Rozdział XVI

83 18 17
                                    

„To, co czyni coś wyjątkowym, to nie tylko to, co musisz zyskać, ale to, co czujesz, że jest do stracenia."

Andre Agassi

Obudził mnie okropny ból głowy. Prawdopodobnie miałem migrenę, więc po omacku szukałem dłonią tabletek w szafce nocnej. Niestety żadnych tam nie było, bo przecież były zabronione, więc jęknąłem zrozpaczony.

Ukryłem twarz w poduszcze i zacząłem warczeć z bezsilności.

— Jezu. — usłyszałem burknięcie Theodore'a. — Wiem, że jesteśmy w lesie, ale bez efektów specjalnych proszę.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Przeciągnąłem się i sprawdziłem godzinę. Była dopiero szósta, dlatego postanowiłem wstać i wziąć zimny prysznic.

Krople wody odbijały się od mojej skóry tak mocno, że czasami odczuwałem ból, ale potrzebowałem tego. Bardziej, niż porannych biegów, z których postanowiłem dziś zrezygnować. Źle się czułem.

Starałem się unikać ludzi od nocy filmowej, żeby nikt nie zadawał mi niewygodnych pytań i całkiem dobrze mi to szło przez trzy dni. Jednak wieczorem miał się odbyć ten słynny konkurs piękności, a to się łączyło przecież ze spotkaniem, chociażby Hannah.

Siedziałem bezczynnie na łóżku, czekając aż wybije siódma, a kiedy tak się stało, zerknąłem szybko na śliniącego się Theo i wyszedłem.

Pogoda była tego dnia przychylna moim bluzom z uwagi na chłód i zachmurzenie. Chyba nie zdążyła się jeszcze pozbierać po tamtej burzy.

— Ile parówek jest w stanie zjeść chłopak taki, jak ty? — zapytała na wstępie Mia, celując we mnie jakąś łopatką do makaronu, czy cokolwiek to było.

— Emm... — oparłem się o drewniany stół. — Zależy, ale myślę, że po cztery na łeb wystarczą. — uśmiechnąłem się. Mia zabrała się więc do obierania parówek z folii.

— Dzisiaj nie mam dla ciebie roboty, ale możesz mi potowarzyszyć. — oznajmiła. — Biegałeś? — skierowała wzrok na mój strój.

— Nie, ale lubię się z dresami. — odparłem, szczerząc się.

— Mam swoją teorię na twój temat, ale zachowam dla siebie. — wyznała. — Na lepszy moment.

Podejrzewałem, że domyśliła się, co jest pięć, ale z braku ochoty na kontynuowanie tematu, po prostu to przemilczałem.

Po pół godzinie do kuchni przyszła Leah, trzymając w rękach dwie sukienki. Jedną jasnoróżową, drugą ciemnozieloną. Wytrzeszczyłem na ten widok oczy, bo nie bardzo rozumiałem, dlaczego przyszła w takim momencie.

Chociaż lubię myśleć, że przeze mnie.

— Która? — walnęła prosto z mostu.

— Zależy od fryzury. — stwierdziła Mia. — Upięte włosy, zielona. Rozpuszczone, różowa. — poleciła, a ja kiwałem tylko głową na znak zgody z jej słowami.

— Jak zobaczyłam strój Diany, to się przeraziłam. — wywróciła oczami, siadając obok mnie. — Nie mam pojęcia u którego projektanta to kupiła, ale...

— Czasami mniej, znaczy więcej. — mrugnąłem do niej porozumiewawczo. — Poza tym, nikt przy zdrowych zmysłach nie zagłosuje na Dianę. — Mia zaczęła się śmiać.

— Dzięki. — westchnęła Leah. — Pozostaje jeszcze kwestia tego głupiego balu.

— Balu? — zdziwiłem się. Nikt nie wspominał wcześniej o żadnym balu.

— Robert Sanders. — odparła, robiąc posępną minę. — Kojarzysz?

Oczywiście, że kojarzyłem. Rodzice chodzili na jego bale charytatywne co kwartał. I choć wierzyłem w dobre intencje mamy, ojciec zjawiał się tam tylko po to, żeby firma utrzymywała dobry wizerunek. Kiedy skończyłem szesnaście lat, tata próbował mnie namówić, żebym poszedł z nim, ale nigdy nie chciałem się włóczyć i być uczestnikiem tej szopki.

Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz