Dwóch facetów złapało mnie od tyłu za ręce, próbowałem się wyrwać ale za mocno mnie trzymali.
- Chodźcie za mną.- szef pokazał palcem na siebie.
Mężczyźni szli za nim a ja zapierałem się nogami, szarpałem i próbowałem gryźć. Szliśmy w las, trochę mnie to zdziwiło. Po co tam idziemy? Szef zatrzymał się i pokazał ręką w prawo. Zeszliśmy ze ścieżki i kawałek po przebytej drodze przez krzaki. Zatrzymaliśmy się, szef był za mną. A przede mną stała mała drewniana chatka, widać że była opuszczona mało co a może się zawalić.
- Czekacie.- powiedział blondyn do mężczyzn.
Kiwneli głowami a ja nadal próbowałem się oswobodzić, traciłem już siły ale nie dałem za wygraną. Szef wszedł do chatki. Minęła może minuta i z domu wyszła strasza przestaszona babcia a za nią szef z pistoletem przy jej głowie.
Stanęli na przeciwko mnie, widziałam strach w oczach babci. Bardzo sie bała, w to nie wątpię ja też się bałem, nie jestem z kamienia.
- Okej... Tom daj mu pistolet.- szef wskazał na mnie. Facet sie zdziwił i nadal patrzył na blondyna.
- Ale szefie...
- Dawaj mu ten pierdolony pistolet!- krzyknął.
Faceci puścili mnie i bez jakichkolwiek problemów wyciągnął pistolet za spodni i dał mi.
"Mogę uciec" tylko to przemkneło mi przez myśl.
-Teraz masz zabić te pania.- powiedział do mnie szef.
Zatkało mnie. Nie nigdy nie zabiję człowieka.... NIGDY.
- Nie... Wal się.- spłunąłem na niego, trafiłem na jego biała bluzkę. Szef nawet nie zareagował, wytarł ślinę i mówił dalej.
- Wiesz dlaczego nie odciąłem ci ręki? Bo wiedziałem, że to będzie za mała kara dla ciebie. Nie jestem głupi, wiem że nie lubisz zabijać. I wiesz co? Czas zacząć.
Nabiłem broń i wycelowałem w głowę szefa.
- Masz racje czas zacząć.
Wtedy poczułem lufę gnata z tyłu mojej głowy.
- Teraz wybieraj, albo ty albo ta starucha. Z mojego czoła zaczeły spływać kropelki potu. Byłem w potrzasku, nic nie mogłem zrobić, ale prędzej zabiją mnie niż ja miał bym zabić te staruszke. Staliśmy tak ze dziesięć minut z pistoletami wymierzonymi w siebie.
- Jezu, dawaj bo sie zestarzeje.- szef bez żadnych obaw, że mam go na muszce stał wyluzowany. Nie mogłem się nadziwić jego postawą.
Wtedy za domu wyszła postać, oczywiście był to zombiak. Facet za mną strzelił z zombiaka, a ja miałem najlepszą okazję do zabicia szefa. On odwrócił sie do tyłu żeby sprawdzić co się stało. Wtem babcia rzuciła się do ucieczki. Wszystko stało się w mniej niż sekundzie. Odwróciłem sie do faceta z pistoletem, wytrąciłem mu gnata z ręki. Pistolet poleciał w stronę krzaków. Szybko pobiegłem go podnieść. I już stałem z dwoma pistoletami. Mierzyłem w dwóch facetów i szefa. On tylko patrzył mnie z zaciekawieniem.
- Wiesz, że hałas ich przyciąga?- potraktowałem go jak idiote.
- Jeszcze kogoś innego przyciąga.- uśmiechnął się.
Czas mijał i mijał, a ja coraz bardziej się stresowałem, byłem w potrzasku, nie wiedziałem co zrobić. Moje ręce pociły się w zawrotnym tępie, już czułem jak pistolety wysuwają mi się w rąk.
Zobaczyłem zombiaka w tyłu dwójki facetów, nadzieja zakiełkowała. Jeszcze nigdy tak nie cieszyłem się z zobaczenia zombiaka. Ani faceci, ani szef nie zauważyli go, a ja czekałem aż kogoś zaatakuje. Zombiak był już koło jednego z dwóch facetów. I szybko go ugryzł w bark. Głośny krzyk rozszedł po lesie.
Szef odwrócił się i zaczął nawalać kulami w głowe zombiaka. Ja wykorzystałem chwile jego nie uwagi i skierowałem się w stronę krzaków. Nawet nie pomysłem o tym, że byłem łatwiejszym celem, mogłem dostać w plecy a tym gorzej w głowę. Adrenalina dostała się do mojej krwi, nim się spostrzegłem dobiegłem do drogi, którą już znałem i wiedziałem, że jest na drugim końcu lasu. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem po turecku na ziemi. Nareszcie!! Nareszcie, wydostałem się z tego pojebanego miejsca!!
Teraz musze wrócić do domu... Tak!!! Wracam!!! Mam nadzieje, że nadal tam są, moi rodzice. Moja mama, tata.
Poczułem ukucie w sercu. Poczekałem chwile i jak zebrałem siły, zacząłem iść w głab lasu. Jak najdalej od większych dróg, bo mogą mnie zobaczyć. Wątpię, żeby szef zostawił mnie w spokoju.
Szedłem chyba cały dzień, bo robiło się coraz ciemnej. Musiałem znaleźć sobie miejsce do spania. A przez całą drogę nie widziałem, żadnego domu. Przez następne godziny, gorączkowo rozglądywałem w poszukiwaniu jakiegoś domu. Traciłem już jakiekolwiek nadzieje. Wtedy dostrzegłem duży brazową chatke, szybko podbiegłem do niej. Miała dwa piętra i cała była obrąśnieta zielonym zielskiem. Nic dziwnego, że tak trudno ją zauważyć.
Podszedłem do okna, żeby sprawdzić czy nikogo w niej nie ma, pół biedy jak byłoby kilka zombiaków. Dom był pusty. Wielka ulga... Nie chciałem wdawać się teraz w spory z ludzmi. Nie wiem co bym zrobił jak byli ludzie. Napewno bym ich nie zaatakował.
Drzwi były otwarte, trochę się zdziwiłem. Ale cóż... Zablokowałem drzwi deska, od wewnątrz i bez żadnych obględzin położyłem się padniety na najbliższa sofe. Wszystko mnie bolało, a najbardziej nogi. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Science FictionMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?