Rozdział XI.

317 27 15
                                    

Wreszcie się ocknęła, czym wprawiła w zaskoczenie dwie stojące przy niej kobiety. Najpierw ostrożnie uchylając powieki wybadała, czy będzie w stanie otworzyć oczy chociażby do połowy, a i tak gdy już to zrobiła mimowolnie jej dłoń powędrowała do czoła ułożona w coś na kształt łódki, by odgrodzić napierające promienie słoneczne na jej obolałe i przemęczone gałki oczne. Jęknęła cicho, gdy podczas podciągania się do góry poczuła rwący ból w kolanie. Wiedziała, że lekarze też się w pewnym momencie zbuntują, ale nie sądziła że zrobią to w ten sposób. No dobra, może i była bezwzględnym mordercą, tylko czemu właśnie teraz musieli odłączyć jej leki przeciwbólowe? Szybko przegoniła myśli o wymordowaniu całego personelu, aby znów powrócić do szopki jaką rozpoczęła chyba wczoraj. W sumie to nawet nie wiedziała ile tu już leży. Sala szpitalna różniła się od jej dawnej chyba tylko kolorem ścian. Tutaj panował chłodny odcień błękitu, zaś na onkologii mogła dobierać sobie co tydzień inną barwę. Raz fiolet, raz czerwień i nikt nie mógł powiedzieć nawet słowa. Otworzyła zaschnięte usta, a jedna z pielęgniarek jak na zawołanie przyłożyła do nich szklankę z wodą. W sumie ją mogłaby oszczędzić, bo ta nie musiała tego robić, a jednak wykazała się dobrym sercem i to względem psychopatki.

Emily pozwoliła by na jej ustach pojawił się blady uśmiech, a raczej jedynie jego zarys, który był grą, jak i cała reszta. Co jak co, ale przedstawienia były jej rybką i z wielką łatwością przychodziło jej płakać na zawołanie. Może dlatego jej przybrani rodzice nie umieli się z nią kłócić i podważać jej decyzji? Wiedzieli, że będzie się to wiązało z cierpieniem ich jedynego, adoptowanego dziecka - ich oczka w głowie. Jak mogliby pozwolić, by się smuciło i czuło się źle? Szkoda, że nie domyślali się, że dziewczyna od lat tylko na to czekała. Pragnęła by przestali zauważać ją przez pryzmat choroby, a oni jedynie coraz bardziej jej współczuli. Może stąd ta nienawiść do całego gatunku ludzkiego? 

- Niedługo powinien przyjść lekarz prowadzący, panienko Roberts. Proszę nie ruszać się z łóżka, bo w każdej chwili noga może ponownie się zruszyć, a wtedy ból będzie jeszcze gorszy. - wyszeptała w jej kierunku Sally, której plakietkę z imieniem dopiero teraz dostrzegła Valeska.

Słysząc swoje dawno zapomniane nazwisko zmarszczyła brwi. Nie sądziła, że wszyscy tak szybko łykną jej bajkę. Wyczuwała w tym spory podstęp, dlatego musiała ustalić w szybkim czasie w którym momencie swojego życia zacznie nowe, tymczasowe życie. Będąc Emily Roberts, która nie wie kim jest Joker i dlaczego nagle wyleczono ją z białaczki, bądź też zacząć od zera by nie wzbudzać żadnych wątpliwości i nie oglądać twarzy swoich przybranych rodziców, znajomych, czy chociażby przestępców, którzy mieliby jej za złe porzucenie podziemia na rzecz luksusowego apartamentu i normalnego życia. Nim kobieta odeszła, dziewczyna złapała ją za rękę uniemożliwiając jej kolejny ruch. Czuła jej przyspieszone tętno, widziała jak zmarszczki wokół oczu i na czole nieco się pogłębiają, a czarne jak noc włosy przyklejają się do mokrego od potu czoła. Obie wiedziały, że Ems z łatwością by ją powaliła. Sanitariuszka była od niej znacznie niższa, przez co jej ciało nabierało nieco anorektycznego wyglądu, a i z wieku nie była najmłodsza. Jasnowłosa posłała jej delikatny uśmiech, bo nie chciała żeby jej towarzyszka zeszła na zawał, po czym puściła nadgarstek który dotychczas trzymała.

- Czyli pani zna moje imię? - spytała naiwnie niczym dziecko uczące się liter w szkole.

- Nie pamiętasz? Jesteś Emily Roberts...

- Mam kompletną pustkę w głowie. - burknęła zawiedziona, jakby naprawdę chciała sobie przypomnieć ważny fragment swojego życia, chociaż w rzeczywistości rozmyślała nad tym czy uciekać, czy może podroczyć się z ludźmi.

- No nic dziecko, odpoczywaj. Zaraz do ciebie ktoś zajrzy. - machnęła ręką na koleżankę, po czym wspólnie opuściły pokój zostawiając jasnowłosą samą.

Czekała więc na kogokolwiek, by otrzymać chociażby namiastkę informacji dotyczącej swojego stanu zdrowia, ale gdy po kilkunastu minutach dalej nikogo nie było postanowiła sama to załatwić. Odkryła nogi znajdujące się pod kołdrą, po czym przejechała palcem po bliźnie przebiegającej wzdłuż kolana. Odchyliła głowę do tyłu napawając się dreszczami, które przebiegły po jej ciele. Nie wiedziała czym były wywołane, ale zadziałały jak adrenalina, dzięki czemu Em nie miała problemów by przesunąć się na skrawek łóżka, a następnie nadwyrężając wszystkie mięśnie w obu rękach, dźwignęła się do góry. Zacisnęła mocno zęby na górnej wardze, po czym zrobiła pierwszy krok do przodu, który był zresztą nieudany. Skurcz był na tyle silny, że nie była w stanie wykonać już żadnego ruchu, a w dodatku zaczęła upadać na podłogę. Była już na to przygotowana, zamknęła nawet oczy prosząc w duchu, żeby nie upaść na prawą nogę. Nie chciała jej jeszcze bardziej uszkodzić. Jednak nie poczuła zderzenia z twardą powierzchnią, a uginający się pod sobą materac. Szybko otworzyła oczy i nabrała więcej powietrza do płuc, kiedy dostrzegła wpatrujące się w nią jasne tęczówki. Przechyliła głowę w bok, gdy dopiero teraz skojarzyła ową postać. Co Bruce Wayne robił u niej w sali? W dodatku teraz skojarzyła fakty i doszło do niej, że to właśnie on ocalił ją przed wściekłym tłumem. Czyżby nabrał się w jej amnezję i chciał sprowadzić ją na dobrą stronę? Miała grać, więc postanowiła robić to z całego swojego okrutnego serca.

- Jesteśmy małżeństwem? - spytała niewinnie, spoglądając ukradkiem na jego palce, a on pokiwał przecząco głową. - Może jesteś moim narzeczonym, chłopakiem, bratem, kuzynem? - kolejne zaprzeczenia i lekki uśmiech na twarzy Wayne'a sprawił, że i ona się uśmiechnęła. - Przepraszam, myślałam, że jesteś kimś z rodziny i powiesz mi co tutaj robię i kim jestem. 

Mężczyzna w garniturze przysiadł na skraju szpitalnego łóżka, a jego wzrok dokładnie skanował zachowanie młódki; jej mimikę, sposób poruszania, każde nawet najmniejsze drgnięcie powieki. Wiedziała, że jego sama obecność tutaj komplikuje nieco sprawę, ale dopóki on był przekonany o jej chorobie - była bezpieczna, a przynajmniej taką miała nadzieję. 

- Ładny wisiorek. - wskazał palcem na literkę "J" zawieszoną na złotym łańcuszku.

Dopiero teraz zorientowała się, że od powrotu do Gotham i znalezieniu łańcuszka w łazience - wciąż go nosi. Już dawno moment urodzin, gdy go dostała wyparował z jej pamięci. Wspomnienia słów, że jest dla zielonowłosego najważniejszą istotą uderzyły w nią wywołując wściekłość, ale i coś w rodzaju żalu. Lekko uniosła jeden kącik ust ku górze, po czym wzruszyła ramionami.

- Faktycznie, ładny. Zdaje mi się, że trochę do mnie nie pasuje. - mówiąc to poszukiwała zapięcia na szyi, by zdjąć z niej to szkaradztwo. 

Pozwoliła, aby łańcuszek spoczął na jej otwartej dłoni, po czym podała go mężczyźnie z nadzwyczaj wielkim dla niej entuzjazmem. Ten nieco zdziwiony chciał jej go oddać, lecz gdy zaprzeczyła - zacisnął na nim palce. Wiedział od kogo to prezent. Joker niezwykle dbał o swoją ptaszynę, dopóki mu się nie znudziła.

- Kiedy sobie przypomnę, wtedy zgłoszę się po niego. 

-----------------------------------------------------------------------------------------------

A ten Batsy kombinuje hmm Endżojcie i komentujcie, bo to pomaga uniknąć błędów i motywuje <3 XD Może odzyskam garstkę moich dawnych czytelników, co? XD

My little Psycho || II część &quot;Doctor Joker&quot;Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz