28.

1.8K 130 7
                                    

Szukaliśmy w miarę bezpieczenego miejsca, gdzie byśmy wystrzelili nasza jedyną flarę. No, dużo nam czasu nie zeszło na to szukanie. Taa drzewa i łąki... Dużego wyboru nie mieliśmy. Więc wybraliśmy łąkę z małą wysepką drzew, żeby się w niej ukryć. Carl wziął do siebie moje wcześniejsze słowa o tym, że flarą nie tylko zwołamy jego grupe i moich rodziców, ale i też innych. Schowaliśmy Harleya w gałęziach i poczekaliśmy aż zrobi się wieczór. W między czasie zjedliśmy parę jabłek ukradzionych z pobliskich drzew. Znów moje myśli stanęły na rodzicach. Czy żyją? Czy w ogóle zobaczą nasz znak? I jacy są? Te opowieści Carla zamąciły mi w głowe. Przez przeszłe 3 lata miałem o nich jedno wyobrażenie. Że są uczciwymi ludźmi, którzy nie zabijają, a teraz nie wiem co o tym sądzić.
Wreszcie słońce juz prawie zchodziło. To już czas wystrzelić flare. Oczywiście, że nie będziemy stać na środku łąki, jak idioci. Mieliśmy plan. Wdrapiemy się na drzewa i zaczekamy. Przykryci liścimi nawet zdrowe oko nas nie zauważy.
Carl'owi musiałem pomóc w wejściu na drzewo, więc to ja wystrzeliłem znak. Flara zrobiła smuge na ciemnym niebie i po jakimś czasie spadła na ziemie. No to teraz czekało nas długie, długie czekanie.
- Mark... Mark... Głąbie! - Carl żucił we mnie małym kamieniem.
- Hyh?
Otworzyłem zlepione oczy Wszytko zaczeło mnie boleć, kark, ręka i plecy. To przez tą jebaną gałąź. Spojrzałem na niego a on wskazał palcem na dół. Był środek nocy i nie do końca widziałem co tam jest. Carl pokazał mi cztery palce, to znaczy że na dole jest czworo ludzi, ale może i zombie.
Wytężyłem wzrok, teraz zacząłem ich dostrzegać. Nie, nie to nie są zombie, za płynie się ruszają. Carl też to zauważył i cicho powiedział.
- To nie oni. Nikogo nie rozpoznaje.
Ludzie zaczęli powolutku wchodzić w las, byli już pod nami. Za kilka chwil wejdą w moje pułapki. Tak, pułapki, musieliśmy mieć coś na takie sytłacje. Amunicji mamy jak na lekarstwo, więc są prezenty w liściach.
Byli coraz, coraz bliżej i pach jeden wpadł, odrazu wzniósł się do góry nogami. Reszta niewidziała co robić, zaczęła nerwowo wpatrywać się w podłoże. I tak im to dużo nie dało. Następny i następny, został tylko jeden, a on żucił się do ucieczki. Szybko wybiegł na łąkę i zniknął w następnym lesie. Powoli zaczeliśmy schodzić na dół, tak żeby nas nie zauważyli. Wiszący nie za bardzo pochwalali uciekiniera, bo w jego stronę zostało wymierzonych naprawdę dużo obelg. Podszedłem do tego pierwszego, był jak by to ująć, gruby. Nie wiem jak można być grubym teraz kiedy brakuje jedzenia? Ale okej. Ich broń leżała na ziemi. Szczęście dla nas. Carl podszedł od tyłu innego gościa. I wtedy pokazaliśmy się na oczy naszym gościom.
- Dobry wieczór. - Przywitał się Carl.
Jeden z facetów aż jeknął ze strachu.
- Spokojnie nie zjemy was. - Uśmiechnął się. Jak ja lubię Carla tylko on potrafi w takiej sytuacji, zgrywać sie.
- Szukamy pomocy! - Wykrzyknął ten najchudszy.
W tym czasie zebrałem wszystkie leżące bronie, a jedną dałem Carl'owi.
- A co się stało? - Spytał się mój kolega.
Mężczyźni wymienili się spojrzeniem.
- Naszą bazę przejęli inni, źli ludzie. Nas "mężczyzn" wyrzucilil, a z nimi zostały kobiety. Tam są nasze rodziny! My tylko szukaliśmy jedzenia i pomocy. Proszę nie zabijajcie nas!

Świat vs ZombieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz