Demony wyłaniają się z mroku...

2K 121 1
                                    


W demonach, które kroczą cieniem, budzą cię, kradnąc twój ostatni oddech i oddając go starożytnym bóstwom, jest coś poetycznego. Coś, co na pewno chciałbyś mieć kiedyś na swojej półce wraz z autografem autora. Może nawet z dedykacją. Stałoby sobie to wszystko pomiędzy innymi podobnymi, na ciemnym drewnie niewielkiego regału i przypominało ci, że nie jesteś sam.
Harry nie miał półki. Tomiku, autografu, dedykacji. Nie miał cholernego pojęcia, co to jest „metafora” i nawet nie chciał tego wiedzieć, gdy czwartą noc z rzędu bał się zamknąć oczy. Pogryzione wargi zamaskował jednym z zaklęć, które znalazł w ogólnodostępnej części biblioteki. Nawet podkrążone oczy zdawały się dużo bardziej żywe, gdy szczypta magii nadała im bardziej trzeźwy wyraz. Ale nie potrafił zająć myśli na wystarczająco długo, by zasnąć. Chrapanie Neville’a przestało być tak kojące. Przypominało mu dźwięk paznokcia Voldemorta, ocierającego się o jego twarz.
Ron wiercił się tuż obok. Podrygiwał jak potraktowane cruciatusem ciało. Łóżko skrzypiało niczym łańcuchy na kostkach tamtej staruszki sprzed dwóch dni. Wiatr za oknem wył… Nie… Nie chciał tego słuchać już dłużej.
Kiedy zapadał zmrok, wszystkie cienie zlewały się w jedno. Ciągnęły w jego stronę, jakby był naznaczony przez któregoś z dementorów, prześladujących go dwa lata temu. Wypalone piętno, które próbuje zmyć każdego poranka. Niezrozumiałe krzyki. Szepty zmarłych, które nawiedzają go nawet za dnia. Słowa, nieznane. Zapomniane. Nieistniejące, a jednak nękające go, gdy tylko Ron przestaje mówić o pieprzonym quidditchu, ostatnim na liście zmartwieniu.
Boli go całe ciało. Nie znalazł zmniejszającego zaklęcia, a ubrania zaczynają się z niego zsuwać. Nie wie, gdzie ukryć jedzenie, którego nie chce wziąć nawet do ust, obawiając się, że zwymiotuje. To mogłoby przyciągnąć pytania. A on nie chce, żeby na niego patrzyli. Wytykali go palcami. Znów Potter. Czego moglibyśmy się spodziewać. Z nim zawsze dzieją się dziwne rzeczy. I najgorsze, co przyszło mu do głowy, gdy w myślach powtarzał wciąż jedne ze słów Snape’a. Połączony. Nie tylko Naznaczony. Czy pomyślą, że jest drugim Czarnym Panem? Czy wyślą go do Azkabanu? Na wszelki wypadek oddadzą potworom, które co dzień wyssą kawałek jego duszy. Tak dla zasady. Dlatego, że to ich powołanie.
A jakie jest jego? Zabić. Czy później wypuszczą go wolno? Pozwolą normalnie żyć? Czy koszmary się skończą?
Lewą ręką namacał leżącą różdżkę i oświetlił swój azyl. Demony prysły tylko po to, by powoli wypełznąć z jego duszy, ośmielone tym, że nie potrafi się już bronić. Bezwładnie upadł na poduszkę, by pogrążyć się w śnie, który nie był ani przyjemny, ani ożywczy.

***

Piątek był jego ulubionym dniem. Oznaczał koniec męczenia się z tą bandą idiotów, którzy z jakichś dziwnych powodów uważali, że dokonają w życiu czegoś wielkiego. On podobnych złudzeń nie miał nigdy. Nawet wtedy, gdy został szpiegiem. Był ważny, ale czy na tyle ważny, by ktokolwiek wspomniał o nim choć słowo, kiedy w zasięgu byli Wybraniec, Największy Czarodziej Wszech Czasów – Dumbledore, niesłusznie skazany na Azkaban, a zarazem jedyny zbiegły z niego więzień, bohatersko zmarły James Potter i Lily, która oddała za swoje dziecko życie, fundując czarodziejskiemu światu prawie piętnastoletnie wczasy?
Dlatego też, zamiast skupiać się na cholernym Proroku Codziennym, który z kolei skupił się na Potterze, on skoncentrował się na nim osobiście. Bezpośrednio.
Co zaniepokoiło go kilka dni temu – chłopak wyglądał lepiej. Szerszy uśmiech, jakby bardziej szczery. Brak drżenia w kończynach. Częstsze żarty, choć jedzenie ze stołu nie znikało prawie w ogóle. Oczy, pod którymi zazwyczaj widniały sine obwódki, błyszczały niezwykłym blaskiem.
Z trudem odwrócił od niego wzrok. Nie tylko on go obserwował. Dracon Malfoy zimno kalkulował. Jak zwykle nie zapisał ani słowa na białym pergaminie, ale zawsze miał go ze sobą. Co dziwniejsze, nie ubywało go. Wręcz z każdym dniem przybywało. Oddał też puste fiolki po veritaserum, a brak skarg sugerował, że wszystko odbyło się w należytej ciszy, której wymagał od swojego Domu.
Węże atakują w ciszy. Ostrzeżeniem jest jedynie cichy syk, ale tylko wtedy, gdy zwycięstwo jest nieuniknione. Z kolei chłodna logika prowadzi go bez emocjonalnej strategii, która pomaga wygrywać. Jest jednym z głównych składników victorii, opiewanej przez artystów tego i innego świata.

Demony-Snarry (BCP) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz