Nocne niebo było co prawda pochmurne, jednak rozświetlone przyjemnym, pomarańczowym światłem ulice Paryża zdawały się nie poddawać wszechobecnemu zmierzchowi. Było już późno i tylko co poniektóre okna paryskich kamienic zdradzały, że ich lokatorzy wciąż nie są zmorzeni snem, a krzątają się tu i ówdzie bez konkretnego celu. Do takowych właśnie, zaliczało się okno usytuowane na drugim piętrze piekarni przy ulicy de Fleur 12. Dziewczyna zamieszkująca ów pokój, krążyła w kółko po pomieszczeniu i już na pierwszy rzut oka stwierdzić było można, że pogrążona jest głęboko w rozmyślaniach. Na sobie miała piżamę, składającą się z krótkich, różowych spodenek oraz bluzki na ramiączka w tym samym kolorze. Stopy pokryły ciepłe, puchowe kapcie, które całkiem skutecznie izolowały dziewczynę od ciągle zimnej podłogi. W kącie pokoju, na niewielkim biurku leżało eleganckie, czekoladowe pudełko z uchylonym wieczkiem, a w nim sprawcy tej bezsennej nocy - kolczyki. Kolczyki, które dziewczyna otrzymała od chłopaka, który znaczył dla niej tak wiele, że w ogóle rozważała spełnienie jego prośby i założenie ów kolczyków na Bal. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że czyn ten nie jest niewiadomo jak wielką oznaką oddania, było jednak wręcz przeciwnie. I Marinette doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą nastąpić jeżeli podejmie taką, a nie inną decyzję. Rozmowa z Tikki, mimo że dziewczyna ufała jej całkowicie, również nie przyniosła większych rezultatów. Kwami, chociaż szczerze próbowało zrozumieć swoją opiekunkę, to nie było w stanie pojąć jak te kolczyki były ważnym dla niej i dla Kota symbolem. Niezrozumienie nie było to oczywiście spowodowane niechęcią stworka, jednak Kwami z natury nie było zdolne do miłości. Przynajmniej w naszym ludzkim rozumieniu tego słowa, toteż ochrona noszonego przez Marinette miraculum była w jej hierarchii ważności nieporównywalnie wręcz wyżej i nawet przez myśl jej nie przeszło by dziewczyna mogła zdjąć miraculum dla jakichś zwykłych kolczyków. Oczywiście z czysto pragmatycznego punktu widzenia Kwami miało rację, jednak z punktu widzenia emocjonalnego... sprawa zaczynała się komplikować.
Po wielu godzinach bezowocnych rozmyślań, wykończona dziewczyna zakopała się pod kołdrą i usnęła. Okazało się jednak, że i sen nie przyniósł jej spokoju którego tak wyczekiwała.
***
Czerwone, ogniste języki trawiły i tak ledwie stojący gmach fabryki. Marinette czuła jak dym wdziera jej się do płuc i wypiera z nich drogocenny tlen. Zaczęła kaszleć, tak mocno i boleśnie, że po ledwie kilku sekundach do jej oczu napłynęły łzy, a w głowie się zakręciło. Wszędzie dookoła było czarno od sadzy i dymu, gdzieś tuż obok niej runął właśnie strop. Jakby przez ścianę usłyszała, że ktoś wzywa pomocy. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę, z której dobiegał krzyk. Po minucie, przez gęste kłęby dymu ujrzała opadającą na ziemię postać. Nie była w stanie dostrzec żadnych szczegółów, wiedziała jednak że musi jej pomóc. Chciała biec, lecz zmęczone nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Jedyne czego pragnęła to wziąć przykład z tej postaci i upaść. Opadła na kolana, jednak z łzawiącymi od dymu oczami czołgała się w jej stronę. Po głosie rozpoznała, że to dziewczyna. Była już bardzo blisko, już niemal była w stanie rozpoznać kształty. Dziewczyna ubrana była... w czerwony, przylegający strój z czarnymi kropkami. Włosy, gdyby nie były czarne od sadzy przedstawiałyby sobą głęboką barwę atramentu, oczy zaś niemal fiołkowe skryte były pod czerwoną, centrowaną maską. Marinette przetarła oczy. Patrzyła na siebie. Zbliżyła się do dziewczyny, której głowa nagle opadła bezwładnie. Za sobą usłyszała jak ktoś ją woła, głosem pełnym strachu i determinacji
- Biedronko!
Potem nastała ciemność. Ciemność o tyle dziwna, że Marinette była jej świadoma, jednak nie mogła stwierdzić ile trwała. Nie mogła też w żaden sposób jej zaradzić. Czuła się jakby zawieszona w próżni, pomiędzy światami. Mimo, że w pełni kontrolowała swoje ciało, nie miała żadnego punktu odniesienia, pozwalającego na jakąkolwiek nawigację. Poczuła chłód. Ta pustka, zdawała się tak bezkresna, a ona tak drobna i nijaka, że odechciało jej się czegokolwiek. Usiadła bezradnie, lecz po chwili coś usłyszała. A przynajmniej tak jej się wydawało. Zdawało jej się, że przez nieprzebrany mrok docierają do niej pojedyncze słowa.
-- Nie, nie, nie , nie, nie, nie!
Kto tak krzyczy? Gdzie ona tak właściwe jest? Przecież, przez jeden krótki moment było nareszcie tak cicho i przyjemnie. Zaczęła nawet lubić ten mrok, tą ciszę i nawet ten dominujący chłód zaczynał być dla niej kojący. Jednak bezcielesny głos znowu przebił się przez grubą ścianę podświadomości.
- Jestem tutaj słyszysz mnie!
Przecież słyszała. Dlaczego miałaby nie słyszeć? Ten ktoś, kimkolwiek by nie był, darł się jak opętany. Nawet martwy by go słyszał. Marinette była już zupełnie zgubiona. Jeszcze przed chwilą była w walącym się od ognia budynku i spotkała samą siebie, a teraz słyszała tylko jak ktoś się do niej wydziera. Tylko czemu nic nie widziała? I czemu było jej tak zimno? Dlaczego w ogóle siedzi? Zerwała się na równe nogi. Usłyszała dźwięk tłuczonej szyby. Rozejrzała się dookoła. Nieprzenikniony mrok... chociaż... poczuła powiew ciepła. Gdzieś daleko, daleko na horyzoncie dostrzegła drobny, biały punkcik. Coś jakby... światło. Niepewnie ruszyła w jego stronę, nic już jej nie bolało. Nie czuła zmęczenia, dymu w płucach, ani łez. Za to z każdym krokiem, dominujący dookoła chłód ustępował miejsca tej przyjemnej, ciepłej bryzie. Z coraz większą pewnością szła w kierunku punktu przed sobą. Raz na jakiś czas, słyszała ów bezcielesny głos. Głos, który im bliżej celu się znajdowała, tym był wyraźniejszy.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! Musimy sprowadzić pomoc!
Marinette skrzywiła się. Pomoc? Kto potrzebuje pomocy? Z pewnością chętnie by pomogła, gdyby tylko widziała co się dzieje. Była już naprawdę blisko. Punkcik zmienił się w sporej wielkości, świecący prostokąt, który na swój pokręcony sposób przypominał jej drzwi. Już niemal normalnie słyszała wszystko co się dzieje dookoła. Słyszała, biegnących ludzi i głos jakiegoś chłopaka.
- Czarny Kot nas tu przyniósł, ale już nie było czasu by po was pobiegł! Szybko, musicie jej pomóc!
Czarny Kot? Marinette poczuła jak serce skacze jej z radości. Czarny Kot tam jest! Wystarczy tylko przejść przez te drzwi. Są przecież niemal na wyciągnięcie ręki... już widziała co się znajduje po drugiej stronie. Widziała błękitne niebo, dach jakiegoś budynku. Dookoła mnóstwo ludzi w niebieskich i białych strojach. Dostrzegła też tego chłopaka, który krzyczał. Przez chwilę zastanawiała się czy na pewno dobrze widzi. Zrobiła jeszcze jeden krok w stronę drzwi. Nie myliła się.
- Adrien Agreste? Co ty tutaj robisz?
Usłyszała swój własny głos. Cichy i ochrypły. Chłopak też na niego zareagował, otworzył nagle mokre od łez oczy i spojrzał prosto na nią. Patrzył w oczy Marinette z nieopisaną wręcz ulgą i szczęściem.
-Już dobrze, już wszystko dobrze. Jesteś w dobrych rękach.
Zatrzymała się, bo właśnie w tej chwili drzwi zniknęły tak nagle, jak się pojawiły.
***
Marinette obudziła się spocona i jeszcze bardziej wycieńczona niż wcześniej. Teraz jednak, wszystko zaczęło jej się układać w logiczną całość. Logiczną na tyle, na ile pozwał jej na to przemęczony i zaspany umysł. Już tamtego popołudnia w szpitalu wiedziała, że musi zadać lekarzowi ważne pytanie, wtedy jednak nie wiedziała, co to za pytanie. Potem jeszcze kilka razy, pewne sytuacje poruszały, głęboko schowane przed jej świadomością struny, odpowiedzialne za pamięć o minionych wydarzeniach. Teraz już wiedziała. Wiedziała o co chciała wtedy zapytać, wiedziała dlaczego pytanie to było dla niej tak ważne i dlaczego tak desperacko pragnęła poznać na nie odpowiedź.
- Czy był ktoś ze mną?
Zdanie to zawisło w pustym pokoju, niczym wyrok na sali sądowej. Marinette zdawała sobie sprawę jak to, wydawać by się mogło niepozorne pytanie, może zmienić jej świat, tak jak i odpowiedź którą usłyszy. I teraz, nie była już taka pewna czy chce ją poznać.
CZYTASZ
Pamiętaj mnie - część pierwsza | Biedronka i Czarny Kot
FanfictionPewnego dnia Marinette orientuje się, że od wielu lat jest zakochana w chłopaku, u którego nie ma najmniejszych szans. Kiedy to do niej dociera, załamuje się i o mały włos nie dochodzi przez to do katastrofy, która mogłaby zmienić losy świata. Na sz...