Rozdział XXII

61 15 9
                                    

„Jeśli uwierzysz temu, co podpowiada ci intuicja, z pewnością się nie pomylisz.”


~ Kathy Reichs, Okruchy Śmierci






Dzień nie zaczął się dobrze.

Uderzyłem się w mały palec, wstając z łóżka. Spadła na mnie słuchawka prysznica. Biegając po lesie, prawie skręciłem kostkę. Krojąc jabłka na śniadanie, przeciąłem palca i zdenerwowałem Marry niecenzuralną wiązanką, która poleciała na całą kuchnię.

W dodatku padał deszcz, chciało mi się cholernie spać, a czekały mnie złote puzzle. Wszyscy siedzieli w swoich domkach, bo ulewa uniemożliwiała jakąkolwiek aktywność na zewnątrz. Młodsze dzieciaki musiały się strasznie nudzić, skoro nawet ja wzdychałem z braku zajęć.

— Niesamowite — mruknął Theodore pod nosem. Od trzech godzin siedział z nosem w książce i nie kontaktował. — To jest po prostu niesamowite! — zamknął książkę i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

— Co takiego? — zapytałem od niechcenia.

— Kwantowe splątanie to istny kosmos! To jest taki efekt, który powstaje przez wzajemne oddziałowywania pomiędzy dwoma cząsteczkami... — gadał i gadał i gadał.

Udawałem, że słucham, bo i tak nic nie rozumiałem. Może, gdyby zamiast mnie siedziała tam Mia, Theo miałby lepszy odbiór.

— Co nie?

— Co? — potrząsnąłem głową. — Tak, tak. Masz rację.

— Nolan, nie stresuj się tymi puzzlami. Przecież nie będziesz układał ich sam. — zaśmiał się, ściągnął z nosa okulary i rozmasował jego grzbiet. — Żółci znają na pamięć chyba te puzzle, ale wciąż mamy szansę wygrać z niebieskimi. Nie zmienia to faktu, że i tak będziemy ostatni, ale... mały sukces również cieszy, nie? Ciebie cieszyły, kiedy biegałeś?

— Nie — uśmiechnąłem się na to wspomnienie.  — Nigdy nie byłem zadowolony, jeżeli nie zdobyłem złota. Zawsze chciałem być najlepszy, najszybszy. To nie było zdrowe podejście, ale zrozumiałem to dopiero później. Wiesz, moja mama zawsze powtarzała, że nie muszę wygrywać zawodów, żeby wygrać coś dla siebie. Podawała mi przykłady momentów, w których może i miałem drugie miejsce, ale osiągnąłem lepszy czas, niż przy wygranej z poprzednich zawodów. Nie kumałem w ogóle, o co jej biega. Doceniłem te słowa po jej śmierci. Bo dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać nad wszystkim, co zrobiła i czego nie będzie mogła zrobić.

— Zazwyczaj to ja dużo gadam — oblizał usta. — Wiele dla mnie znaczy fakt, że się przede mną otwierasz.

— Jesteś moim przyjacielem — przybiłem z nim żółwika. — Nie minęło wiele czasu, odkąd się poznaliśmy, ale nie boję się tego słowa.

— Kiedy miałem pięć lat, moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym — zaczął, a ja się zdziwiłem. — I trafiłem do mojej cioci. Nigdy jednak nie chciała brać na siebie obowiązków wychowywania mnie, więc co wakacje trafiałem tutaj, w szkole zapisywano mnie na wszystkie dodatkowe lekcje, bylebym nie spędzał w domu zbyt wiele czasu. To prywatna szkoła, do której tacy jak ja, nie pasują. Nie zawsze miałem nadwagę — wziął głęboki oddech. — To się zaczęło, kiedy miałem dwanaście lat. Presja rówieśników, wyszydzenie mnie, bo nie pochodzę z tak bogatej rodziny, jak reszta... stres, a wszystko kończyło się jednym, drugim i trzecim ciastkiem.

Zamilkł, ale ja również się nie odzywałem.

— Rok w rok odliczam dni do wakacji, bo mam dosyć tego piekła, które płonie w moim życiu. Nie... Nie mam nikogo, do kogo mógłbym pójść. Nigdy nie miałem kogoś takiego, jak ty. Kogoś normalnego, kto będzie chciał słuchać mojego pieprzenia o fizyce, narzekania na siebie, na wszystkich wokół. Kogoś, kto wytrzyma ze mną w jednym pomieszczeniu tyle czasu. Każdy inny lokator się wynosił. — uśmiechał się. — Dobija mnie fakt, że to się niedługo skończy.

— Naprawdę myślisz, że będziesz miał ode mnie spokój poza obozem? — uniosłem brew i podniosłem się z podłogi, na której siedziałem.

— Nie chcę mieć od ciebie spokoju, White. — roześmialiśmy się obaj i zamknęliśmy w braterskim uścisku, a później ktoś bez pukania wszedł do naszego domku.

— Uroczy jesteście, ale za dziesięć minut zaczyna się konkurencja z puzzlami, więc się ruszcie. — powiedziała Mia, mrugając przesadnie.

Zorientowałem się, co jest powodem jej irytacji.  Deszcz był taki mocny, że jej parasolka sobie z tym nie poradziła, więc stała przed nami cała mokra.

— Tak jest, szefowo — zasalutowałem.

— Chodźmy więc zgarnąć sztabkę złota. — dodał Finch.



Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz