12.

2.9K 188 9
                                    

Dwóch facetów złapało mnie od tyłu za ręce, próbowałem się wyrwać ale za mocno mnie trzymali.
- Chodźcie za mną.- szef pokazał palcem na siebie.
Mężczyźni szli za nim a ja zapierałem się nogami, szarpałem i próbowałem gryźć. Szliśmy w las, trochę mnie to zdziwiło. Po co tam idziemy? Szef zatrzymał się i pokazał ręką w prawo. Zeszliśmy ze ścieżki i kawałek po przebytej drodze przez krzaki. Zatrzymaliśmy się, szef był za mną. A przede mną stała mała drewniana chatka, widać że była opuszczona mało co a może się zawalić.
- Czekacie.- powiedział blondyn do mężczyzn.
Kiwneli głowami a ja nadal próbowałem się oswobodzić, traciłem już siły ale nie dałem za wygraną. Szef wszedł do chatki. Minęła może minuta i z domu wyszła strasza przestaszona babcia a za nią szef z pistoletem przy jej głowie.
Stanęli na przeciwko mnie, widziałam strach w oczach babci. Bardzo sie bała, w to nie wątpię ja też się bałem, nie jestem z kamienia.
- Okej... Tom daj mu pistolet.- szef wskazał na mnie. Facet sie zdziwił i nadal patrzył na blondyna.
- Ale szefie...
- Dawaj mu ten pierdolony pistolet!- krzyknął.
Faceci puścili mnie i bez jakichkolwiek problemów wyciągnął pistolet za spodni i dał mi.
"Mogę uciec" tylko to przemkneło mi przez myśl.
-Teraz masz zabić te pania.- powiedział do mnie szef.
Zatkało mnie. Nie nigdy nie zabiję człowieka.... NIGDY.
- Nie... Wal się.- spłunąłem na niego, trafiłem na jego biała bluzkę. Szef nawet nie zareagował, wytarł ślinę i mówił dalej.
- Wiesz dlaczego nie odciąłem ci ręki? Bo wiedziałem, że to będzie za mała kara dla ciebie. Nie jestem głupi, wiem że nie lubisz zabijać. I wiesz co? Czas zacząć.
Nabiłem broń i wycelowałem w głowę szefa.
- Masz racje czas zacząć.
Wtedy poczułem lufę gnata z tyłu mojej głowy.
- Teraz wybieraj, albo ty albo ta starucha. Z mojego czoła zaczeły spływać kropelki potu. Byłem w potrzasku, nic nie mogłem zrobić, ale prędzej zabiją mnie niż ja miał bym zabić te staruszke. Staliśmy tak ze dziesięć minut z pistoletami wymierzonymi w siebie.
- Jezu, dawaj bo sie zestarzeje.- szef bez żadnych obaw, że mam go na muszce stał wyluzowany. Nie mogłem się nadziwić jego postawą.
Wtedy za domu wyszła postać, oczywiście był to zombiak. Facet za mną strzelił z zombiaka, a ja miałem najlepszą okazję do zabicia szefa. On odwrócił sie do tyłu żeby sprawdzić co się stało. Wtem babcia rzuciła się do ucieczki. Wszystko stało się w mniej niż sekundzie. Odwróciłem sie do faceta z pistoletem, wytrąciłem mu gnata z ręki. Pistolet poleciał w stronę krzaków. Szybko pobiegłem go podnieść. I już stałem z dwoma pistoletami. Mierzyłem w dwóch facetów i szefa. On tylko patrzył mnie z zaciekawieniem.
- Wiesz, że hałas ich przyciąga?- potraktowałem go jak idiote.
- Jeszcze kogoś innego przyciąga.- uśmiechnął się.
Czas mijał i mijał, a ja coraz bardziej się stresowałem, byłem w potrzasku, nie wiedziałem co zrobić. Moje ręce pociły się w zawrotnym tępie, już czułem jak pistolety wysuwają mi się w rąk.
Zobaczyłem zombiaka w tyłu dwójki facetów, nadzieja zakiełkowała. Jeszcze nigdy tak nie cieszyłem się z zobaczenia zombiaka. Ani faceci, ani szef nie zauważyli go, a ja czekałem aż kogoś zaatakuje. Zombiak był już koło jednego z dwóch facetów. I szybko go ugryzł w bark. Głośny krzyk rozszedł po lesie.
Szef odwrócił się i zaczął nawalać kulami w głowe zombiaka. Ja wykorzystałem chwile jego nie uwagi i skierowałem się w stronę krzaków. Nawet nie pomysłem o tym, że byłem łatwiejszym celem, mogłem dostać w plecy a tym gorzej w głowę. Adrenalina dostała się do mojej krwi, nim się spostrzegłem dobiegłem do drogi, którą już znałem i wiedziałem, że jest na drugim końcu lasu. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem po turecku na ziemi. Nareszcie!! Nareszcie, wydostałem się z tego pojebanego miejsca!!
Teraz musze wrócić do domu... Tak!!! Wracam!!! Mam nadzieje, że nadal tam są, moi rodzice. Moja mama, tata.
Poczułem ukucie w sercu. Poczekałem chwile i jak zebrałem siły, zacząłem iść w głab lasu. Jak najdalej od większych dróg, bo mogą mnie zobaczyć. Wątpię, żeby szef zostawił mnie w spokoju.
Szedłem chyba cały dzień, bo robiło się coraz ciemnej. Musiałem znaleźć sobie miejsce do spania. A przez całą drogę nie widziałem, żadnego domu. Przez następne godziny, gorączkowo rozglądywałem w poszukiwaniu jakiegoś domu. Traciłem już jakiekolwiek nadzieje. Wtedy dostrzegłem duży brazową chatke, szybko podbiegłem do niej. Miała dwa piętra i cała była obrąśnieta zielonym zielskiem. Nic dziwnego, że tak trudno ją zauważyć.
Podszedłem do okna, żeby sprawdzić czy nikogo w niej nie ma, pół biedy jak byłoby kilka zombiaków. Dom był pusty. Wielka ulga... Nie chciałem wdawać się teraz w spory z ludzmi. Nie wiem co bym zrobił jak byli ludzie. Napewno bym ich nie zaatakował.
Drzwi były otwarte, trochę się zdziwiłem. Ale cóż... Zablokowałem drzwi deska, od wewnątrz i bez żadnych obględzin położyłem się padniety na najbliższa sofe. Wszystko mnie bolało, a najbardziej nogi. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.

Świat vs ZombieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz