rozdział dziesiąty

289 17 5
                                    

Przez chwilę wszyscy stali w miejscu. Pierwsza otrząsnęła się Romanoff. Jakoś udało jej się wyrwać z uścisku wroga. Kopnęła zamaskowaną kobietę w brzuch i trzymając ją za włosy, przyłożyła jej broń trzymaną w ręce, a broń kobiety wyrzuca gdzieś za siebie.

Jej towarzysz działał szybko, złapał Holly za szyję, i przykłada nóż.

- Strzel tylko, a ją zabije. - Warknął mężczyzna. Holly przerażona, zbyt późno zorientowała się, że może przecież się teleportować.

Wyswobodziła się z uścisku rzezimieszka i teleportowała koło Natashy.

Zamaskowany mężczyzna schował nóż i wyciągnął pistolet. Strzelił do Romanoff.

Holly podbiegła do niego, spróbowała wyrwać mu broń, lecz jej się nie udało. Udało jej się jedynie trochę zmienić lot kuli, gdy ta opuściła broń. Zamiast trafić Czarną wdowę w brzuch, trafiła ją w ramię. Kobieta trzymana przez Romanoff wykorzystała sytuację i wyrwała się z jej uścisku. Wyciągnęła drugi pistolet. Przyłożyła jej go do skroni.

- Ty idziesz z nami, to zostawimy ją w spokoju. - Powiedziała kobieta. Holly wiedziała, że Natasha z pewnością by sobie z nimi poradziła, ale nie chciała ryzykować. Pamiętała słowa, które kiedyś Romanoff jej powiedziała.

Dla najbliższych zrobiłabym wszystko.

Postanowiła zastosować się do słów Natashy. Podniosła w górę ręce i poczuła, jak ktoś wbija jej strzykawkę, w szyję.

Natasha krzyknęła, kobieta, która przedtem ją trzymała, odepchnęła ją, a tamta próbowała utrzymać równowagę. Uderzyła głową w murek i padła nieprzytomna.

Romanoff obudziła się w ciemnej uliczce. Przez chwilę nie docierało do niej nic. Było jej wstyd. Nie powinna dać się zaskoczyć, powinna być uważniejsza. Była przecież agentką, mogła ich powstrzymać. A teraz Holly zniknęła wraz z nimi. Obok miejsca, w którym zemdlała, leżała czarna róża.

Spojrzała na telefon. Była godzina dwudziesta pierwsza. Na ekranie wyświetlały się nieodebrane połączenia od wszystkich członków drużyny. Nawet od Thora, który nie wiadomo kiedy nauczył się korzystać z komórki. Wybrała numer do pierwszej osoby, od której było ostatnie nieodebrane połączenie.

-Clint?

- Nat! Gdzie wy jesteście?! Martwiliśmy się o was!

- Cicho bądź Barton. Zaraz będę.

Czarna wdowa ledwo powstrzymywała łzy. Niby obiecała sobie nigdy nie płakać, ale nie była w stanie. Przestała powstrzymać łzy. Spłynęły może dwie, potem otarła oczy. Więcej świat nie ujrzy jej łez.

Holly obudziła się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Usiadła na czymś, co miało być marną imitacją łóżka. Śmierdziało tu pleśnią, grzybem, i wilgocią.

Stanęła na nogach, jednocześnie orientując się, że na jej nodze znajduje się metalowa obręcz.

Zaczęła za nią szarpać. Na darmo. Ta "kajdanka" przylegała mocno do jej skóry, odcinając stopie dostęp do krwi, ledwo mogła nią ruszać.

Rozejrzała się przerażona po pomieszczeniu. Jarzeniówka mrugała co chwilę, jakoby miała w każdej chwili zgasnąć. Stary materac, z którego wstała, leżał pod ścianą. Nie było tam nic innego.

Podbiegła do metalowych drzwi, szarpnęła za klamkę. Nic z tego. Były zamknięte.

Próbowała użyć swojej mocy, zamknęła oczy, próbując się skoncentrować. Teleportacja nie działa. A metalowa przeszkoda na jej nodze zaczynała pikać.

Szybko dodała jedno do drugiego i zrozumiała. Ta obręcz niwelowała jej moce.

- No to jestem w totalnej dupie. - Szepnęła sama do siebie, orientując się, w jak dramatycznym znalazła się położeniu.

Ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Stanęło w nich, dwóch, groźnie wyglądających mężczyzn.

Złapali ją pod ramiona i wyprowadzili z pokoju. Krzyczała, przeklinała, wierzgała się, kopała i gryzła. Nic z tego. Trzymali ją mocno.

- Puśćcie mnie, wy... - Nie dokończyła, ponieważ jeden z nich zakrył jej usta dłonią.

Weszli do innego pomieszczenia, który wyglądał jak pokój przesłuchań na policji (nie żeby Holly tam kiedykolwiek była).

Stół, dwa metalowe krzesła i szyba ukazująca inne pomieszczenie. Posadzili ją na krześle, stając po jej dwóch stronach, próbowała się podnieść, ale gdy tylko wstawała, ciężka dłoń opadała na jej ramię, uniemożliwiając ewentualną ucieczkę.

Drzwi ponownie się otworzyły, stała w nich ciemnowłosa kobieta, ubrana w fartuch laboratoryjny. Dziewczynka rozpoznała w niej kobietę, która była przy jej porwaniu, kobietę, która strzeliła do bezimiennej wybawicielki. Kobieta stanęła, uśmiechając się z rozłożonymi ramionami.

- Sophia, córeczko. Jak ja cię dawno nie widziałam...

(Rozdział z którego nie jestem zbytnio zadowolona, ale mam nadzieję, że wam się spodoba🖤)

Przekleństwo Cienia || Avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz