10.

3.3K 193 9
                                    

Nadal nie mogłem sie otrząsnąć, cały czas trzęsłem sie jak kurczak i kropelki potu spływały mi po czole. Nie mogłem w to uwierzyć, dlaczego on ją zabił. Dlaczego? Dlaczego to się dzieje? Świat jest okrutny! Nie nawidzie go, a tym bardziej szefa! Co on sobie myśli! Musze z tąd jak najszybciej uciec.
- I jak podobała ci sie wycieczka?- spytał nie kto inny, jak blondyn.
Nic nie odpowiedziałem.
-Halo... Coś powiedziałem... Odpowiadaj!!!
Nadal nic. Zobaczyłem w przednim lusterku, twarz szefa zrobiła się czerwona z wściekłości. Zatrzymał samochód tak szybko, aż walnąłem głową od przednie siedzenie. Nim sie zorientowałem blondyn otworzył moje drzwi i wyciągnął mnie z samochodu. Padłem na twarz czując wszystkie kamienie wrzynające mi w skórę. Jedną ręką podniósł mnie za koszulkę do góry. Zacząłem się dusić, jego twarz była tak blisko, że poczułem jego nie świerzy oddech. Mój napewno był nie lepszy.
- Trzeba było mnie nie wkurzać!- krzyknął szef. Rzucił mnie na drzewo, poczułem wzrastająca gałąź. Ból był nie do zniesienia. Spojrzałem na szefa a on z kamienną twarzą, powiedział.
- Możesz iść.
Nie dotarło do mnie co właśnie powiedził, siedziałem pod drzewem jak kołek.
- Nie dociera?! Idź! Spierdalaj!!- machnął ręką w strone lasu.
Odruchowo wstałem na nogi, odwróciłem się o mało nie wywalając się i pobiegłem jak najdalej od szefa. Biegłem i biegłem, nawet nie patrzyłem za siebie. Aż po jakiś trzydziestu minutach stanąłem i schowałem się za drzewo. Ze zmęczenia łapałem łapczywie powietrze, dostałem kolki w prawym boku i było mi zimno. Usiadłem opierając sie o drzewo. Co teraz? Czy dam se rade? Gdzie ja jestem? Musze jak najprędzej wrócić do rodziny, napewno się o mnie martwią jak diabli. Tylko... Gdzie ja jestem?
Spojrzałem na wierzchołki drzew, jak by mi coś to pomogło. Siedziałem tak mase czasu, sam nie wiem ile. Zrobiłem się głody, wstałem i wędrowałem po lesie, żeby znaleźć jakieś jedzenie. Po dużym czasie znalazłem jagody, nie było to coś nadzwyczajnego, ale wystarczyło. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Opatuliłem się gołymi rękoma i szedłem dalej w głab lasu. Robiłem się coraz bardziej senny, bardzo po woli zamykałem oczy, wtem straciłem grunt pod nogami. Stoczyłem się jak kula, zacząłem tracić przytomność, świat wirował. Walnąłem głową o coś metalowego, przeszedł przez nią okropny ból. Skuliłem się z bólu. Po paru chwilach doszedłem do siebie, nadal czułem ból ale dało sie wytrzymać. Spojrzałem w górę zobaczyłem Josha. Chciałem szybko wstać i uciec, ale Josh podniusł mnie jedną ręką, trzymał dalej za moje ramię.
- Dobrze, że przeżyłeś... Sorry za zachowanie szefa, on też przeprasza.- uśmiechnął sie.
- Zostawcie mnie!!! Chce wrócić do domu!!!!!- zacząłem krzyczeć i wyrywać sie.
- Uspokuj się młody!!- zpoliczkował mnie.- Mówiłem ci... Szef decyduje, nie masz nic do gadania.
- Ale po co wam ja? Jestem bezużyteczny, tylko wam przeszkadzam!!!
- To kaprys szefa... Mnie nie pytaj. Ale dam ci rade zostań lepiej z nami, bo tu napewno nie przeżyjesz.
Nie wiem dlaczego, ale uspokiłem się, posłuchałem Josha i wszedłem do auta. Przez droge nie odzywałem sie do Josha, ani o nic nie pytałem tylko patrzyłem się przez okno. Zobaczyłem swoje odbicie, moja bliznę na brwi, ona bedzie mi przypominać szefa i ten caly szajs. Nie nawidze jej. Jednym wyjściem to ucieczka....ale nie teraz, musze się wyszkolić. Urosnąć... Narazie będę posłuszny.

Świat vs ZombieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz