XV. Wracajmy do domu.

683 64 59
                                    

Po chwili rozległ się krzyk. Eddie opadł na dach, ciężko łapiąc powietrze, a Vecna nadal znajdował się przed mężczyzną, chociaż widać było, że nie potrafił on zapanować nad swoim ciałem. 

Steve odetchnął z ulgą, widząc, że El wreszcie przerwała to wszystko. Położył się na ziemi, śmiejąc się histerycznie. Pozostali mężczyźni milczeli, obserwując szatyna.

– To takie zabawne? – spytał Lucas, spoglądając na scenę, która rozgrywała się na niebie. Harrington po chwili ze śmiechu przeszedł w płacz. Billy odsunął się od niego.

– To nie na jego nerwy. – skomentował Murray. – Gdybyście musieli patrzeć, jak wasza druga połówka znowu robi za przynętę, to też byście nie wytrzymali.

– Druga połówka...? W sensie... – Sinclair spojrzał na Eddiego, a później na Steve'a. – Och. 

– Nie umieją się z tym ukrywać. – powiedział mężczyzna, spoglądając na Harringtona. Szatyn uspokoił się, leżąc teraz z ręką na twarzy i ciężko oddychając. 

Ta chwila wydawała się tak dziwna. El i Eddie walczyli przeciwko Vecnie, a pozostali po prostu siedzieli na ziemi, obserwując wszystko. 

Jednak nie trwało to długo. Chociaż walka na niebie nadal się toczyła, na ziemi ponownie zrobiło się niebezpiecznie. Odcięte macki zaczęły przybierać ludzkie kształty.

– On nadal jest z nimi połączony, więc mogą one w jakiś sposób wyczytać wasze wspomnienia i myśli. Nie dajcie się im zmanipulować! – krzyknął Munson, zanim ponownie oberwał, opadając na dach. 

Wszyscy zebrali się w jednym okręgu, spoglądając, jak odcięte ramiona kształtują się w bliskie im osoby. Murray pierwszy rzucił się w ich stronę, krzycząc przy tym głośno.

– Steve. – kobiecy głos zabrzmiał nad uchem szatyna. Mężczyzna odwrócił się przerażony, mocno trzymając karabin. Wycelował, ale ta znowu przemówiła. – Chcesz zabić własną matkę?

– Nie jesteś moją matką. – wycedził mężczyzna.

– Nie potrafisz mnie zabić. Nie swoją matkę. – powtórzyła, podchodząc bliżej. Chłopak zrobił krok do tyłu. 

– Doskonale wiem, że nie jesteś prawdziwa. W dodatku mogę zabić coś podobne do kobiety, która zrujnowała mi połowę życia. Na pewno to zrobię. – odpowiedział, naciskając spust. Bo chwili pani Harrington opadła, zmieniając się wielką mackę. 

Szatyn odetchnął, odwracając się. Przed nim stał Eddie w podartych ubraniach i potarganych włosach, jednak uśmiechał się szeroko. Steve cofnął się kilka kroków, potykając się o odcięte ramię. Upadł na ziemię, po chwili celując w Munsona.

– Czyli naprawdę chcesz mnie zabić? – powiedział mężczyzna, zbliżając się do Harringtona. Steve pokręcił głową.

– Nie jesteś prawdziwy. – oznajmił niepewnie. Wampir jedynie się zaśmiał, ale po chwili ponownie przemówił. 

– Chcesz mnie zabić, ale jeśli się to nie uda, to mnie tu zostawisz. Ponownie. – powiedział, szczerząc się. Harrington znów pokręcił głową, nie mogąc nic z siebie wydusić. 

Nie miał nawet siły wstać i uciekać. Siedział, spoglądając z przerażeniem na Munsona, który uświadamiał go, jak bardzo został przez niego skrzywdzony. 

– Eddie, ja nigdy nie chciałem, abyś cierpiał. – powiedział, spoglądając na mężczyznę, który ponownie się zaśmiał. 

Steve resztkami sił wstał, celując w roześmianego wampira. Zamknął oczy, zanim nacisnął spust. 

Uchylone okna ||Steddie||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz