rozdział czternasty

253 15 2
                                    

- Moje drogie dziecko? Zmieniłaś może zdanie? - Spytała Georgia, uśmiechając się sztucznie. Tak wyglądały ich codzienne rozmowy. - Uwierz mi, po prostu się zgódź. Dostaniesz lepszy pokój, lepsze jedzenie. I będziemy razem spędzać czas.

Dziewczynka tylko prychnęła i wróciła do bujania się na krześle. Jej twarz wciąż pozostawała kamienna. Ile to by dała, żeby nie musieć już tam siedzieć. Ale niestety musiała jak co dzień. Codziennie te rozmowy wyglądały tak samo, matka udaje przyjaźnie nastawioną, przechodzi następnie do pytań, a kończy się na krzykach, i wzajemnych wyzwiskach.

- Co, zgrywamy bohaterkę? Patrz na mnie, jak do ciebie mówię. - Kobieta uderzyła pięścią w stół. - Wszystko, co masz, zawdzięczasz mi. Może jak ci coś pokażę, to zmienisz zdanie.

Kobieta wzięła dziewczynę za ramię i uśmiechnęła się wrednie. Szły długim, zakurzonym korytarzem, a lampy mrugały bez przerwy. Sytuacja wyglądała jak z taniego horroru. Pewnie zaraz zza rogu wyskoczy jakiś demon, potwór czy duch. Choć tego ostatniego, to by się nie zdziwiła.

- Zastanawiałaś się kiedyś, skąd się wzięły twoje moce?

- Bez przerwy.

- To zaraz się dowiesz. - Powiedziała Georgia, a potem skręciła w jeden z korytarzy. Tu natomiast było najładniej w całym budynku.

Lampy świeciły delikatnym, jasnym światłem. Stała tam duża, biała kanapa z poduszeczkami, dwa fotele i stolik kawowy. Wszystko utrzymane w bieli i czerni. Na obu fotelach siedzieli mężczyźni w garniturach. Jeden był niski i gruby, a ostatnie trzy włosy zaczesane miał na bok, by ukryć, i tak widoczną łysinę. Drugi był wysoki, dobrze zbudowany i owłosiony. Serio. Długie włosy, jak i broda sięgały mu do pasa. Niczym długowłosa, niesiwa wersja Dumbledore'a. Tak była nerdem, oglądała Harry'ego Pottera, Władcę pierścieni, doktora Who i inne tego typu rzeczy. Bo co innego miała robić, skoro nie posiadała przyjaciół?

- Dean, Carl. Możecie nas przepuścić? - Spytała Georgia, uśmiechając się słodko.

Wspomniani mężczyźni kiwnęli głowami, założyli ciemne, przeciwsłoneczne okulary i wstali, ze swoich miejsc. Odsunęli się na bok, a ten grubszy wyciągnął jakiś pilot, klika kilka guzików i fotele zaczęły się odsuwać. Rzucili białym dywanikiem w kąt pokoju i ich oczom ukazał się mały, metalowy sejf.

Kobieta pochyliła się nad nim i wpisała kombinację numerów. Drzwiczki się otworzyły, a tam kolejny mniejszy sejf. Powtórzyła, to jeszcze dwa razy. I wyciągnęła szklany pojemnik, na którego dnie spoczywał, mały, granatowy kamyczek.

- Słyszałaś kiedyś o Kamieniach Nieskończoność? - Spytała kobieta, na co dziewczyna pokręciła przecząco głową. - No tak nic dziwnego.

- Co to w ogóle za kamień?

- Jak już mówiłam, Kamienie Nieskończenie. A dokładniej chodzi mi tu o dwa. Pewien alchemik w średniowieczu odnalazł magiczne kamienie. Wiedział, że są niebezpieczne, lecz mimo to postanowił eksperymentować. Chodzi mi tu dokładnie o kamień przestrzeni i kamień duszy. Nie mam pojęcia, jak je znalazł. Lecz postanowił je pomieszać. Ukruszył po kawałeczki z obydwu, zmielił w proch i zrobił nowy Kamień. Kamień ciemności. A teraz ten kamień trafił do rąk Mikołajewa Karakova, założyciela Mroku. Sporządzamy z niego specjalny płyn, to ten, który codziennie wpływa do twojej krwi. Koniec bajki. - Powiedziała, a do Holly dotarła prawda. Cała nadzieja, by stąd uciec, wyparowała. Prysła. Póki mają kamień, to nie ma szans. Jeśli nawet ucieknie, to i tak ją znajdą. A wtedy nie będą nawet trochę wyrozumiali, zabiją ją. Tak podpowiadał jej ten cichy głosik w głowie. A inny, bardziej męski głos (w jej głowie) mówił, że nawet, z cząstką zdolności kamienia, jest w stanie zrobić wiele. A to od niej zależy czy będzie robić rzeczy dobre, czy złe.

(Rozdział niezbyt ciekawy, później będzie lepiej, a jednak ten to jak na razie najwięcej wnosi do fabuły.)

Przekleństwo Cienia || Avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz