Rzuciłem martwe zwierzę na ziemię i powoli zacząłem się odwracać.
Wtedy czas się zatrzymał. Na przeciwko mnie stała kobieta z blond włosami. Pistolet, którym mierzyła we mnie spadł na ziemie. Mama!
Kobieta ruszyła w moim kierunku i mocno się we mnie wtuliła. Zabrakło mi w usach języka. Nie wiedziałem jak się zachować. Ale podświadomość, przypomnała mi.
Przytuliłem moją mamę jak tylko mogłem. A ta zaczęła głośno płakac, aż mój podkoszulek zrobił się mokry. Ja też uroniłem łze, przecież nie jestem z kamienia. Staliśmy tak.... Nawet nie wiem ile czasu.
Wreszcie moja matka odsuneła się trochę ode mnie, żeby spojrzeć mi w twarz.
- Boże! Co ci się stało! - Jej palce powędrowały do blizny, które przecina mi oko na skos.
- Co? A to! To nic.
- Jeju ale zmienił ci się głos! Jesteś teraz mężczyzną... Mój ty mały bąbelku. - Chwyciła mnie za policzek i zaczęła go tarmosić.
Spotkaliśmy się pięć minut temu, a ja już miałem jej trochę dosyć.
- Mark. Kochanie... Przepraszam, że cie wtedy nie pilnowałam jak powinnam... Byłeś wtedy głupiutkim dzieckiem. - Jej głos znów zrobił się chropowaty. Chyba zacznie płakać.
- Mamo to nie twoja wina. Jak mówisz byłem głupim bachorem. Wyszedłem z domu bez ojca... A gdzie jest tata?
Matka opuściła głowe, przykucneła i schowała swoją twarz w nogach. Odrazu schyliłem się do niej. Już wiedziałem co to znaczy. Poczułem ukucie gardle, a łzy wychodziły z moich oczu mimowolnie.
- Nie żyje. - Mruknąłem.
Matka tylko delikatnie kiwneła głową.
- Zmienił się? - Spytałem.
- Uratował mnie przed nimi... Osłonił mnie i kazał uciekać. Nie potrafiłam go uratować! - Krzyknęła z żalu.
Nie wiedziałem jak ją pocieszyć. Teraz słowa takie jak "Tata chciał żebyś żyła" nie są na miejscu. Po prostu przytuliłem ją jeszcze raz. Nareszcie odnalazłem rodzinę... Mamę.... Tylko mamę.
- Dobrze, że cie znalazłam synku. Tak tęskniłam. Myślałam, że nie żyjesz. John ciągle szukał cie po lesie, od rana aż do nocy przez lata. Nie przestawał, nie tracił nadziei.
Matka przestawała już płakać. Stanęła stanowczo, podniosła kune i spojrzała na mnie.
- To ty wystrzeliłeś flare?
- Tak! Razem z Carl'em.
- Carl! Jest jeszcze ktoś! - Aż podskoczyła.
- Narazie nikt... Ale ktoś inny też zainteresował się flarą. - Machnąłem ręką i już szliśmy w strone prowizorycznego obozu.
Ogień w jakiś magiczny sposób palił się. Sam byłem zaskoczony, a tym bardziej matka, ale ona nie była zaskoczona płomieniem, tylko naszymi gośćmi.
Już chciała się spytać mnie kim są, ale za drzew wyszedł Carl z paroma gałęziami. Odrazu je upuścił i pobiegł do mojej matki. Przytulił ją. Trochę się speszyłem, ale to przecież nic dziwnego, dawno się nie widzeli.
- A gdzie John? - Spytał, rozglądając się.
- Nie... Żyje... - Odrazu osmutniała.
- O nie... Przykro mi.
- Idę rozebrać kune. - Chciałem przerwać te nie zręczne ciszę. Jak powiedziałem, tak zrobiłem.
Po upieczeniu jej, jakoś się podzieliliśmy. Nie było tego dużo, bo kuna była chuda, ale z dobroci serce nakarmiliśmy też naszych gości. Nie jesteśmy jeszcze aż tak bezduszni.
- Więc za co jesteście przywiązani do drzewa.
Moja matka spytała się ich? Zamiast nas! Odbiło jej?! Oczywiście odrazu zaczął gadać ten chudy.
- Szukaliśmy pomocy... Wtedy zobaczyliśmy te flare i przyszliśmy. Naprawdę chodzi nam o pomoc, nie chcemy nikogo okraść. Zostaliśmy wywaleni z naszego obozu przez bandziorów. Proszę nie zabijajcie nas.
- A jak wyglądali ci ludzie? - Spytała moja matka.
- Normalnie jak ludzie. Nosili kominiarki i chcieli nas zabić. Porwali nasze rodziny. - Tłumaczył chudy.
- Nie kłamiemy. - Powiedział ten cichy, a do tego dziwnie się na mnie spojrzał.
- Nie wątpię. Ale...
- Ręce do góry! Broń na ziemie! Jak któryś się ruszy to kurwa zabiję!
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Science FictionMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?