11

220 14 3
                                    

* MIESIĄC PÓŹNIEJ *

- Kobieta, około czterdziestki. Z tego co wiemy pracowała w jednej z aptek, ale nie była farmaceutką. 
- Narazie tyle mi wystarczy. Gdzie ciało, Graham?
- Na górze. - Mężczyzna zignorowawszy kolejną pomyłkę Sherlocka co do własnego imienia ruszył w kierunku schodów prowadzących na piętro. Sherlock wraz z Johnem podążyli za inspektorem Scotland Yardu i po chwili byli u góry. Holmes ku własnemu zdziwieniu musiał przyznać, że zmęczyła go ta wspinaczka, choć schody nie liczyły zbyt wiele stopni. Ostatnio zauważył u siebie ogólne osłabienie a i musiał przyznać, że nie czuł się zbyt dobrze od samego rana.

- Sherlock, wszystko w porządku? - Pytanie wydostało się z ust Watsona, który zaniepokoił się widząc bladszą niż zwyke twarz detektywa.
- Tak, czemu miałoby być inaczej. - Zaprzeczył własnemu samopoczuciu.
- Wyglądasz blado.
- To pewnie przez światło. Widzisz? Ona też wygląda blado. - Wskazał na trupa kobiety leżącego na środku pokoju w kałuży krwi.
- Na miłość boską, Sherlock! To przecież nieboszczyk! Nie porównuj siebie to martwego ciała!

Brunet jednak nie był zainteresowany tym co mówił do niego w tej chwili John. Schylił się, aby dokładniej móc obejrzeć zwłoki, jednak jedyne co zobaczył to świat wirujący przed jego oczyma. Do jego nozdrzy wdarł się ostry zapach krwi. Zanim zupełnie stracił przytomność słyszał tylko stłumiony głos blondyna wypowiadający z przerażeniem jego imię.

Kiedy się ocknął w pierwszej chwili nie wiedział gdzie się teraz znajduje. Pierwsze co zobaczył to Johna pochylającego się nad nim, oraz Lestrade'a z telefonem przy uchu i plastikowym kubkiem wody w wolnej ręce.

- Nie wiem. To było bardzo dziwne. Po prostu nagle zemdlał. - Gavin najwyraźniej z kimś rozmawia. O mnie. Tylko kim? Kimś kto zna jego, to pewne, ale również zna mnie. Ktoś, kto chciałby pierwszy wiedzieć o moim stanie zdrowia... Kto to mógł być? Przecież John jest tutaj. Detektyw próbował wywnioskować cokolwiek z tej rozmowy.
- Czekaj. Właśnie się ocknął. - Był z nim na „TY".
- Sherlock. Sherlock słyszysz mnie? - Z rozmyślań wyrwał go głos Johna.
- T...Tak. Już mi lepiej. - Mówiąc to próbował się dźwignąć, jednak gdy tylko podniósł się do pozycji siedzącej zakołowało mu się w głowie. - Cholerny transport! Czemu jest taki słaby? Czemu ostatnio ciągle go zdradza? Nawet w kwestii jedzenia. Ostatnio jestem ciągle głodny. - Pomyślał.
- Możemy już iść spowrotem do ciała. - Poinformował Watsona oraz Lestrade'a, który właśnie do nich dołączył.
- Nigdzie nie idziesz. Trzeba cię odwieźć do domu. Dzwonił twój brat. Mówił że będzie tam za 10 minut. - Mycroft dzwonił do Gilesa? Ale po co? Czemu akurat do niego? Od kiedy w ogóle oni mieli ze sobą taki kontakt? Te i podobne myśli nie dawały brunetowi spokoju.

Po kilku minutach wraz z Johnem siedzieli w taksówce kierując się w stronę Baker Street. Oboje milczeli całą drogę. Watson rozmyślał nad stanem swojego ukochanego. Co mu się stało? Przecież on nigdy nie był chory. Zemdlał. Na miejscu zbrodni. Od krwi? Nie... przecież widział krew nie raz, albo nawet i gorsze rzeczy. Z głodu? Nie, nie możliwe. Blondyn zaobserwował, że ostatnimi czasy Sherlock je codziennie co najmniej po trzy posiłki i to z własnej woli. Czasami zastanawiał się nad zachowaniem detektywa, ale pomyślał, że może Sherlock robi to dla niego. Żeby nie musiał martwić się o jego zdrowie... A może się czymś zatruł? Z rozmyślań wyrwał go kierowca taksówki, która właśnie zatrzymała się pod 221B.

- Jesteśmy na miejscu. - Oznajmił.

Po uregulowaniu należności John pomógł Holmesowi wygramolić się z pojazdu.

- Dasz radę iść sam? - Zapytał z wyczuwalną troską w głosie.
- Tak. - Odpowiedział dość pewnym głosem, choć w rzeczywistości nadal nie czuł się najlepiej.

Nie do wydedukowania - parentlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz