11

9.5K 224 371
                                    

— CHASE —


Wyciągnąłem z bagażnika torbę sportową i zapakowane pudełko wielkości książki. Torbę zarzuciłem na ramię, telefon, który do tej pory trzymałem w kieszeni, ułożyłem na prezencie i zamknąłem drzwi. Na małym palcu miałem przewieszoną reklamówkę z lodami i wino. Nie wiedziałem w jakim stanie się znajduje, ale wiedziałem, że coś jej się przyda. A przynajmniej tak zakładałem sugerując się filmami, w których dziewczyny po zerwaniu z chłopakiem zajadały się słodyczami i topiły smutki w alkoholu. Rzeczywistość była gorsza, bo rozstanie nastąpiło w wyniku zdrady, ale pozostawało mi mieć nadzieję, że jakoś się trzyma. Ja też jakoś się trzymałem.

Westchnienie opuściło moje usta, gdy znalazłem się przed drzwiami. Nieco zdenerwowany łokciem wcisnąłem dzwonek i czekałem. A gdy się doczekałem, nie miałem pojęcia, co powiedzieć.

Marlenne wyglądała jak siedem nieszczęść. Potargane włosy zebrała w wysokiego koka, oczy miała opuchnięte i zaczerwienione, ubrana była w puchowy różowy szlafrok i jeszcze bardziej puchowe białe skarpetki. Lewym ramieniem oparła się o framugę, a w prawej dłoni ściskała kilka chusteczek. Mimo to powitała mnie z łagodnym uniesieniem kącików ust. Na twarzy widniały ślady po zaschniętych łzach. Miałem wrażenie, że pomyliłem dom.

— Cześć — zacząłem niepewnie. — Wyglądasz...

— Jakby ktoś mnie rzucił? — wtrąciła i przechyliła głowę na bok. — Tak właśnie się czuję, chociaż rzeczywistość jest dużo gorsza.

Czy ona wymówiła moje myśli?

— Przykro mi — powiedziałem szczerze.

— Mi również.

Podszedłem bliżej i rozchyliłem ramiona. Nie miałem jak ją przytulić ze względu na zajęte dłonie, ale ona mogła przytulić się do mnie. Przygryzła dolną wargę, schowała chusteczki do kieszeni szlafroka i zrobiła to. Mocno objęła mnie w pasie i wtuliła policzek w moją klatkę piersiową. Aby jakkolwiek odwzajemnić gest opadłem podbródek na jej głowie. Dla kogoś z boku mogło wyglądać to komicznie, ale daleko było nam do śmiechu. Nie był to szczególnie radosny czas. Na ten moment zdawało się, że szczęście nie przybędzie zbyt prędko, a może nawet w ogóle.

Małymi kroczkami cofała się do tyłu, cały czas nie przerywając uścisku. Zacząłem kierować się z nią do środka domu i nogą zamknąłem drzwi. Pokierowała nas na ślepo do kuchni i zatrzymała się tuż przy wyspie. Dopiero wtedy wstrząsnął nią szloch i czułem, jak zaczyna trząść się przy mnie. Niewiele myśląc, zrzuciłem torbę na podłogę, siatkę z zakupami odłożyłem na blat, obok odłożyłem podarunek z jej komórką, a następnie przyciągnąłem ją do siebie. Szlochała z przyciśniętym czołem do mojej piersi, kiedy ja obejmowałem jej drobne i kruche ciało. Chciałem ją jakoś uspokoić, ale nie wiedziałem jak. Sam wciąż byłem w rozsypce, po prostu nieco lepiej się trzymałem.

— Przepraszam — wydukała po chwili.

— Cii — wyszeptałem. — Za nic mnie nie przepraszaj. Moje ramiona zostały stworzone do tego, żebyś się w nich wypłakiwała.

Parsknęła cichutko i w pięściach miętoliła materiał mojej koszulki na plecach.

— Po prostu jestem tym zmęczona.

— Czym?

— Wszystkim — powiedziała ciszej od szeptu. — Nigdy nie miałam domu. Mam mnóstwo ludzi wokół, mam rodziców i brata, ale nie nazwałabym ich rodziną. Kocham Gretę jak własną siostrę, ale to Terrence dał mi namiastkę bliskości i poczucia miłości. Wcześniej nie wiedziałam, czym są te uczucia, a on... On sprawił, że coś poczułam. Jakbym coś jednak znaczyła.

A Mockery Of HatredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz