•19•

57 8 20
                                    

- Chłopaki, chłopaki! - Gerard właśnie biegł szkolnym korytarzem do ławki, na której siedzieli Ray, Bob i Frank.
- Co się tak pieklisz, jakbyś sraczki dostał i do kibla pędził? - wysyczał Frank do swojego chłopaka.
- Jesteś dziś nieziemsko miły, Frankie. - Way zmarszczył brwi. - W każdym razie mam Wam coś ważnego do powiedzenia, jako do MCR!
- A Mikey? - zauważył Fro-Fro.
- Mikey wie, bo to... w sumie list, który wczoraj do nas przyszedł. Patrzcie. - zielonooki wyjął z koperty kartkę papieru i podał Bobowi siedzącemu pomiędzy resztą do rąk tak, by cała trójka mogła przeczytać jej zawartość.

Nie minęły dwie minuty, a Toro, Iero oraz Bryar musieli podnosić swe szczęki z posadzki korytarza.

- Na... Tak wielkiej arenie? Ale... Od kiedy mamy tylu fanów? - Frank nie dowierzał.
- Od kiedy pytają kiedy pierwszy album! Ale nie cieszycie się? - zapytał Gee.
- Jasne, że się cieszymy. - odpadł Toro. - A jak z tym albumem w sumie?
- Myślę, że możemy zgłosić się do jakiejś wytwórni po tym koncercie. - powiedział Bob.
- Już mam pomysł na okładkę... - zamyślił się Gerard obmyślając swoje nowe arcydzieło.

Zadzwonił dzwonek wzywający na pierwszą tego dnia lekcję.

Cała piątka bardzo cieszyła się z tego zaproszenia. Oczywiście - był też stres, już teraz.
To będzie całkiem co innego niż mała gra, dla może setki fanów. Co jeśli im nie wyjdzie?

*****

Środowe popołudnie okazało się niezwykle nudnym dla chyba całego miasta.

Ulewa za oknem - nie, nie delikatny deszcz idealny do spaceru przy muzyce, mocna ulewa - wystukiwała cały czas rytm o płyty chodnikowe, a wiatr szumiał w koronach drzew.

Gerard odszedł od okna i zasunął roletę. W pokoju zrobiło się ciemniej, więc zaświecił światło. Wziął łyk cynamonowej kawy z kubka, który cały czas trzymał w ręce. Odstawił kawę na biurko i stanął przed sztalugą, na której leżała kartka papieru o formacie A3.
Był na niej szkic czegoś w kształcie kwadratu, w tym kwadracie napis nazwy zespołu. Było to częściowo już pomalowane.

Farby walały się po całej szafce obok, pędzle gdzieś uciekały po panelach na podłodze.

- Uch, jeszcze zabrakło mi tej kurewskiej farby! - stęknął, gdy już nic więcej nie wyleciało z tubki na pędzel, nie ważne jak mocno ją ściskał.

Życie artysty zdecydowanie nie jest łatwe.

Zielonooki wziął kolejny łyk kawy, który niestety okazał się tym ostatnim.

Zszedł po schodach do kuchni, po drodze słyszał brzęczenie strun basu, którymi z pasją poruszał Mikey swoją kostką.
Starszy nie musiał tego widzieć, by to sobie wyobrazić - siedzi na łóżku, opiera gitarę o udo prawej nogi i przytupuje do rytmu stopą, czasami dokłada do tego głowę.

Gerard w końcu znalazł się w pomieszczeniu, do którego miał się udać.
Wsypał do kubka łyżkę kawy i dodał łyżeczkę cynamonu. Uwielbiał tę kawę.

Gdy czekał, aż woda w czajniku się zagaduje rozglądnął się po kuchni.
Zauważył na blacie folię spożywczą, w którą Donna pewnie opakowała kanapki do pracy. Wziął rolkę materiału do ręki, a drugą nalał wody z czajnika do kubka.

Z obydwoma rzeczami wrócił do swojego pokoju otwierając drzwi łokciem.

Położył kubek na biurku i rozwinął trochę folii. Rozerwał ją, a otrzymany kawałek przyłożył do karki na wilgotnej jeszcze farbie. Poprzez nacisk materiału pomarańczowa i brązowa farba idealnie mieszając się pokryła pozostałości białego odcieniu.

Way usiadł na parapecie (który nie był do tego przeznaczony, ale zasady są po to, by je łamać) i włączył sobie muzykę, ponieważ by kontynuować swoją pracę wszystko musiało zaschnąć.

Popijał swój napój od czasu do czasu podśpiewując słowa piosenek wraz z wokalistami lub przeglądając media społecznościowe.

Po prawie godzinie sprawdził obraz - farby wyschły, więc mógł dokończyć okładkę. Nałożył białej farby na jeden z cieńszych pędzli i napisał ciekawą czcionką "My Chemical Romance"

I... Właśnie. Way chciał pod nazwą zespołu dodać tytuł albumu.

Problem w tym, że go nie mieli.

Gdy Gerard tak zastanawiał się nas pasującym i chwytliwym tytułem pierwszej płyty MCR usłyszał dzwonek swojego telefonu.
Dzwonił Ray.

- No hej, co tam? - Way odezwał się pierwszy.
- Siemka. Przepraszam, ale nie będę jutro na próbie.
- Ty nie będziesz? Dam sobie strzelić kulkę w łeb, że Ty żadnej byś nie opuścił.
- A jednak, wzywają urodziny ciotki...
- Współczuję. - jęknął Way czując ból Toro, jednak wewnętrznie chciał się lekko roześmiać. - No ale dobra, przekażę reszcie.
- Jasne, dzięki. - odparł. - I Ty lepiej nie strzelaj niczym, bo na pogrzebie nikt nie wygłosi mowy z wielkiej miłości.
- Oj, Frank by powiedział! - zachichotał czarnowłosy.
- Możliwe, że masz rację. Więc do jutra w szkole.
- Do jutra, Ray.

Chłopak z afro rozłączył się.

Gerard przeanalizował całą rozmowę. Okay, urodziny ciotki, strzelanie, miłość... Olśniło go!

Chwycił pędzel i wycisnął na niego jeszcze odrobinę farby.

Pod nazwą zespołu zagościł napis I Brought You My Bullets, You Brought Me Your Love.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

Słów: 755

Hejo, hejo. Panie i panowie, nie miałam pomysłu na to, jak oni nazwą album. To wyszło przypadkiem, naprawdę.

Jednak no, trzymajcie się.

Do napisania!

I'll Kiss Your Lips... Again! | •Frerard•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz