Po paru godzinach wjechaliśmy do miasta. Odrazu przypomniałem sobie każda ulice, każdy dom. Poczułem się bezpiecznie ale to mineło jak zobaczyłem zombiaków wychodzących za domów na ulice. Wtedy znów wróciłem do szarej rzeczywistości.
- No to teraz powiedz gdzie jest najbliższa stacja Mark.- powiedział Will.
- Jedź prosto, za KFC skręć w prawo.
- Okey.
Przypomniałem sobie o tym że mój stary dom był nie daleko właśnie KFC. Mógłbym wyślizgnąć się na chwilke i go zobaczyć! Kur... Ale co będzie jak Ethan się skapnie. Chuj!! Zrobię to. Nie obchodzi mnie to, a nawet jak mnie zostawią to sobie jakoś poradze.
Właśnie mijaliśmy KFC, spojrzałem do środka. A tam mase zombiaków kłębiło się przy brudnych szybach. Przez chwile myślałem, że sie na mnie patrzą. Aż dreszcze przeleciały mi po plecach. Straciłem z oczu zombiaków, bo wreszcie skręcilismy. Samochód stanął na stacji i znów Ethan wydawał misje. Tak samo jak wcześniej zostałem sam na sam z Tris. Ona nieprzejmując się spała. I wtedy nadeszła ta chwila. Wyciągnąłem rękę do schowka na przodze i znalazłem mały pistolet. Był to pistolet Emmy, zauwarzyłem że zawsze go tam kładła. Rozejrzałem się czy nikogo nie ma w okół auta. Na szczęście każdy był zajety swoimi sprawami. Leciutko otworzyłem drzwi i wybiegłem na palcach na ulice. Nie oglądając się zniknąłem za innym budynkiem. Dobrze że nie było zombiaków, sporadycznie jakiś wychodził ale był za daleko mnie, żeby mógłby mi zagrozić. Mijałem kolejne domy i ulice. Aż dobiegłem do, kiedyś białego domu, bo teraz był szary. Wtedy byłem małym chłopcem ale nigdy bym go nie zapomniał. Taka sama huśtawka na trawniku, drzewka i krzaczki. To musiał być mój dom. Pociagnąłem za klamke. Zamknięte. Wiec rozbiłem szklane drzwi z tyłu domu i wszedłem powoli. Cały czas trzymałem broń przed sobą i krążyłem w okół. Teraz już nie miałem wątpliwości, że to nie mój dom. Bowiem zobaczyłem zdjęcie moich rodziców i mnie samego. Aż poczułem coś w środku, coś...jakby ból. Moje gardło cofneło się, a oczy zaczęły mnie piec. Chwilę stałem tak i wpatrywałem się w to zdjęcie, ale wziąłem się w garść. Rozbiłem ramke, wyciągnąłem zdjęcie i włożyłem je do kieszeni. Wszedłem po schodach do góry i otworzyłem pierwsze lepsze drzwi. Zobaczyłem mase plakatów z Avengers i zakurzoną pościel z napisem Star Wars. Odrazu wiedziałem że to mój pokój. Mój stary komputer, Xbox, kolekcjonerskie auta, książki. Położyłem się na plecach na łóżku. Kurz podrażnił mi nos, wiec kichnąłem. Ale byłem w niebie, nareszcie byłem w domu, moim ukochanym domu. Zapomniałem o wszystkim. Zombie, szef, rodzice, Ethan, Emma, Tris, Will i Michael nie istnieli, byłem tylko ja. Sam. Nie wiem ile leżałem, ale już za długo bo wstałem i otrząsnąłem się. To nie sielanka, na świecie jest wielka wojna z umarłymi a ja tu leżę i chuja robie. Zerwałem się i pobiegłem do biura matki, kiedyś tłumaczyła książki z języka francuskiego, a to biurko było jej życiem. Po prostu wszytko mogło leżeć na jej biurku od tak. Usiadłem przy nim i zacząłem grzebać. Pamietałem jak przed ewakuacją, planowaliśmy wycieczkę. Przejaz Kamperem we trójkę przez cały nasz Stan. Jest! Znalazłem mape i odrazu zacząłem szukać miejsca gdzie jest najwięcej lasów. Było coś podobnego i miałem nadzieję że właśnie tam są moi rodzice. Na działce w środku lasu. Zabrałem mape i z szedłem do kuchni, poszukać prowiantu. Wiedziałem że moje drogi z Ethanem i jego grupa teraz się rozeszły, nie miałem zamiaru znów być z nimi. Chociaż jechali do Bezpiecznej Strefy, nie interesowało mnie to, chciałem odnaleźć rodziców. Znalazłem kilka puszek i schowałem do plecaka, zabrałem kilka noży kuchennych. Tak na wszelki. Wtedy przypomniałem sobie o motorze w garażu. Przecież mój ojciec miał taki hobby. Lubił Harleye. Zszedłem do garażu, oczywiście tam stał. Wielki czarny trochę zakurzony Harley. Kluczyki jak zwykle wisiały na małym haczyku koło drzwi. Nacisnąłem przyciski, który automatycznie otwiera drzwi garażowe i z wyczekiwaniem wsiadłem na motor. Odpaliłem bez żadnych problemów, a bak na szczęście był caluśki. Drzwi otworzyły się bardzo powoli, ale już wiedziałem że ktoś tam stoi. Nie przestraszyłem się za bardzo, bo wiedziałem że napewno są to zombie. Drzwi całe się schowały po sufit a ja nie dowierzałem. Za miast zombi, stało tam sześcioro uzbrojonych facetów. A jednego z nich poznałem odrazu i znienawidziłem.
- Witaj. Mark. Dawno się nie widzieliśmy.- uśmiechnął się.
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Science FictionMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?