Rozdział XVII.

70 5 2
                                    

Joker dopalał właśnie kolejnego papierosa z rzędu wpatrując się pusto przed siebie. Nie mógł uwierzyć, że jego ptaszyna od tak po prostu go zostawiła i w dodatku udawała, że go nie pamięta. To z nią odnalazł prawdziwego siebie, przy niej czuł się szczęśliwy, chciał jej za każdym razem zaimponować, a kończyło się na tym, że dziewczyna oddalała się od niego coraz bardziej.

Nie sądził, że tamtego dnia sprawy się tak potoczą, nie spodziewał się kolejnego psychopaty na swoim terytorium, a co najlepsze nie sądził, że ten go zaatakuję w najokrutniejszy sposób. Wmówił mu, że osoby które stracił przed pożarem jednak przeżyły. Dał mu tą głupią nadzieję, a mężczyzna połknął haczyk jak jakaś głupia rybka.

To przez Theo Galavana wszystko się wydarzyło. Emily wyjechała zaraz po tym jak omal zabił ją brak chemikaliów, o którym to ON, jej stworzyciel, powinien był pamiętać. To ON powinien być tym, który zawiózłby ją do zakładu i włożył do kadzi, żeby ta odzyskała siły i zdrowie. Jaki był głupi, że dał się omamić taką głupią i tanią zagrywką ze strony tego bogacza!

- Szefie, dostałem właśnie wiadomość, że zguba wreszcie się pokazała. - Frost przekazał wieści zielonowłosemu, a następnie podał mu zapalniczkę widząc, że mężczyzna wyjmuję kolejnego papierosa z paczki.

- Dobrze, może wreszcie uda mi się z nią porozmawiać na spokojnie. - klaun zaśmiał się maniakalnie, wdychając sporą ilość dymu do płuc.

Miał tylko nadzieję, że nie jest za późno. Wiedział, że ma tylko jedną taką okazję i nie może jej zmarnować. Zależało mu na tej niepokornej, wrednej dziewczynie. To ona znała go najlepiej ze wszystkich, to z nią chciał władać tym popieprzonym miastem. Bez niej to nie było już to samo.

***

Emily obudziła się z najgorszym kacem jakiego do tej pory kiedykolwiek miała. Chciała się podnieść, ale jej głowa pulsowała niemiłosiernie, a w gardle pojawił się gorzki smak i chęć zwymiotowania wszystkich procentów, które skumulowały się w jej drobnym organizmie. Co jak co, ale głowę miała słabą - przecież wypiła tylko trzy szklanki! A przynajmniej tak jej się zdawało, zakryła głowę poduszką i przekręciła głowę w stronę pokoju i drzwi, by zobaczyć, że jej trzy "szklaneczki" były trzema butelkami leżącymi na podłodze.

- Co cię opętało? - szepnęła sama do siebie.

Próbowała sobie przypomnieć zdarzenia z poprzedniej nocy, ale za cholerę jej mózg nie chciał z nią współpracować. Przymknęła więc oczy, uśmiechając się do siebie gdy przypomniały jej się dzikie imprezy z rudzikiem - wtedy nie ograniczali się do samego alkoholu. Extazy, kokaina nawet kwas, a w niedzielę dzień odpoczynku czyli jaranie marihuany i oglądanie seriali. Dziwiło ją, że teraz te trzy butelki tak ją załatwiły.

Nagle zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki zdejmując po drodze bluzkę i spodnie. Stanęła przed lustrem i zrozumiała, że to nie kac ją męczy.

- Nie, tylko nie to... - mamrotała pod nosem prowadząc dokładne oględziny własnego ciała.

Wszystkie pieprzyki ponownie zaczęły pojawiać się na jej ciele, włosy zaczęły powoli tracić barwę turkusu i bladego różu. Poczuła falę ciepła i bólu, które przeszyły jej ciało tak gwałtownie, że jej nogi stały się jak z waty. Upadła na kolana, a jej uszkodzone kolano po kontakcie z twardymi płytkami dało o sobie znać. Fala nudności zmusiła ją do pochylenia się nad toaletą i wyrzucenia z siebie wszystkiego co w niej zalegało. Szybko resztki napojów i kwas żołądkowy zastąpiły skrzepy krwi. Czyli umrze szybciej niż myślała? Umiała stworzyć tabletki, które działały jak lepka chemiczna maź, ale jedynym ich minusem było to, że ich efekty znikały po niecałym miesiącu i to, że nie miała już żadnych przy sobie.

Kroki po pokoju i nawoływanie mężczyzny sprawiło, że pojawił się w niej mały promyk nadziei. Bruce jest Batmanem, jest bogaty i zdecydowanie ma dostęp do potrzebnych składników, a fakt, że jeszcze jej nie zabił tylko utwierdził ją w przekonaniu, że naprawdę jest mu potrzebna.

Odgłosy, które wydawała z siebie podczas wymiotów sprawiły, że milioner bez zastanowienia wszedł do małego pomieszczenia i od razu kucnął obok niej. Chwilę przyglądał się jej, gdy ta trzęsąc się niemiłosiernie zalewała się falami potu, a do toalety wypluwała z ust coraz więcej czerwonej cieczy. Mężczyzna zdjął z siebie marynarkę, by opatulić nią niegdyś groźną morderczynię, która teraz wyglądała jak bezbronne dziecko, którym niegdyś była.

- Czy to krew? - padło ciche pytanie z jego ust, a gdy uzyskał na nie odpowiedź w postaci lekkiego skinienia głową, popatrzył się na nią zmartwiony. - Mam wezwać lekarza? To jakiś uraz wewnętrzny? Mamy w jaskini rezonans, USG, może powinniśmy cię zbadać? - spytał, podnosząc się na równe nogi, ale zatrzymała go drobna ręka, która złapała go kurczowo za nogawkę od spodni.

- To nie będzie konieczne Bruce. - wychrypiała.

Próbowała wstać, lecz jej nogi odmówiły posłuszeństwa, a ona upadłaby gdyby nie ramiona mężczyzny, które objęły ją kurczowo. Przymknęła oczy czując wdzięczność, że ciemnowłosy jest teraz przy niej. Ostatnim razem gdy zdarzyło się jej coś podobnego był przy niej jej bliźniak, a jeszcze wcześniej leżała w szpitalu otoczona pielęgniarkami, lekarzami i środkami przeciwbólowymi.

- Joker, gdy mnie "tworzył" nie wziął pod uwagę faktu, że nie wyleczy mnie ze śmiertelnej choroby... jedynie ją uśpi. - wyszeptała, trzymając się kurczowo Bruce'a. - Długoterminowe działanie lecznicze przynosi kąpiel w mazi, do której wrzucił mnie klaun, ale wraz z bratem wymyśliłam krótkoterminowe wsparcie, gdyby Joker zniszczył chemikalia, albo nie miałabym do nich dostępu... - uniosła trzęsącą się dłoń do nosa z którego zaczęła lecieć strużka posoki. - Sorki... - wymamrotała, patrząc się ze smutnym uśmiechem na białą, poplamioną koszulę mężczyzny.

- Gdzie masz te proszki?

Emily nie mogła uwierzyć, że Wayne faktycznie się o nią martwi i co lepsze chce jej pomóc. Nie sądziła, że naprawdę uda jej się go wykorzystać by ten stworzył dla niej antidotum. W klatce poczuła dziwne ukłucie. Joker był osobą, która zwróciła na nią uwagę, która chciała mieć ją blisko. Jerome ją kochał, dbał o nią, troszczył się i chciał podarować jej świat na złotej tacy, zaś Bruce był inny. Urzekał ją tym, że mimo iż próbowała go zabić wiele razy on nie szukał zemsty. Próbował ją zrozumieć i jej pomóc, a ona zaczynała go lubić i na nim polegać. Bała się jedynie, że to wszystko obróci się przeciwko niej.

- W pierwszej szufladzie schowałam nożyk, w środku jest przepis. - uśmiechnięta, poklepała go lekko po ramieniu. - Może to i lepiej, daj mi umrzeć. Myślę, że to będzie lepsze niż nasze plany. Joker zdecydowanie się załamie...

- Nie myśl nawet o tym. Mamy dzisiaj randkę na balu charytatywnym, zapomniałaś? - pokręcił głową, pomagając jej dojść do łóżka, a następnie wyjął "nożyk", który dziewczyna zdołała przed nim ukryć.

- Miałaś wiele okazji, żeby mnie nim zabić. - burknął do siebie, gdy wychodził z jej pokoju. Miał nadzieję, że to antidotum zdąży zadziałać do wieczora i że w tym czasie Emily nie wykręci mu numeru i nie umrze nim zdąży przygotować ten lek.

-----------------------
Zapamiętajcie ten dzień xD

My little Psycho || II część "Doctor Joker"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz