Rozdział 25.

12 1 0
                                    

Rozczesuje włosy i opuszczam mój pokój.
Schodzę powoli ze schodów i czuję się bardzo osłabiona,co prawda dalej chce mi się płakać a to wszystko wyjaśnia dlaczego tak się czuję.W mojej głowie krąży mnóstwo myśli na raz.Stawiam ostatni krok na płytki i kieruje się w stronę kuchni po leki przeciwbólowe.
Widzę,że jeszcze się nikt nie obudził z chłopaków tyle dobrego.
Z tego,że szafki są 30 cm wyższe ode mnie,z tego gdy ta najwyższą z lekami znajduje się wysoko pod tym względem,żebym wchodziła na krzesło,postanawiam jednak podsunąć je pod blat w kuchni.
Staje na mebel i otwieram szafkę,szukam w niej leków na ból głowy ale długo mi to zajmuję,z myślą,że zaraz się obudzą postanawiam przyspieszyć akcję,nie lubię gdy ktoś mi się patrzy na ręcę.
Schodzę z krzesła i postanawiam poszukać stojąc na równej powierzchni.
Wysypuję leki w kuferka i szukam.
Po chwili udaje mi się,znajduje Apap i otwieram jego zawartość.Słyszę kogoś kroki i już czuję zażenowanie,a może za bardzo się przejmuję tą całą sytuacją? Być może...
Chowam leki do pudełka i odkładam kuferek na miejsce.Podsuwam krzesło do wyspy i biorę butelkę wody gdy czuję,że ktoś stoi za mną.
Odwracam się,ale nikogo tam nie było.
-A ty czego tak tu wcześnie szukasz?-słyszę głos brata,wzdrygam się delikatnie,ale zmieniam temat.
-niczego,załatwiłeś mi na dzisiaj odlot do mojego wcześniejszego miejsca zamieszkania?
-Tak wylatujesz o 16:35,ale na lotnisku masz być o 13.
-ok,załatwiam dalej swoje sprawy,nie zwracając uwagi na Nathana.
Moje ręcę dostały drgawek,czy jak?-Śmieje się w myśli o tym,że bardzo mi to utrudnia nalanie wody,nie rozlewając jej,ale mój humor brzydnie,gdy wyobrażam sobie pogrzeb...
Moje ręce się tak trzęsą,że nie mogę wziąść szklanki,boję się,że nie wyleci,uderzam pięściami o blat,w wyniku podejścia brata.
Stoi nade mną i się patrzy na mnie,nie patrzę na niego,ale wiem,że właśnie to robi,zaciskam moje zimne ręce i zakrywam się dłońmi.
-Coś się stało?-patrzy na mnie dziwnym wzrokiem,jak na wariatkę,ale stać mnie tylko na ciche
-Odejdź.
Słyszę gdy odchodzi,chyba mnie nierozumie,ale widzi moje zakłopotanie i nerwy.
Podejmuje się próby wzięcia szklanki i nalania do niej wody,co prawda trochę rozlewam,ale udaje mi się.
Biorę szklankę do ręki i kieruje się z wodą do wyspy.
Słychać wyraźny trzask-przecież mogłam przemyśleć to,że ją upuszczę z rąk.Nathan dalej mi się przygląda,tylko tym razem ze schodów.Szkło na podłodze uświadamia,że nie wiem co się ze mną dzieje,czuję się jakbym zwariowała,jakbym miała jakąś chorobę psychiczną.Zbieram szkło rękami,przy tym się kalecząc na dłoniach,wyrzucam do pojemnika ze szkłem i biorę wdech przy blacie,opierając się o szafkę i przyglądając się bratu,który jest zdziwiony tą akcją.Biorę buteleczkę wody i tabletkę w pocięte dłonie i kieruje się na górę.Mijam brata i wchodzę powoli z jednej na drugą nogę,tracąc powoli moje całe siły,połykam tabletkę i idę do łazienki...
WYGLĄDAM TRAGICZNIE!-krzyczę sama do siebie w lustro.
GDZIE STARA LILY?JAK MOGŁAŚ DOPROWADZIĆ DO TAKIEGO STANU!VICTORIA!WRÓC!BŁAGAM!-Płaczę wykrzykując nad zlewem.Słyszę pukanie do drzwi.
-Mogę wejść?-głos Nathana.
-Tak wejdź,oczywiście,proszę,zapraszam!Chodź do wariatki zwanej Lily!-wychodzę z łazienki i patrzę na Nathana i Alexa,nagle się krępuję i uświadamiam sobie,że to słyszał,łapie się za głowę i kładę się na swoje miękkie łóżko.
-wszystko dobrze?-Nathan dalej pyta,gdy ten chłopak stoi w drzwiach.
-Musisz ze mną pojechać do Los Angeles.-szepczę mu na ucho.
-Dlaczego?-pomaga mi podnieść się do pozycji siedzącej.
-Victoria umiera-zalewam się łzami ,a Nathan mnie przytula,nie mogę się uspokoić w momencie wakacji musi umrzeć?To jest okrutne!
-Rozumiem cię,pojadę...-tez się trochę zasmucił,ale nie tak bardzo dla niego była to tylko młodsza koleżanka,bo gdy zostawała u mnie na noc a on był jedynym starszym w naszym domu,gdy mamy nie było,bo gdzieś wyjeżdżała w celach pracy,doświadczał jej przyjeżdżania do mnie.
-Idź się spakować,pojedziemy się z nią pożegnać-popadam w paranoję nie mogę uwierzyć,że to wypowiadam.Nathan wstaję i wychodzi z Alexem z mojego pokoju,gdy ja postanawiam się chwilę zdrzemnąć.
*******************
Za 2 h dolecimy do mojego miasta,podróż jak dotychczas mija nam normalnie i cicho,Nathan ogląda swój jakiś serial przy samolotowym jedzeniu,gdy ja siedzę bez ruchu i wpatruję się od kilkudziesięciu minut na chmury za oknem.
-Nie martw się-na te słowa nawet nie reaguje,jak można powiedzieć coś tak ochydnego,,NIE MARTW SIĘ?!!"moja przyjaciółka umiera,a on mi wyskakuje z takimi tekstami?Debil.
********
Za 10 minut nasz lot się skończy,pakuje wszystkie moje rzeczy i wysiadamy.
*
W końcu te piękne miasteczko.
Kierujemy się do naszego wcześniejszego domu zostawić niepotrzebne w walizce.
-Możemy od razu iść do szpitala?
-Tak,jasne.
Kierujemy się do szpitala i już wyobrażam sobie co powiedzieć temu komuś gdy będzie chciał mnie zatrzymać.
Nic mnie nie zatrzyma.
*****
Wchodzimy do znanego mi szpitala i kierujemy się do recepcji.
-Dzień dobry,przyszliśmy odwiedzić panią Victorie Jimmy,możemy się dowiedzieć w której sali leży i na jakim oddziale?-tym razem oddaje głos Nathanowi w jego ręce,nie mam siły na mowę.
-A państwo z rodziny?
-Tak,tak.
-Dobrze to tak,pani Victoria leży na oddziale hospitalizacji na piętrze 5 w sali nr 17.
-Dziękujemy.
-Myślałam,że będzie trudniej-odpowiadam smutna
z myślą,że Victoria umiera,czuję moje zimne łzy na swoich delikatnych policzkach.Brat łapie mnie za rękę i kierujemy się do windy.
Przecywamy w ciszy gdy głos kobiety w windzie wypowiada,,piętro 5"wychodzimy i idziemy do sali w której leży moja przyjaciółka...
Chcemy dojść do sali,gdy ktoś zaczyna mieć o coś problem.
,,Nie możecie tutaj wejść,nie jesteście z rodziny"
-Proszę pana,pan nie wie kim ja jestem dla Victoria i radzę panu się odsunąć,bo pan mocno pożałuje tego co powiedział!
-Wypraszam sobie dziecko mam wezwać ochronę-głos mężczyzny jest coraz bardziej groźniejszy,gdy brat chyba próbuje się wtrącić do naszej rozmowy,bo wie jaka jestem dzisiaj wkurzona.
-Przepraszam,że się wtrącam,ale my jesteśmy z rodziny.
-Imie i nazwisko.
-Nathan Jones i Lili Jones.
*Doktor sprawdza chyba na liście zapisanych członków rodziny Victorii,to wszystko jest jakieś dziwne*
-Nie jesteście jej rodzina,proszę wyjść bo wezwę ochronę-grozi nam jakby na serio miał to zrobić.
-Słuchaj koleś,jeżeli teraz mnie nie wpuścisz to-nie dołanczam zdania tylko chce go popchnąć,mimo iż mi się to wydaje głupie,bo jest,to Nathan mnie powstrzymuje.Wyrywam się z jego rąk i grożę mu palcem.
-To jest dla mnie najważniejsza osoba w moim życiu,przyleciałam tu samolotem po to by się z nią zobaczyć dopóki nie umrze,a ty mi człowieku mówisz,że nie mogę do niej wejść?!!
-Proszę się uspokoić!-przestaje nim lekko szarpać i go puszczam,po czym ląduje na podłodze i przykuwam uwagę ludzi.Wstaje i już nie mam sił,zaczynam płakać nie wiem co mam zrobić,ale po chwili słyszę głos zza pleców.

Love at first sight.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz