Rozdział 18 - Trucizna Podana od Serca

125 7 2
                                    

Żadna osoba, którą posądza się o zdradę, raczej nie zdecydowałaby się przejść korytarzami szkoły, śmiejąc się z Malfoy'em, który ściskał pluszową owcę.

Ale ona się zdecydowała.

Miała serdecznie dość wyrzutów, insynuacji i krzywych spojrzeń. A że nie mogła ich ukrócić, to postanowiła je podsycić, lub zwyczajnie nie zwracać na nie uwagi. Co kto wolał, najważniejsze było, że Hermiona przestała analizować każdy swój ruch i czy przypadkiem Teo nie weźmie go za zdradę.

Powiedziała sobie i jemu dość. Tyle, że jemu tylko w myślach, bo od feralnego tańca w Wielkiej Sali nawet nie minęła go na korytarzu. Nie mogła powiedzieć, że to było celowe z jego strony. W końcu nie minął nawet dzień i mogło być całkiem przypadkowe, ale intuicja podpowiadała jej, że było zupełnie na odwrót.

Zanurzyła palce w wilgotnej glebie i jednym ruchem wyrwała z donicy sadzonkę kłaposkrzeczki. Chyba zrobiła to zbyt gwałtownie, bo rozległ się wysoki pisk, ale na szczęście nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Nawet wtedy, gdy nieco poirytowana zatkała sadzonce pyszczek, bo skrzek rozsadzał jej uszy.

Po chwili zabrała ostrożnie dłoń, będąc gotową w każdym momencie umieścić ją z powrotem na małej, korzennej twarzy. Tym razem nie mogła odpocząć na zielarstwie, ale może i tak było lepiej. Nie myślała za bardzo nad felernymi wydarzeniami, gdy musiała skupić się na mechanicznym przesadzaniu jeszcze niedojrzałych roślin. I chociaż było o czym myśleć, to jak zwykle wolała od tego uciec. Zaczynała mieć wrażenie, że ostatnio było to jedynym, co robiła i czuła na karku dreszcz strachu.

Bała się, że jeszcze moment i przestanie w lustrze rozpoznawać waleczną Gryfonkę, a gdy to się stanie, inni również to zobaczą. Kim wtedy będzie? Bez swojej szkarłatno-złotej obramówki. Już teraz była równana ze Ślizgonami i wcale jej to nie przeszkadzało. Tak długo, jak sama siebie poznawała, a nie była pewna, czy wciąż tak było.

Ta myśl sprawiła, że poczuła jednocześnie smutek i wściekłość, dlatego bez zastanowienia, szarpnęła kolejną kłaposkrzeczkę. Tym razem jej pisku już nie dało się zignorować lub zagłuszyć i sama Hermiona, zrozumiała że przesadziła. Odsunęła się od rośliny, która wciąż wyła niemiłosiernie.

Czuła na sobie wzrok. Więcej niż jeden. Kilkanaście spojrzeń. Palących i wścibskich. Spojrzała przestraszona po twarzach, które się w nią wpatrywały. Jedne zniesmaczone, drugie zaskoczone, a jeszcze inne głodne. Czekające, jak harpie na jakąś awanturę.

- Ja... - zająknęła się, gorączkowo próbując znaleźć jakąkolwiek znajomą twarz, do której mogłaby się zwrócić. - Ja...

- Ty co? - przez mały tłum, przecisnął się Ron i spojrzał na nią z pogardą. - Postanowiłaś jak prawdziwa Ślizgonka z krwi i kości, poznęcać się nad słabszymi?

Nie o taką znajomą twarz jej chodziło. Przełknęła ślinę, mając nadzieję że razem z nią, przełknie tę wielką gulę, która utworzyła się w jej gardle. Musiała wziąć się w garść, bo jeśli teraz da się sponiewierać na oczach tych wszystkich ludzi. Jej kolegów. To faktycznie nie będzie mogła się już dłużej nazywać Gryfonką.

Wzięła płytki oddech i zdała sobie sprawę, że wszyscy czekają aż w końcu coś powie. Uniosła podbródek, zbierając się w sobie i spojrzała ostro na Rona.

- Żeby przesadzić kłaposkrzeczkę bez uszkodzeń, trzeba to zrobić szybko i nie zawsze im się to podoba, Ronald. - warknęła w końcu. - Ale skąd mógłbyś wiedzieć, w końcu chodzisz na zielarstwo tylko osiem lat.

Kilka osób parsknęło śmiechem, ale większość wciąż mierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. Pewnie dlatego, że znów uderzyła w jedyną kartę, która nigdy jej nie zawiodła. W posiadaną wiedzę.

Jeszcze Jeden OddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz