Rozdział XIX

79 18 42
                                    

„Jeśli zrobiłeś coś dobrze, zrób to po raz kolejny i nie trzymaj się zbyt długo przeszłych sukcesów."

~ Paulo Miyao







Od ostatnich wydarzeń minął tydzień, ale nie potrafiłem przez ten czas zmusić się do rozmowy z Thomasem.

Byłem skupiony na nastroju, jaki panował między moimi przyjaciółmi i ciągłą nieobecnością Bretta. Dobijało to nawet mnie, chociaż moja relacja z nim była dziwna. W jakiś pokręcony sposób ten jeden wieczór sprawił, że się o niego martwiłem.

Wracając do Thomasa — noc świętojańską przesunął najpierw z uwagi na bal (bo przecież miała się odbywać dzień po konkursie piękności), a później z powodu wydarzeń z balu.

Wiedział, że nikt nie miał ochoty wić wianków. Nikt, czyli Leah, która była za to głównie odpowiedzialna.

— Samochód! — zawołał Theodore, a później wybiegł z naszego domku. Nie rozumiałem, dlaczego zachowywał się jak oparzony, dopóki również nie wyszedłem i nie zobaczyłem, do kogo ten samochód należy.

Przed bramą obozu zaczął zbierać się tłum, niezbyt zadowolony. Przepychałem się między wszystkimi, co było dla mnie proste, aż w końcu dotarłem na sam przód i wymieniłem spojrzenie z Mią.

Brett żegnał się właśnie ze swoją mamą.

— Po co wrócił?

— Było dobrze, jak go nie było...

— Boże, miałam nadzieję, że więcej go nie zobaczę.

Zmarszczyłem czoło na te wszystkie teksty. Zwłaszcza, że niektóre z nich padały z ust niebieskich.

Brett zamknął drzwi samochodu, a później odwrócił się do nas i absolutnie zbladł. Wiedział, że nie może oczekiwać ciepłego powitania, ale było mi tak strasznie przykro.

Zawsze kierowałem się sercem i tym razem też miałem taki zamiar. Brett zrobił w ostatnim czasie tak wiele, że na to nie zasłużył.

Podszedłem do niego, ku zdziwieniu wszystkich, bo to widziałem i zafundowałem mu braterski uścisk.

— Witamy z powrotem, Walker.

Zaraz obok mnie znalazła się Leah, która również mocno objęła chłopaka. Nawet Mia pokusiła się o przytulasa, Theo tylko o uśmiech. Gdzieś tam w tłumie przedzierała się Diana.

Widziałem minę Thomasa, kiedy oderwałem się od Bretta i wtedy zrozumiałem coś bardzo ważnego.

Mój chrzestny czytał nas jak najprostsze baśnie dla dzieci. Od początku wiedział, że w jakiś pokręcony sposób ja potrzebowałem Bretta, Brett mnie. Że oboje jesteśmy w stanie sobie pomóc, a to, co biło z jego oczu, to była duma i ulga.

Skinąłem do niego głową, a później zostawiłem Walkera z pozostałymi i udałem się na bok, aby Thomas mógł ze mną porozmawiać.

— To, co zrobiłeś, to najlepszy przykład, jaki mogłeś dać tym dzieciakom, Nolan. — uśmiechał się, ale na jego twarzy błąkała się pewna obawa.

— Przepraszam — wypaliłem. — Za zlewanie cię po tym wszystkim. Potrzebowałem ochłonąć, żeby niepotrzebnie nie wszcząć z tobą konfliktu.

— Wiem, rozmawiałem z twoim ojcem. Przykro mi, że dowiedziałeś się w taki sposób, ale z drugiej strony cieszę się, że nareszcie obaj wkroczyliście na dobre tory.

Thomas nerwowo unosił kąciki ust.

— Nie jestem na ciebie zły. Rozumiem, dlaczego to ukrywałeś. Zresztą, nie ty powinieneś być tym, który mi o tym powie. Sanders też nie, ale mleko się rozlało. — zaśmiałem się, drapiąc w kark.

Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz