Rozdział XXII - Michael

189 8 4
                                    

Wiecie jak to jest, kiedy człowiek musi iść do przodu, chociaż jest pusty w środku? Zupełnie tak jak foremka do ciasta?

Jego ciało jest tylko ochronną blachą niepozwalającą wypaść cieście, duszy tego wszystkiego. Nadaje kształt jego osobie i sprawia, że ludzie postrzegają go jako bardziej apetycznego lub mniej apetycznego?

Jednak co się dzieje, gdy tej foremki nie ma? Gdy nie ma ciała podtrzymującego wszystko? Nic poważnego. Po prostu dusza ciasta rozlewa się i przybiera kształt inny niż byśmy chcieli.

Gorsza sytuacja jest kiedy nie mamy duszy ciasta. Sama foremka jest do niczego niepotrzebna. Jest zbyteczna pośród wielu innych, przepysznych ciast. Nie ma środka, a jednak istnieje. Istnieje, by druga osoba ją zapełniła.

Ja jestem taką pustą foremką.

Zapełniła mnie kilka tygodni temu dziewczyna imieniem Aline. A teraz...? Teraz kiedy nie ma jej obok mnie? Jestem bezużyteczny... Rozkoszuję się samotnością, rozkwitającą w mojej poranionej duszy. Bo to jedyna rzecz, która tam jest.

W chwili gdy wszedłem do samolotu już pożałowałem, że zgodziłem się na tą całą trasę. Chociaż w sumie...

Jeszcze kiedy moi rodzice żyli, mym największym marzeniem była kariera. Do tej pory to jest moje marzenie, które właśnie się spełnia. Powinienem być szczęśliwy i skakać z radości, a tymczasem siedzę przy chłopakach z One Direction i myślę. Myślę o niej.

O moim Aniele. O moim Słońcu. O moim Świetle, które w jakiś sposób wyciągnęło mnie z drogi, którą wybrałem. Z ciemnej drogi, prowadzącej do śmierci. Jestem jej za to wdzięczny... I chcę do niej wrócić... Ale nie mogę zostawić chłopaków na pastwę losu... To dla nich zbyt trudne. Nie dadzą sobie rady.

-Wchodzicie za pięć minut - wypalił nagle... Tsaaa... Żebym pamiętał jego imię... Ten taki blondyn, z postawioną grzywką, bodajże Harry.

Westchnąłem. Nasz pierwszy prawdziwy koncert. To właśnie on miał zdecydować, czy jedziemy z chłopakami dalej. Czy dostaniemy szansę pokazania się światu. Czy jesteśmy tego warci...

Ja nie umiałem tak bez Aline. To mnie przerosło. Nie mogłem skupić się na tym, co zaraz się stanie. Zdałem so­bie sprawę, że praw­dziwą war­tość dru­giego człowieka od­kry­wamy do­piero wte­dy, kiedy już go nie ma. Jak skarb, który trzy­mało się w dłoni, ale bez­wied­nie poz­wo­liło mu się wyśliz­gnąć przez palce. Do tej pory nie uświadomiłem sobie jak bardzo kocham tą dziewczynę. Dopiero teraz to do mnie w pełni dotarło.*

-Wchodzicie!

Okey, Mike... Dasz radę. Nie zawalisz tego.

Wyszliśmy na scenę. Uśmiechaliśmy się. Ja też. Jak zwykle przybrałem ten swój udawany, szczęśliwy wyraz twarzy. Na mojej twarzy pojawił się ten uśmiech. Ten uśmiech, którego powinno tam nie być.

"Tyle smutku w jednym uśmiechu,
Wydziergałabym z niego łzy,
Ale będę się do was uśmiechać.
Bo co złego, to przecież nie wy.
Pewnie nigdy się nie dowiecie,
Że wbijacie mi igły w oczy.
Bo ja trwam wciąż w wełnianym uśmiechu,
Co nocami poduszki moczy.
Rozwinie się kiedyś włóczka.
Opowie wam to i owo,
A potem znów zwinie w uśmiech
I rozdzierga to wszystko na nowo."**

Cały czas miałem w myślach Aline. To niesamowite... Miałem wrażenie, że cała ta "impreza" nie wyszłaby gdyby nie to, że gdzieś tam w środku wmówiłem sobie iż gram właśnie dla niej. Mimo, że jest tak daleko to wiem, że czuje, że ja ją kocham.

Close Your Eyes - M. CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz