Nadal nie mogłem sie otrząsnąć, cały czas trzęsłem sie jak kurczak i kropelki potu spływały mi po czole. Nie mogłem w to uwierzyć, dlaczego on ją zabił. Dlaczego? Dlaczego to się dzieje? Świat jest okrutny! Nie nawidzie go, a tym bardziej szefa! Co on sobie myśli! Musze z tąd jak najszybciej uciec.
- I jak podobała ci sie wycieczka?- spytał nie kto inny, jak blondyn.
Nic nie odpowiedziałem.
-Halo... Coś powiedziałem... Odpowiadaj!!!
Nadal nic. Zobaczyłem w przednim lusterku, twarz szefa zrobiła się czerwona z wściekłości. Zatrzymał samochód tak szybko, aż walnąłem głową od przednie siedzenie. Nim sie zorientowałem blondyn otworzył moje drzwi i wyciągnął mnie z samochodu. Padłem na twarz czując wszystkie kamienie wrzynające mi w skórę. Jedną ręką podniósł mnie za koszulkę do góry. Zacząłem się dusić, jego twarz była tak blisko, że poczułem jego nie świerzy oddech. Mój napewno był nie lepszy.
- Trzeba było mnie nie wkurzać!- krzyknął szef. Rzucił mnie na drzewo, poczułem wzrastająca gałąź. Ból był nie do zniesienia. Spojrzałem na szefa a on z kamienną twarzą, powiedział.
- Możesz iść.
Nie dotarło do mnie co właśnie powiedził, siedziałem pod drzewem jak kołek.
- Nie dociera?! Idź! Spierdalaj!!- machnął ręką w strone lasu.
Odruchowo wstałem na nogi, odwróciłem się o mało nie wywalając się i pobiegłem jak najdalej od szefa. Biegłem i biegłem, nawet nie patrzyłem za siebie. Aż po jakiś trzydziestu minutach stanąłem i schowałem się za drzewo. Ze zmęczenia łapałem łapczywie powietrze, dostałem kolki w prawym boku i było mi zimno. Usiadłem opierając sie o drzewo. Co teraz? Czy dam se rade? Gdzie ja jestem? Musze jak najprędzej wrócić do rodziny, napewno się o mnie martwią jak diabli. Tylko... Gdzie ja jestem?
Spojrzałem na wierzchołki drzew, jak by mi coś to pomogło. Siedziałem tak mase czasu, sam nie wiem ile. Zrobiłem się głody, wstałem i wędrowałem po lesie, żeby znaleźć jakieś jedzenie. Po dużym czasie znalazłem jagody, nie było to coś nadzwyczajnego, ale wystarczyło. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Opatuliłem się gołymi rękoma i szedłem dalej w głab lasu. Robiłem się coraz bardziej senny, bardzo po woli zamykałem oczy, wtem straciłem grunt pod nogami. Stoczyłem się jak kula, zacząłem tracić przytomność, świat wirował. Walnąłem głową o coś metalowego, przeszedł przez nią okropny ból. Skuliłem się z bólu. Po paru chwilach doszedłem do siebie, nadal czułem ból ale dało sie wytrzymać. Spojrzałem w górę zobaczyłem Josha. Chciałem szybko wstać i uciec, ale Josh podniusł mnie jedną ręką, trzymał dalej za moje ramię.
- Dobrze, że przeżyłeś... Sorry za zachowanie szefa, on też przeprasza.- uśmiechnął sie.
- Zostawcie mnie!!! Chce wrócić do domu!!!!!- zacząłem krzyczeć i wyrywać sie.
- Uspokuj się młody!!- zpoliczkował mnie.- Mówiłem ci... Szef decyduje, nie masz nic do gadania.
- Ale po co wam ja? Jestem bezużyteczny, tylko wam przeszkadzam!!!
- To kaprys szefa... Mnie nie pytaj. Ale dam ci rade zostań lepiej z nami, bo tu napewno nie przeżyjesz.
Nie wiem dlaczego, ale uspokiłem się, posłuchałem Josha i wszedłem do auta. Przez droge nie odzywałem sie do Josha, ani o nic nie pytałem tylko patrzyłem się przez okno. Zobaczyłem swoje odbicie, moja bliznę na brwi, ona bedzie mi przypominać szefa i ten caly szajs. Nie nawidze jej. Jednym wyjściem to ucieczka....ale nie teraz, musze się wyszkolić. Urosnąć... Narazie będę posłuszny.
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Science FictionMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?