Eddie siedział na kanapie, pijąc piwo i przełączając kanały w telewizji. Nudził się niemiłosiernie.
Steve był w pracy, Dustin dzisiaj siedział w domu, opracowując coś nadzwyczaj tajemniczego, Jonathan nie odbierał, a miał przywieźć mu ubrania od kuzyna Argyle'a. Munson czuł się wystawiony. W dodatku miał zakaz kontaktowania się ze swoim wujkiem, o co prosił wiele razy. Nie dostał pozwolenia.
Dzisiaj rano zapalił papierosa w salonie, przez co spotkał go największy opieprz w historii. Steve dobitnie mu wytłumaczył, że nie ma palenia w domu. Ma wyjść na zewnątrz lub palić przy otwartym oknie, ale to drugie ledwo tolerował. Eddie zrozumiał za pierwszym razem.
Kiedy na zegarze wybiła piętnasta, ktoś zadzwonił dzwonkiem. Mężczyzna zwlókł się niechętnie z kanapy i podszedł do drzwi. Wyjrzał przez judasza i kiedy zobaczył Jonathana, ucieszył się jak małe dziecko.
Otworzył od razu i zobaczył przed sobą starszego Byersa, trzymającego klatkę z dwiema kurami. Obok niego stał mężczyzna, który wyglądał, jakby był w innym wymiarze. W rękach trzymał duże pudło. To musiał być Argyle.
Mężczyźni po krótkim przywitaniu weszli do mieszkania. Odłożyli pudło i klatkę gdzieś na bok. Eddie widząc dwie niewinne kury, poczuł jakiś dziwny głód.
– O, ziom, wyglądasz zupełnie jak mój kuzyn za młodu. – odezwał się przyjaciel Jonathana. Munson myślał, że to on ma długie włosy, ale widząc Argyle'a, zmienił zdanie. – Jestem Argyle.
Wyciągnął rękę w stronę wampira, a ten uściskał ją od razu. Uśmiechnął się do niego, ukazują swoje kły, na co mężczyzna lekko uniósł brwi.
– Wow, ziom, ale masz zęby. Mogę dotknąć? – spytał, wyciągając rękę w stronę ust Eddiego. Przejechał palcem po jednej z kieł. – Jakie ostre. Fascynujące...
Munson lekko się skrzywił, czując słony smak w ustach. Tak, Argyle koniecznie musiał umyć ręce.
– Stary. – zaczął Jonathan, kładąc dłoń na ramieniu swojego przyjaciela. – Pokaż nam lepiej, jakie cudeńka przywiozłeś.
Byers wraz z Munsonem usiedli na kanapie, a przed nimi stanął Argyle, kładąc wielkie pudło na stoliku między nimi. Eddie w międzyczasie odżywiał się kurami. O dziwo lub nie, pozostali mężczyźni totalnie nie zwrócili na to uwagi. Widzieli pewnie dziwniejsze rzeczy.
– Mój jakże wspaniały kuzyneczek podarował ci około siedem par spodni i mnóstwo jakiś T-shirtów. Trochę bluz, jakieś czapki, bandany. – mówił, grzebiąc w paczce. – Nawet kurtkę i buty. Ziom, odpicujemy cię tutaj jak na Święto Dziękczynienia.
– Na takie coś chyba nie zakłada się podartych spodni i koszulek z diabłem. – zauważył Jonathan, a Eddie pokiwał głową.
– Ziom, pocisnąłbym ci teraz, ale zapomniałem, co chciałem powiedzieć. – powiedział Argyle i ponownie zwrócił się do Eddiego. – Stwierdziłbym, że powinieneś sobie to przejrzeć, ale zrobisz to, jak pojedziemy.
Jonathan spojrzał na swojego przyjaciela pytającym wzrokiem.
– Mój nowy przyjacielu, chciałbyś spróbować Palmę Rozkoszy? – spytał, wyjmując coś ze swojej kieszeni.
Steve Harrington był nadzwyczaj zadowolony z dzisiaj. Umówił się na kolejną randkę z Helen, która miała się odbyć na następny dzień, dowiedział się od Robin, że jej wypad z Vickie był naprawdę udany, a najlepsze było to, że dostał numer od naprawdę pięknej szatynki. Czuł się jak bóg.
Mężczyzna wszedł do domu i już w wejściu poczuł dziwny odór. Kiedy zjawił się w salonie, o mało nie zemdlał.
Jonathan leżał na kanapie, czytając czasopismo do góry nogami, Argyle próbował wcisnąć się w różowe dżinsy od Murray'a, a Eddie siedział na podłodze, układając piramidę ze zwłok kur. Steve złapał się za głowę.
![](https://img.wattpad.com/cover/316577777-288-k58833.jpg)
CZYTASZ
Uchylone okna ||Steddie||
Fanfic!ZAKOŃCZONE! Minęły dwa tygodnie, odkąd Eddie Munson zginął. Wielu ludzi nie przejęło się tym wydarzeniem, ale niektórzy z jego przyjaciół nie potrafią się jeszcze pozbierać. Steve Harrington nieprzerwanie od dwóch tygodni ma koszmary, gdzie widzi...