XIV. Pole walki.

573 55 42
                                    

Mężczyzna nie odpowiedział, ale Steve nawet tego nie oczekiwał. Podbiegł do Eddiego, kucając przed nim i delikatnie odgarniając jego włosy.

– Bardzo cię boli? – szepnął, na co brunet złapał jego dłoń i przyłożył ją sobie do ust, lekko całując.

– Spokojnie, Steve. Nic mi nie będzie. – odpowiedział słabo. – Widziałem kątem oka Jonathana i Enzo. Oni też tu są. 

– Nie jest tu bezpiecznie. – mruknął Harrington i wziął wampira pod ramię. Munson syknął z bólu, łapiąc się za bok. – Przepraszam.

Szepnął szatyn, prowadząc mężczyznę w stronę tyłu domu. Wątpił, aby Vecna miał głowę w ogóle tam zaglądać.

W tym samym czasie Jonathan chował się za krzakami wraz z Enzo, który potrzebował chwilę czasu, aby nastawić broń.

– Polskie wynalazki, kurwa mać. – mruknął Rosjanin. 

– Po prostu wykręć same dziewiątki. – szepnął Byers, rozglądając się po podwórku. Próbował wyłapać swojego młodszego brata.

– Dobra, mam to. – odpowiedział po chwili i wyłonił się zza krzaka, rozglądając się po polu walki. – Znalazłeś swojego brata? Albo Amerykańca?

– Z tej odległości mam tylko widok na Vecnę. – oznajmił mężczyznę i ponownie się schował, grzebiąc w torbie. – I albo mam zwidy, albo widziałem gościa, który już dawno nie żyje.

– Zwidy w tym momencie? Właśnie walczymy z czymś, co ma bardziej pomarszczoną skórę niż papież. – szepnął Enzo, siadając koło chłopaka. – Nie że mam coś do papieża.

Jonathan już nic nie odpowiedział, gorączkowo grzebiąc w torbie. Mężczyzna obok niego co chwilę spoglądał w stronę podwórka, trzymając mocno broń. 

Byers wyciągnął granat, który był naznaczony kolorem czerwonym. Chłopak odetchnął, podając go Enzo.

– Spróbuj nim wycelować w Vecnę, gdy El i ten facet będą w bezpiecznej odległości. – powiedział, biorąc do ręki jeden z karabinów.

– A co z tobą?

– Nie ma opcji, że będę tak tu czekać, gdy mój brat jest w niebezpieczeństwie. – mruknął i wziąwszy głęboki oddech, wstał.

– Chyba sobie ze mnie żarty robisz. – odrzekł Enzo. – Nie mam zamiaru siedzieć i patrzeć, jak giniesz, dzieciaku. Mam większe doświadczenie.

Po tych słowach również wstał, chowając granat to kieszeni spodni. W jednej ręce trzymał broń, a drugą zakładał torbę na swoje ramię. Jonathan milczał, przyglądając się mężczyźnie.

– Ty ratujesz swojego brata, a ja swojego przyjaciela. Amerykaniec ma zbyt wybujałe ego i myślał, że wszystko pójdzie dobrze. Zabawne. – prychnął, spoglądając w stronę Vecny.

– Potrzebuję granatów na wszelki wypadek. – powiedział chłopak, zaglądając do plecaka, który znajdował się na ramieniu Rosjanina. Byers chwilę szukał, zanim wyciągnął to, czego potrzebował. Nie patrząc już na Enzo, poklepał go po ramieniu. – Damy radę. 

– Nie mamy innego wyjścia. – odrzekł mężczyzna. Oboje ruszyli, rozglądając się wokół.

Nancy wzięła głęboki wdech, gdy ujrzała swojego chłopaka, który biegł wprost w stronę Vecny. Robin podążyła jej wzrokiem i sama wytrzeszczyła oczy, widząc Jonathana i Enzo. 

– Co oni tu robią? – szepnęła Buckley, zwracając się do tak samo zdziwionego Dustina.

– Prawdopodobnie przybyli, widząc znak na niebie. – odpowiedział za niego Murray, przyglądając się każdej broni po kolei. 

Uchylone okna ||Steddie||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz