Pragmatyzm

823 76 0
                                    

Draco powstrzymał się przed wytarciem krwi w szatę. Hermiona trzymała go za ramię i nie słyszał co do niego mówiła, a to bardzo źle świadczyło. Musiał być w szoku. Wszystko wokół wydawało się przytłumione, spowolnione. Pansy stała pobladła zaledwie krok obok, pewnie zastanawiając się czy jedna z sów nie miała czasem i przesyłki dla niej. 
Draco szczerze w to wątpił. Rodzice Pansy służyli Czarnemu Panu całym sercem. W odróżnieniu od Narcyzy, która od roku ponad opóźniała przyjęcie przez niego znaku, jakby spodziewała się, że dojrzy jak wielkie zło czai się w obietnicach ojca. 
Draco nie był głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że skazał matkę na śmierć wczorajszego dnia w Hogsmeade. Szanse na to, że udałoby się jej uciec, były nikłe. Podobnie jak sama możliwość, że ukryłaby się z nimi, gdyby znaleźli dogodną lokalizację. 
Dwór Malfoyów był kontrolowany. A on w tej chwili nie był nawet Malfoyem. 
- Nie każ mi się nieść – powiedziała wyraźnie Hermiona i to go ocuciło. 
Jego uszy wypełnił hałas Wielkiej Sali, płacz zdezorientowanych uczniów i zirytowany głos Pottera, który w ich imieniu domagał się zamknięcia Hogwartu. A to nie Harry powinien być ich przywódcą. To od początku była jego rola. 
- Slytherin musi jak najszybciej odzyskać swojego Opiekuna – odezwał się głosem tak ochrypniętym, że sam go nie poznawał. 
McGonagall spojrzała na niego w czystym szoku. 
- Czy dyrektor wyjechał w tej sprawie? – spytał siląc się na spokój. 
Dłoń Hermiony zacisnęła się niemal boleśnie na jego ramieniu. Był pewien, że jeszcze dzisiaj pojawią się tam siniaki. Raczej nie spodziewał się po tak drobnej kobiecie takiej siły, ale Gryfonka nie pierwszy raz go zaskoczyła. 
- Profesor Snape nie wróci szybciej niż za dwa tygodnie – odparła McGonagall. – Profesor Vector… 
- Profesor Vector ewidentnie nie radzi sobie na tym stanowisku – wszedł jej w słowo Draco, zerkając wymownie na kobietę, która próbowała uspokoić młodszych uczniów Slytherinu. 
Usta McGonagall zbiły się w wąską kreskę. 
- Panie Malfoy – zaczęła profesorka. 
- Nazywam się Potter – uświadomił jej sucho i oczy kobiety zrobiły się większe. – I jako prefekt Slytherinu domagam się wyznaczenia kompetentnego zastępcy Opiekuna – dodał spokojnie. 
McGonagall przez chwilę mierzyła go wzrokiem, a potem skinęła tylko głową, jakby nagle zrozumiała o czym tak naprawdę mówił. 
- Proszę o wyznaczenie kogoś, orientowałby się w problemach uczniów i jednocześnie miał na tyle duży posłuch, aby zaprowadzić porządek – ciągnął dalej Draco i zmarszczka między brwiami McGonagall powiększała się. 
- Czy to pańskie oficjalnie stanowisko, panie Potter? – spytała nie zająknąwszy się nawet. 
Draco skinął głową, starając się nie zerkać na stół, gdzie wciąż leżała głowa jego matki. 
- Wyznaczam zatem tymczasowego Opiekuna Slytherinu w osobie Prefektów Naczelnych – powiedziała McGonagall. 
Czuł, że dłoń Hermiony odcina mu dopływ krwi do ręki, ale nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Gryfonka oczywiście zamierzała go zaciągnąć do skrzydła szpitalnego. Szok dla czarodziejów bywał niebezpieczny i mieszał z ich magią. A teraz potrzebował sił do opanowania tego bałaganu. 
Weasley i Harry najwyraźniej nie nadążali, ale Pansy wyraźnie się rozluźniła słysząc zarządzenie McGonagall. 
- Skrzaty dzisiaj przygotują pokoje dla pana Longbottoma oraz pana Pottera – dodała McGonagall. 
- Pokoje? – spytał Harry niepewnie. 
- Jako sieroty zostaliście zakwaterowani w dormitoriach. Głowom rodów to już nie wypada – stwierdziła McGonagall bez mrugnięcia okiem. 
Draco nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wdarł mu się na moment na usta. Nikt nigdy nie powinien nie doceniać Gryfonów. Było w nich tyle samo przebiegłości jak w krwi Slytherina. 

*** 

Skrzydło szpitalne przywitało ich gwarem rozmów. Kilku młodszych uczniów miało przypadkowy kontakt z wyjcami i chociaż nie doznali poważnych uszkodzeń, pomniejsze klątwy jednak należało również zwalczyć. Pomfrey uwijała się jak w ukropie, kierując na łóżka co cięższe przypadki i Draco poczuł jak Hermiona popycha go w kierunku okna. 
- Nie chciałam być taka ostra w Wielkiej Sali – zaczęła Gryfonka ostrożnie. 
Draco nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. W Slytherinie nigdy nie przepraszali. A jeśli już tak, to na pewno nie szczerze. Przyznanie się, że właśnie tego potrzebował, aby go otrzeźwić i wyrwać z marazmu też nie wchodziło w grę. 
- Sądzisz, że dobrym pomysłem jest, abyśmy trzymali pieczę nad Slytherinem? – spytała niepewnie Hermiona, nie mogąc najwyraźniej znieść ciszy. 
- Bylibyśmy do tego zmuszeni przez nieudolność Vector – odparł w końcu. – Oficjalne stanowisko wicedyrektorki daje nam większe pole do popisu – dodał. – Weas…. Ron i Harry przegapili to, że zostałaś Prefektem Naczelnym? – zdziwił się. 
- Ostatnio nie spędzaliśmy zbyt wiele czasu razem. Imiona i nazwiska prefektów potrzebne im były też wyłącznie do tego, aby wiedzieli kogo unikać na korytarzach, gdy wymykali się z Wieży – odparła dziewczyna. – Draco… - zaczęła po chwili tonem, który wcale mu się nie podobał. 
Im mniej myślał o matce tym lepiej. Na żałobę miał jeszcze czas, a jego ojciec chciał tylko w ten sposób pokazać swoje stanowisko. Odebrać mu kogoś, kto jako jedyny był oparciem w jego życiu. Śmierć matki miała go osłabić i właśnie na to nie mógł pozwolić. Jeśli Śmierciożercy zaczynali działać w takim pośpiechu pomimo tego, że sytuacja tak diametralnie się zmieniała, oznaczało to, że nie tylko oni ścigali się z czasem. 
Dla tych uczniów Slytherinu, którzy postanowili w tym roku zmienić swoją karierę zawodową i tak było za późno. Zostali uwięzieni w Hogwarcie tak jak tego najbardziej się obawiali. Ale jeśli Draco miał coś jeszcze do powiedzenia w tej sprawie, zamierzał walczyć do ostatniej chwili. 
- Są moją odpowiedzialnością – powiedział do Hermiony, ucinając jej próby okazania współczucia. 
Ludzie umierali. Była wojna. A jeśli jednych kochało się mocniej niż innych, cóż. Czasy nie dawały zbyt wielkiej nadziei. 
- Nie obiecywałem im bezpieczeństwa, ale w miarę spokojne sumienia – ciągnął dalej. – Musimy jakoś ochronić najmłodszych. Przeniesiemy część do osobnych dormitoriów. Wampir Snape’a na pewno będzie zadowolony, gdy dowie się, że może ponagryzać tych, którzy spróbują skrzywdzić dzieci – dodał chłodno. 
- Nie sądzę, żeby to było rozsądne – stwierdziła sucho Hermiona. 
Draco miał całą listę rzeczy nierozsądnych, ale akurat to nie należało do niej. Znał ludzi pokroju Sarlina. O specyficznej moralności, której nie sposób było w prosty sposób pojąć. Gryfoni musieli czuć się urażeni ilekroć wampir otwierał usta, ale Harry ewidentnie przyzwyczaił się już do jego specyficznego sposobu bycia. Potter jako jeden z nielicznych zdawał sobie sprawę z tego, że wampir bywał skutecznym narzędziem, gdy dostawał coś w zamian. Nie zawsze chodziło o krew, ale Sarlin ewidentnie kochał informacje i przebywanie w centrum wydarzeń. 
Tak długie życie musiało być nudne. Draco nie wyobrażał sobie jak długo wampir spędził w ukryciu, ale czas zapewne należało liczyć w wiekach. A potem zawsze przemieszczał się nie mogąc przecież odkryć swojej prawdziwej natury przed byle kim. 
Snape był specyficzny. Też wyznawał wyższą konieczność, która popychała go niekiedy w nieprzewidzianych i nie całkiem białomagicznych kierunkach. To nie magia zresztą była zła. Nie zaklęcia, ale intencje, z którymi je rzucano. 
Wczorajszego dnia odkryli jak wiele jeszcze było w Gryfonach rzeczy, których się nie spodziewali. Chłodny umysł Hermiony potrafił wykrzesać z niej tyle przekonania, by uformowała Avadę. Draco wątpił, by to zaklęcie zabiło. Jednak było na tyle silne, by zostawić ślad na różdżce Snape’a. A to już wystarczyło. 
Potter ewidentnie też chciał mieć to w sobie. Pewnie po to, by pozbyć się Voldemorta, ale nie mógł wykrzesać z siebie nienawiści. 
Ciekawiło go ile złości i jak długo tę emocję hodował w sobie Neville. Wszyscy wiedzieli co stało się z jego rodzicami i Draco nie byłby nawet zdziwionym, gdyby Longbottom winił cała linię Blacków trzy pokolenia wstecz. 
- Rozsądek w tych czasach bywa towarem deficytowym – zaczął, gdy Hermiona zaplotła dłonie na piersi. – Pragmatyzm natomiast… 
Nie musiał kończyć. 

Demony-Snarry (BCP) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz