Rok szósty - Cz. III

60 9 2
                                    

     Świstoklik przeniósł Evelyn w sam środek lasu. Ściskając w dłoni różdżkę, rozejrzała się uważnie wokół. Pustka i cisza były niepokojące. Zwłaszcza, że była na tym odludziu zupełnie sama; na drugi etap należało wybrać tylko jedną osobą z drużyny. Nie przekazano właściwie żadnych wskazówek. Każdy dostał jeden świstoklik i musiał sobie poradzić gdziekolwiek go wyniesie.

     Jeszcze bardziej niepokoił brak torebki, bo wyrażono zgodę jedynie na różdżkę. Podobno teren był dokładnie sprawdzony i magicznie zabezpieczony, ale Evelyn jakoś nie wierzyła na słowo organizatorom, a magiczna torebka bez dna dałaby jej większe szanse na przetrwanie. Cóż, od czasu zatrucia amortencją, miała zwyczaj kolekcjonować wszystkie możliwe odtrutki na każdą znaną czarodziejom truciznę i upychać je właśnie w owej torebce. Miała tam też kilka innych przydatnych rzeczy. Kilka znaczy setki.

     Lekki odchył psychiczny, nic wielkiego.

     Zacisnęła usta rozważając dalsze kroki. Musiała się przede wszystkim jakoś wydostać z tego lasu, nie lubiła lasów, sęk w tym, że nie wiedziała w jakim kierunku się udać. Tęskniła za swoją miotłą, z góry widziałaby znacznie więcej i właśnie tam czułaby się bezpieczniej niż na ziemi.

     Jej dłoń mocniej zacisnęła się na świstokliku - była to mugolska piłeczka tenisowa, mocno już wyblakła i zniszczona. Zbliżyła ją do oczu uznając za podejrzany sposób, w jaki odstawała od niej okleina. Odsunęła ją kciukiem i przesunęła nim po utwardzonej powierzchni. Wyczuła zmianę w gładkim drewnie, zaczęła się więc przypatrywać z uwagą mrużąc oczy. W piłce wyryte były dwie literki N i E. Północny wschód. Jedyna wskazówka, jaką miała.

     Westchnęła. Wyciągnęła płasko dłoń przed siebie, żeby ułożyć na niej różdżkę. Pod nosem wymamrotała zaklęcie, a różdżka zaczęła się obracać, aż w końcu zamarła wskazując swoim końcem kierunek północny. Evelyn zwróciła się tam twarzą, po czym nieco obróciła się w prawo. Zadowolona, rozpoczęła wspinaczkę po nierównym terenie pełnym zakrytych poszyciem dziur w ziemi, a jej myśli zaczęły krążyć.

     Ostatnie dni były nieco dziwaczne. Zdarzało jej się już wymykać, nawet wielokrotnie, ale nie żeby w tajemnicy spotykać się z chłopakiem. W dodatku ze Ślizgonem! Jej paczka byłaby z tego średnio zadowolona, kojarzyli Jackoba i nie mieli o nim dobrego mniemania. Zresztą, ona również nie miała, teraz dopiero dostrzegła w nim innego człowieka niż był nim wcześniej.

     Ale żeby było jasne - to nie był jej chłopak. Był chłopakiem, spotykali się, ale nikt nie powiedział, że powstał związek. Właściwie nie rozmawiali o swojej relacji od tego pierwszego razu. Mieli całe swoje życia do opowiedzenia, w końcu szczerze i prawdziwie. Możliwość otwarcia się na drugą osobę po tak długim czasie ukrywania samego siebie, przynosiła ulgę. Evelyn widziała to po twarzy Jackoba, gdy opowiadał o swoich rodzicach.

     Nelsonowie wywyższali się nad resztą świata podobnie jak inni typowi czysto krwiści. Nie było to nic nowego. Byli surowi dla jedynego syna, on przecież miał za zadanie zadbać, aby ród w przyszłości nie stracił na znaczeniu, a nawet zyskał. Wiele godzin minęło nim Jackob przyznał, że bili go, gdy był mały. Teraz już przestali, bo słuchał każdego ich słowa, zachowywał się tak, jak tego wymagali. Nauczył się być osobą, którą chcieli widzieć. W środku była jednak inna osoba, osoba uparcie trzymająca się przy życiu, która krzyczała z całych sił chcąc się wyrwać na wolność.

     Evelyn z kolei nie chciała czuć ciągłego wstydu. Jej rodzice nie byli magiczni, ale samo to jeszcze nie było powodem. Byli charłakami. Ciężko się z tym żyło, gdy nie wiedziało się jak inni czarodzieje na to zareagują. Gdy powiedziała przyjaciołom, byli zdumieni, zszokowani i niezadowoleni, ale to z powodu ukrywania przed nimi czegoś tak ważnego, a nie charłactwa samego w sobie. Josh z kolei pełen był obrzydzenia, uważał ją za istotę niższą, niegodną miana czarownicy.

Osiągaj niemożliwe | HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz