Rozdział V

105 18 12
                                    

„W sposób, jakiego nie uświadamiał sobie aż do teraz, był całkiem samotny. Zawsze był samotny. To jedyna metoda zapewnienia sobie bezpieczeństwa."


Terry Pratchett, Piekło pocztowe







Czas do ogniska ciągnął się irytująco i miałem ochotę zacząć śledzić wiewiórkę, bo dawno się tak nie nudziłem. Czekałem tylko aż Theo po mnie przyjdzie i uwolni od tych katuszy tępego gapienia się w drzewo. Spędzając czas przy ognisku przynajmniej mógłbym obserwować innych ludzi, a to był najciekawszy element dzisiejszego wieczoru.

— Wiesz, że ostatnią supernową na Drodze mlecznej widziano ponad pięć wieków temu? — zapytał na dobry wieczór. — Chyba tyle czasu tu siedzisz, że właśnie tak się czujesz; jakby minęło pięć wieków. — zaśmiałem się na ten przytyk i wstałem ucieszony, że w końcu mam po co się ruszyć.

— Wszyscy będziemy śpiewać piosenki i szukać spadających gwiazd w celu pomyślenia życzeń, które nigdy się nie spełnią? — zagadnąłem, kiedy szliśmy ramię w ramię. Theodore niósł ogromną paczkę pianek.

— Ktoś na pewno, za to ja będę się zastanawiał, jakim cudem wytrzymujesz w bluzie w pobliżu źródła ciepła i się nie topisz. — zrobił dziwną minę. — Tak właściwie dlaczego nigdy jej nie ściągasz? Mało tego, zawsze jest z kapturem. — zauważył. Czy był sens go okłamywać? Absolutnie.

— Noszę bliznę, której nie chce pokazywać ludziom. Nie chcę ich współczucia, a już na pewno dopytywania, co się stało. — westchnąłem ciężko. — Nie widzę sensu w zatajaniu przed tobą prawdy, dlatego powiem to szybko i bez emocji, żeby się nie rozkleić: moja młodsza siostra zmarła przez niedźwiedzicę wraz z moją matką, a ja ten atak przeżyłem. — powiedziałem wszystko na jednym wydechu, a chłopak upuścił paczkę pianek zdumiony i podniósł okulary, żeby rozmasować miejsce między brwiami. Schyliłem się po obiekt ogniskowych tortur i spojrzałem mu w oczy.

— Tak mi przykro, Nolan. Szczerze. — położył dłonie na lewej piersi.

— Wiem. — posłałem mu słaby uśmiech. — Ona ciągnie się odtąd — odchyliłem kawałek bluzy z lewej strony — aż tutaj. — poprowadziłem dłoń w dół, do okolic pępka.

— Co by nie było, laski uważają blizny za seksowne, zawsze to jakiś plus, jeżeli to cię pocieszy. — parsknąłem śmiechem na jego słowa i zaraz znaleźliśmy na jednym z pieńków przy ognisku. Theodore już nabijał piankę na patyk, ja cicho modliłem się o psychologiczny efekt ochłodzenia. Lód, Arktyka, zimna woda...

— Witam was wszystkich na ognisku otwierającym oficjalnie tegoroczny obóz! Bawcie się, korzystajcie z lata, poznawajcie przyjaciół, ale wszystko z umiarem. — zawołał entuzjastycznie wuj, spotykając się z wiwatami i oklaskami. — Żeby zacząć ten wieczór z dobrym duchem, nasza utalentowana Leah zagra na harfie naszą piosenkę.

Leah ustawiła instrument na małym prowizorycznym podwyższeniu obok ogniska, odgarnęła swoje złote włosy za uszy i delikatnie zaczęła szarpać za struny. Musiała grać od dziecka, bo robiła to z wielką wprawą. Nawet nie patrzyła na swoje palce, a jedynie na twarzy najbliższych jej osób.

Gdy szumy lasu nam szeptają, płomienie ogniska otaczają. — usłyszałem obok siebie. To była Mia. Leah od razu podchwyciła uśmiech jej przyjaciółki i kontynuowała.

Niesie się wiatrem melodia ta, która od zawsze z nami trwa.

— Nienawidzę tej piosenki. — przyznał Theodroe, nachylając się do mnie. — Jak byłem młodszy, chętnie śpiewałem, ale dorosłem i czuję ciarki żenady przez ten tekst. — skrzyżowałem z nim rozbawione spojrzenie.

— To juz chyba taka domena obozów letnich. Wiesz, tu są też dzieci. — wskazałem podbródkiem trójkę chłopców, którzy gonili się gdzieś w oddali.

Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz