Rozdział XI

90 17 23
                                    

„Gdyby siła miała znaczenie, to słoń, a nie lew byłby królem dżungli."


Anderson Silva





Od czasu potańcówki minęły cztery dni pełne konkurencji dla młodszych dzieciaków, dzięki czemu takie stary byki jak ja, mogły po prostu się lenić. Unikałem też jakichkolwiek dłuższych rozmów z Leah, przez co wychodziłem na totalnego palanta, zważając na to, jak się z nią na tańcach pożegnałem.

Swoją drogą, zgarnęliśmy te punkty dzięki Finchowi.

Moralnie czułem się zgniatany, ale nie do mnie należała rola, aby powiedzieć Leah o tym, co się wydarzyło. Gdybym mógł, poszedłbym do niej od razu.

Nawet nie patrzyłem w jej okna, kiedy przebiegałem obok, byleby tylko nie musieć znosić tego zawiedzionego spojrzenia.

— Cześć. — przywitała się ze mną przygaszona Mia, kiedy odwiedziłem kuchnię. — Niewiele dziś roboty, będziemy jedli zupę mleczną na śniadanie z bułkami maślanymi. — wzruszyła ramionami i oparła się o drewniany blat.

— Okay. — mruknąłem i zrobiłem to samo.

— Nolan. — zaczęła cicho. — Nie mam pojęcia, jak mam jej o tym powiedzieć. — wyznała bezradna.

— Najlepiej prosto, tak jak było. — podrapałem się w podbródek. — Chciałbym cię wyręczyć, wierz mi. — zapewniłem.

— Powiem jej po paintballu. — zadeklarowała z ciężkim westchnięciem. Mieliśmy dzisiaj konkurencję dla starszych w pięcioosobowych składach. Ja, Mia, Theodore, Hannah i Clint. Niespecjalnie chciałem napieprzać w kogoś kulkami z farbą, ale to był też dobry sposób, żeby wyładować emocje, których miałem w sobie mnóstwo.

— Podasz mi kochanieńki soli? Nie dosięgam, a nie wiem, co za cymbał postawił ją tak wysoko. — Marry pokręciła głowa i wskazała na górną półkę. Nie byłem pewien, czy na pewno chodzi jej o sól, dlatego dla własnego i innych dobra, podałem jej cukier, za co podziękowała sympatycznym uśmiechem.

— Zupa mleczną z solą, mniam. — Mia poruszyła znacząco brwiami, a ja cicho się zaśmiałem.


* * *


— Proszę tych, którzy już w to grali, żeby stanęli tutaj. — powiedział jakiś gość w wieku Thomasa, który też miał na sobie flanelową koszulę. Co oni mieli z tymi koszulami?

Spełniając jego prośbę, poszedłem we wskazane miejsce, mając na sobie już strój i kask, oraz cudowną, zieloną opaskę na lewym przedramieniu.

— Strzeż się, jestem groźna w tej grze. — usłyszałem obok siebie. Autorką słów była Leah.

— Farby to w końcu dziedzina żółtych. — odparłem wesoło.

— Nie strzelamy w głowę! — mówił opiekun.

— Szkoda, chętnie bym komuś sprzedał kulkę w łeb. — cmoknąłem z dezaprobatą, teatralną, bo wiedziałem o tej zasadzie.

— Komu? — dopytywała Leah, ale nawet nie miałem okazji odpowiedzieć, bo znalazł się przy nas Brett.

— W końcu jakiś godny przeciwnik, już mnie nudziło strzelanie się z dziećmi. — powiedział nonszalancko, a ja miałem ochotę uderzyć go w twarz.

— Dlaczego? Przecież sam jesteś dzieckiem, Brett. — rzuciła Mia, dołączając do nas z Theo, który nie potrafił poprawnie założyć opaski, więc mu pomogłem.

— Śmiej się śmiej, zobaczymy tam. — uformował z dłoni pistolet i strzelił w miejsce, w którym mieliśmy toczyć bój.

Kiedy „broń" i kulki zostały już rozdane, usiadłem na jakimś kamieniu i spokojnie czekałem na swoją kolej. Theodore panikował gorzej do Hannah na skokach, ale nie miałem siły go uspokajać.

Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz