Rok siódmy - Cz. II

32 7 2
                                    

     Okres bożonarodzeniowy nie był dla Evelyn niczym przyjemnym. Wywoływał on ból, chęć płaczu i nieprzyjemne wspomnienia. A epicentrum tego wszystkiego był szkolny bal.

     Nie chciała iść, nie miała na to najmniejszej ochoty. A jednak jakimś sposobem znalazła się w zatłoczonej Wielkiej Sali pełnej radosnej, świątecznej atmosfery. Jak? Otóż winne były dwie strony. Pierwszą były bliźniaczki, które uwielbiały Bale Bożonarodzeniowe i uważały, że trochę zabawy każdemu dobrze zrobi, a Eve może się w końcu zacznie uśmiechać. Znów. Drugą byli Lee oraz Billy, obaj zgodnie powtarzający, że ostatni bal musi być wyjątkowy i nikomu nie wolno tego ominąć. Ci dwaj w tajemnicy powiedzieli jej, że coś wspólnie szykują. Nie potrafiła ukryć zaintrygowania. To, że Rayan i Andrew coś szykują, zupełnie by ją nie zdziwiło, raczej zdziwiłaby ją sytuacja odwrotna. Tu jednak Lee i Billy kryli się po kątach knując coś przez długie tygodnie. Możliwości więc były różne, ale efekty mogły być dwa – albo będzie to makabryczna katastrofa, albo niesamowity sukces. A Evelyn wszystko jedno było którą z wersji zobaczy na własne oczy.

     Błąkając się po Wielkiej Sali w czasie balu podziwiała staranność wykonanych w tym roku ozdób. Pamiętała jak któregoś roku ktoś nieformalnie ustanowił, że to najstarsi uczniowie w szkole powinni odpowiadać za dekoracje świąteczne. Oczywiście nikt przy tym nie zakazywał udziału młodszych roczników, jednak to siódmy rok podejmował decyzje i brał na swoje barki całą odpowiedzialność. Dyrektorstwu bardzo się pomysł spodobał i już wkrótce McGonagall wraz z Longbottomem dopisali punkt do regulaminu trzymającego wszystkie przyjęcia szkolne w szachu.

     – Jest i nasza chmura burzowa – usłyszała za plecami, gdy nalewała sobie poncz. Westchnęła w duchu odwracając się i spojrzała na Darlene z politowaniem.

     – Widzę, że ty akurat jesteś w świetnym humorze – uznała nie tracąc czasu na dłuższą obserwację.

     Darlene wzruszyła ramionami. Nie czuła się winna z tego powodu.

     – A ty co taka kwaśna? – skontrowała. – Może to dobry pomysł z tym ponczem – skinęła na puchar, który trzymała Evelyn. – Osłodzi ci wieczór.

     Evelyn pokręciła głową, ale wbrew wątpliwościom jednak upiła łyczek licząc na to, że ktoś ukradkiem ochrzcił napój. Niestety. Ani kropli czegoś mocniejszego. Skrzywiła się.

     – Po co tu właściwie przyszłaś, skoro się dobrze nie bawisz, co? – spytała czujnie Darlene. Tym razem to Evelyn wzruszyła ramionami.

     – Z ciekawości.

     Rudowłosa prychnęła lekceważąco i sama nalała sobie ponczu, chyba tylko po to, żeby nie stać z pustymi rękami. Zamarła nagle, gdy sobie coś uświadomiła. Spojrzała czujnie na współlokatorkę. Choć żadna z nich nie odważała się nazywać drugiej przyjaciółką, dzielenie pokoju oraz wieloletnia znajomość sprawiły, że znały się dość dobrze i znały też swoje typowe zachowania.

     – Czekaj – mruknęła mrużąc oczy. – Ty coś wiesz. Kto i co zamierza odwalić? – palnęła wprost.

     Evelyn mimo woli uśmiechnęła się pod nosem.

     – Lee i Billy.

     Darlene zagwizdała cicho.

     – Lustra? – zdziwiła się kręcąc głową. – To faktycznie może być ciekawe.

     Nie wiadomo właściwie kto i kiedy wymyślił to przezwisko, jednak, wbrew pozorom, przyjęło się doskonale w ich roczniku. Wszyscy znali bliźniaczki, które były tak identyczne, jakby jedna była odbiciem lustrzanym drugiej. Wszyscy też znali ich imiona, były popularne wśród członków własnych domów i ogólnie w całej szkole. Nikt natomiast nie był w stanie zapamiętać imion ich chłopaków. Lee i Billy nie wyróżniali się niczym, a Hogwart wiedział o ich istnieniu tylko przez wzgląd na bliźniaczki. Wymyślono więc, aby nadać im wspólną ksywkę, zwłaszcza, że obaj stali się bardzo szybko najlepszymi przyjaciółmi. Nie było to może zbyt miłe i nikt nie zwracał się tak do nich wprost, ale unikano przynajmniej mylenia imion.

Osiągaj niemożliwe | HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz