Rok piąty - Cz. II

64 9 0
                                    

     Łomotanie w drzwi było rytmiczne i mogło przyprawić o ból głowy, ale Evelyn nie zamierzała przestać, dopóki ktoś jej nie otworzy. No dobrze, aż tak długo to nie. Jej cierpliwość wyczerpałaby się znacznie szybciej, a w dodatku nie chciała, żeby się spóźnili. Obiecała sobie, że jeszcze dziesięć sekund i wyważy drzwi.

     W końcu Matthew wyszedł z pokoju. Zmierzyła go wątpiącym spojrzeniem.

     – Jak wyglądam?

     Ubranie miał zwyczajne, takie jakie powinien nosić członek drużyny quidditcha, a na piersi przypinkę świadczącą o tym, że był kapitanem. Z włosami za to było coś nie tak. Zamiast codziennej chaotycznej czupryny, miał na głowie ulizane kłaki. Wydawały się ciemniejsze w tej formie i Evelyn zaczynała się zastanawiać jakiego specyfiku użył. W międzyczasie jednak zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie.

     – Jakby cię troll wylizał – palnęła nie zastanawiając się zbytnio jakie konsekwencje te słowa przyniosą, a przyniosły głośny rechot Andrew i Rayana dobiegający z wnętrza pokoju. Evelyn wyjrzała zza ramienia Matthew, żeby spojrzeć na przyjaciół. – Wy mu to zrobiliście?

     – Powiedzieli, że poprawią mu wizerunek – wyjaśnił Daniel, również pękając ze śmiechu.

     Matthew posłał im zrezygnowane spojrzenia.

     – I ty, pan idealny, zgodziłeś się na poprawianie wizerunku? – zdziwiła się Evelyn, bo faktycznie, Matt miał tyle pewności siebie, że mógł ją śmiało rozdawać, a i tak by mu wystarczyło do końca życia. Westchnęła wyciągając różdżkę. – Nie ruszaj się, naprawię to.

     Matthew nie zdążył zaprotestować, bo wycelowała w niego i rzuciła jakieś zaklęcie. On nawet nie miał pojęcia na co się przygotować. W jego twarz uderzyła ściana wiatru, jakby właśnie pędził na miotle dwa razy szybciej niż to możliwe. Kiedy wicher ustał, potrząsnął głową próbując dojść do siebie.

     – Teraz lepiej – uznała Evelyn z zadowoleniem, a trójka chłopaków zaklaskała z podziwem.

     Matthew przeczesał włosy palcami i odetchnął z ulgą rozpoznając swoją starą fryzurę.

     – Dobra, gotowy. Możemy iść – zakomenderował i ruszył schodami w dół.

     Evelyn wywróciła oczami, ku rozbawieniu jego współlokatorów, i pobiegła za nim. Oczywiście Rayan i Andrew deptali jej po piętach, bo musieli zobaczyć debiut Matthew jako kapitana. Był to w końcu dzień naboru do drużyny.

     Na boisko dotarli jako pierwsi i we czwórkę przygotowali wszystko na trening. Cały sprzęt z magazynku znalazł się na murawie, miotły, pałki, piłki. W razie gdyby ktoś nie miał swojego.

     Evelyn naciągnęła na dłonie rękawice bez palców, w których lepiej jej się sterowało miotłą, spoglądając za Andrew i Rayanem wbiegającymi na trybuny. Szturchnęła łokciem Matthew dostrzegając inną znajomą postać.

     – Fox przyszedł – mruknęła.

     Poprzedni kapitan siedział niedaleko schodów, obserwując uważnie ruch na boisku, a głową na jego ramieniu leżała Tonya Albert, komentatorka wszystkich szkolnych meczy - w końcu osiągnęła swój cel, byli parą.

     – O, świetnie – wymamrotał Matt z niezadowoleniem. – Nie wiem po co się tu pokazuje.

     – Nie cieszysz się, że dzięki niemu jesteś kapitanem? – zdziwiła się.

     – Pewnie, że cieszę, ale nie o to chodzi. Zostawił mi na głowie najcięższy nabór. Jest nas tylko trójka, bo Durham zrezygnował razem z nim, a cała reszta skończyła szkołę.

Osiągaj niemożliwe | HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz