Rozdział XXV

72 16 10
                                    

„Czasami człowiek jest zdolny do różnych podłości. A kiedy kocha... Niekiedy traci rozum."


~ Gabriela Gargaś, Minione Chwile



— Wyglądasz jak kompletny dupek — powiedział do mnie Theodore, wystawiając nos zza jakichś notatek. Zmarszczyłem czoło, bo nie bardzo wiedziałem, co ma na myśli.

— Powinienem podziękować?

— Nie, poważnie. Nolan, masz minę tak dupkowatą, jakbyś chciał zjeść Roberta Sandersa. Więc zrób to, chociaż wciąż nie wiem, co zamierzasz.

— Jeżeli nie wypali, nie będziecie równie zawiedzeni, co ja — wzruszyłam ramionami. — Idę.

Zasalutowałem mu i opuściłem domek, żeby skierować się do bram obozu. Czarny samochód właśnie parkował w pobliżu, a Robert wysiadł z niego w ciemnym garniturze. Chyba nie dotarło do niego, co się wydarzyło na balu, ale działało to tylko na moją korzyść.

Uśmiechnął się do mnie serdecznie, a ja podałem mu dłoń i wskazałem kierunek, w którym mieliśmy się udać na krótki spacer.

— Wszystko w porządku? Twój ojciec brzmiał na zaniepokojonego, kiedy do mnie dzwonił.

— Raczej zirytowanego — skłamałem. — Nie powie tego, ale zabolał go fakt, że wolę zwrócić się po pomoc do ciebie, niż do niego. Chyba zauważyłeś, że niezbyt dobrze mi się z nim układa. — zerknąłem na Roberta z udawaną pewnością.

— Nie ukrywam, że dało się to odczuć. Zniknąłeś jednak z balu tak szybko, że nie miałem szansy cię o to zapytać — zmrużył oczy, żeby zniwelować trochę działanie słońca. — Czy to przeze mnie?

— Zaskoczyła mnie ta informacja, ale nie to było powodem mojej ucieczki. Zbyt wiele osób rozdrapywało rany, a nie miałem na to ochoty.

— Rozumiem — przystanął w miejscu. — Opowiadaj więc z czym masz problem, Nolan. Wysłucham.

Więc opowiedziałem wszystko dokładnie, pomijając kwestie związane z moim ojcem. Udawałem, że jestem na niego zły, że nie chce nam pomóc i nie ma ku temu powodu. Użyłem własnej matki, żeby wywołać współczucie w Robercie. Mówiłem o tym, że ona na pewno wiedziałaby, co zrobić, że zawsze miała plan.

Robert słuchał mnie tak uważnie, że poczułem się podle, ale w mojej głowie chciałem za wszelką cenę uratować obóz.

— Chcesz mojej rady, tak? — zapytał, kiedy usiedliśmy na jednym z pni.

— Już nie wiem, do kogo mógłbym się zwrócić...

— Nie bądź wściekły na ojca, ma kontrakty z Gabrielem, nie mógłby nic zrobić — powiedział, a ja uniosłem brwi, udając zdziwienie. — Mnie z nim nie łączy absolutnie nic, prócz oczywiście kilku aukcji charytatywnych. Nie mam dzieci, Nolan. Wszystko robiłem dla twojej matki i pewnego dnia mieliśmy razem zająć się wszystkim, co mam. Jedną z takich rzeczy była ziemia podobna do tej — obrysował palcem drzewa. — Tylko większa i niezagospodarowana. Ma jednak świetną glebę pod uprawy, lokalizację równie wspaniałą. Wystarczy, że podpiszesz kilka papierów, a będzie twoja.

Skrzyżowałem z nim spojrzenie przerażony. Nie spodziewałem się czegoś takiego ani trochę, przez co żołądek cofnął mi się do gardła. Myślałem, że zwymiotuję, tak bardzo ugodziła mnie jego szczerość i mój fałsz.

— To zbyt wiele, nie mógłbym tego przecież przyjąć, nie należy mi się to... — spanikowałem.

— Jasne, że ci się należy. Twoja matka by tego chciała, Nolan. Jedynym problemem może być twoje nazwisko, bo Gabriel chyba niechętnie będzie się układał z synem swojego parntera, ale możemy to załatwić inaczej. Pójdę z wami za zebranie i to ja zaproponuję tę ziemię. Jones będzie mógł się zastanawiać nad naszą propozycją i tą od Thompsonów.

Serca pokryte bliznamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz