby to był najpiękniejszy czas w moim życiu.
     — Skarbie, wystarczy — starał się mnie zatrzymać Bucky, lecz nie słuchałam.
     — Jeden — odparłam prawie pytającym tonem. Gdy żadnego z Avengers nie widziałam w zasięgu wzroku, uśmiechnęłam się i dokończyłam wyliczankę.
     — Schowani czy nie. Polowanie właśnie zaczyna się.
      Zaśmiałam się pod nosem. Głupiutcy Avengers. Niby obrońcy planety, a okazuje się że to straszne pizdy, gdy przychodzi zagrać w banalną grę świata. Ale czegoś można oczekiwać? Wcale im się nie dziwię, że uciekli w popłochu.
      Ze mną się nie zadziera. Ewidentne zapomnieli, że to nie oni trzymają wszystko w ryzach. Avengers, Tarcza, Moonly, wszystko jest ustawiane pod moje dyktando. Ich próby wyjścia przed szereg są nawet całkiem urocze lecz mało efektywne. To ja tutaj rządzę i nie pozwolę sobie, by ktokolwiek stawiał mnie w sytuacji, w której musiałabym brać nogi za pas. Te czasy się skończyły, wrzuciłam w niepamięć wiele kwestii, pozostawiając tylko te które są mi niezbędne do dalszej pracy. Owszem, wiele wspomnień atakuje mnie bez konkretnego powodu i pogłębia otchłań jaka we mnie tkwi. Tak, jestem rozstrojona emocjonalnie i psychicznie nie wyrabiam na zakrętach. Ale to wciąż nie jest powód, do wykorzystywania sytuacji przeciwko mnie. Rodzina powinna siebie wspierać a nie ciskać piorunami tylko i wyłącznie dlatego, że nie znają sytuacji i zostali odsunięci z akcji.
     Rozumiem pobudki jakimi się kierowali, sama przecież podniosłam drastyczne kroki w swoich działaniach. Różnica tkwiła w tym, że ich ostrzegałam. Zapowiedziałam co się stanie, gdy wejdą mi w drogę, a oni zignorowali ten komunikat. Właśnie dlatego nie będę hamowała się przy następnej okazji.
     Jestem samowystarczalna, niezależna od kogokolwiek, więc gdy pojawia się moment, kiedy ktoś stara się ułożyć moje życie wedle własnego uznania i upodobań, walczę. Nie po to by wygrać, lecz by nie dać się zniewolić ponownie.
     — Naprawdę masz zamiar ich zabić? — zapytał Bucky stając obok mnie. Wciąż wpatrywałam się przed siebie, nie porzucając trybu programu. Mogła mi niszczyć psychikę, ale to była odskocznia od emocji, które ciągle sprowadzały mnie na dno. Skoro sobie z nimi nie radziłam, to czyż nie łatwiej było się ich wyzbyć? Wyrzec się wszelkiego dobra oraz zła i przeć na przód będąc neutralnym?
     — Może — przechyliłam głowę na bok. — A może nie.
     — To twoja rodzina, Moon — odezwała się Ellie ludzkim głosem.
     — Dostali ostrzeżenie. Zignorowali przekaz. Każda decyzja ma swoje konsekwencje.
     — Twoja też będzie miała — dodała.
     — Tylko, że ja mam sposób by mnie to obeszło. Oni będą tkwili w ciągłym strachu przed osobą, która pozornie powinna być dla nich bezpieczna i zaufana. To nie wystarczająca strata?
     Nie odezwała się. Nie było potrzeby. Gdy jestem w programie nie interesują mnie odczucia innych ludzi. Po prostu robię swoje by wykonać misję. Staliśmy tam wystarczająco długo, by w okolicy zapadła grobowa atmosfera. Nie przejęłam się tym zbytnio. Lecz jeżeli miałam zapanować nad Helen i wrócić do organizacji, musiałam pozbyć się programu, czego nie mogłam zrobić na świeżym powietrzu. Zbyt duża ilość bodźców zewnętrznych spowodowałaby, iż popadałabym w obłęd a wtedy sam program byłby najmniejszym zmartwieniem. Musiałam zrobić to w zamkniętym pomieszczeniu.
     — Skarbie..
     Czekałam na to. Aż ktokolwiek dostąpi próby ruszenia dalej i zatrzymania tej farsy. Poczucie zawieszenia i niepewności jest taktycznym podejściem, potrafi wytracić z równowagi i kontroli każdego.
     Kolejna różnica pomiędzy mną a Avengers. Oni posługują się siłą fizyczną, gdy chcą kogoś złamać stosują moce Wandy, a to można również podpiąć pod fizykę. Zaś ja perfekcyjnie manipuluje siłą psychiczną. Bo nie da się złamać kogoś tylko z zewnątrz, by tego dokonać trzeba trafić prosto do źródła, do wewnątrz umysłu.
     Zasiałam w nich ziarno strachu oraz zawahania. Są przez to niestabilni, a co za tym idzie, zbyt łatwi do manipulowania. Ustawię ich sobie jak pionki na szachownicy.
     A zamiast króla, ikoną gry stanie się królowa.

Silent Girl // Avengers FF (TOM III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz