V. Dzieciństwo bogatych i biednych niczym się nie różni.

770 78 74
                                    

Mężczyzna leżał, wpatrując się tępo w sufit. Była około trzeciej w nocy, a on obudził się jak zawsze zlany potem i łzami. Znów był to ten koszmar, ale tym razem sam Eddie Munson oskarżył go o jego cierpienie. Steve miał dość.

Wampir na prośbę szatyna próbował nie zwracać uwagi na conocne krzyki z sypialni chłopaka. I o ile nie ingerował fizycznie, to budził się zawsze, gdy słyszał, że się zaczyna. Był przerażony, kiedy w całym domu rozbrzmiewał krzyk rozpaczy, wołania o pomoc i proszenia, aby to wszystko się skończyło. 

Steve przespał jedną noc bez koszmarów – była to noc, kiedy pozwolił Eddiemu go ugryźć. Od tamtego momentu minęło trzy dni. Wychodziło na to, że Munson mieszkał u Harringtona już około tydzień. 

Szatyn poczuł, że coś mokrego spływa po jego ustach i brodzie, więc delikatnie przyłożył palec do swojego nosa. W świetle lampki nocnej ujrzał krew. Zamrugał ze zdziwienia. 

Usiadł na łóżku i oparł się o ścianę, kiedy usłyszał huk w salonie, gdzie nocował Eddie. Przerażony zerwał się na równe nogi.

Podszedł po cichu do drzwi i już miał je otworzyć, kiedy usłyszał znajomy głos. To nie był Munson.

– Mam gdzieś, z kim się spotykasz i doskonale wiem, że się puszczasz, ale nie rób mi wstydu i chociaż próbuj to ukryć. Pieprzenie się z synem sąsiadki jest ciekawym tematem do rozmów, a jeszcze bardziej, gdy jesteś moją żoną. – męski głos mówił cicho, ale dobitnie. Steve spiął się na same słowa. To był jego ojciec.

– Że ja się puszczam?! – krzyczała kobieta i ponownie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Steve zakrył usta, kiedy usłyszał swoją matkę. – Sam bzykasz maturzystki i jakoś się z tym nie kryjesz!

– Przestań się drzeć! Obudzisz Steve'a. – syknął mężczyzna. 

– Steve'a? A może bardziej się boisz, że sąsiedzi usłyszą o twoich romansach z licealistkami?!

– Sama się puszczasz na prawo i lewo! Ile miał najmłodszy, który cię przeleciał?! Siedemnaście? A może szesnaście?! – teraz już nawet mężczyzna podniósł głos. Steve czuł, jak łzy spływają mu po policzkach, ale dalej zakrywał usta. Poczuł się znów jak dziecko. 

– Nie twój interes, ile ma! Kocha mnie!

– Kocha? Czyli jest ktoś stały? Gratulacje! Wreszcie ktoś został na dłuższą metę! Ile mu zapłaciłaś? Cały majątek po tatusiu? – Steve słyszał, jak jego ojciec przyjął kpiący ton. Był jedyną osobą, która potrafiła tak szybko rozdrażnić jego matkę. Szatyn nie rozumiał, jakim cudem ci ludzie wytrzymali ze sobą tyle lat.

– Pierdol się! – kobieta wydarła się i po chwili dało się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła i huk przewracanych mebli. Wszystko ucichło, kiedy rozbrzmiał trzask zamykanych drzwi. 

Harrington chwilę nie ruszał się z miejsca, ale kiedy usłyszał szloch swojej matki, lekko uchylił drzwi. Kobieta siedziała na podłodze wśród szkła, wody, kwiatów i poprzewracanych mebli. Szatyn pamiętał ten obraz doskonale. Jedyne, co w nim nie pasowało, to wielki stojący zegar z tyłu.

Kobieta uniosła głowę i spojrzała wprost na Steve'a. Mężczyzna spanikował i z hukiem zamknął drzwi.

– Steve? Steve! – krzyknęła i kiedy podbiegła do drzwi, zaczęła szarpać za klamkę. Przerażony mężczyzna wbiegł pod kołdrę i zatkał uszy. Łzy lały mu się strugami.

– Nie, nie, nie... – szeptał sam do siebie. 

– Otwórz, ty pieprzony gówniarzu! Otwórz! – jej głos stał się bardziej agresywny. Zaczęła nawet kopać w drzwi.

Uchylone okna ||Steddie||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz