Rozdział 1

11 1 0
                                    

     Kwiaty pięknie rozkwitały a dookoła rozbrzmiewał śpiew ptaków, kiedy nagle szkolne drzwi zostały otwarte przez zniecierpliwioną młodzież.

    Niczym mroczne cienie wylewające się z budynku, uczniowie liceum powoli znikali za bramą szkoły. Jedynie rudy młodzieniec wydostał się z tłumu, zatrzymując się obok szarego, gładkiego muru. Opalone lico pokrywały piegi, co wraz z zgrabnym kształtem twarzy i ust, dawało połączenie, które było przyjemne dla oka. Długie nogi nadrabiały niski wzrost, zakryte ciemnym materiałem. Oczy niczym dwa szmaragdy z domieszką czerwieni, ze smutkiem wpatrywały się w odchodzących ludzi.  

   Młodzieniec wciągnął powietrze, jednocześnie próbując rozplątać krawat w czarno-zielone paski. Czyny rudzielca jednak sprawiały, że materiał coraz bardziej zaciskał się wokół jego szyi. 

- Daj to, bo zaraz się udusisz. - Rozbrzmiał nagle głos za jego plecami. 

   Młodzieniec odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się bolesny wyraz. - Miti... - Zajęczał udręczonym głosem w stronę najlepszego przyjaciela.

    Brunet uśmiechnął się lekko swoimi wąskimi ustami, łapiąc za krawat rudzielca, jednocześnie odpychając jego ręce. - Tak, tak. Wiem. - Powiedział pochylając się lekko w stronę przyjaciela i sprawnie rozwiązując materiał. - Lepiej?

    Niższy młodzieniec odetchnął z ulgą. - O wiele! 

- No to chodź. Wracamy do domu, Zale. - Powiedział Mitis, kierując się w stronę stojaków na rowery. Rudzielec bez słowa ruszył za nim.

  Mitis w przeciwieństwie do roztrzepanych, sięgających do połowy szyi, rudych włosów Azale, starał się utrzymać swoje kręcone, czarne kosmyki w akceptowalnej harmonii. Blada skóra oraz szare oczy, sprawiały, że wyglądał bardziej na tajemniczego oraz nieprzystępnego chłopaka niż na młodzieńca o normalnym wyglądzie. Według jednak rudzielca, jego przyjaciel był miłą i spokojną osobą, starającą się za wszystkich sił dla osób, które kochał. Jedynie w sytuacjach poważnych, ukazywał swoją ukrytą siłę. Azale bardzo go szanował, jednocześnie skrycie podziwiając. 

  Mitis wyciągnął swój niebieski rower, wsiadając na niego. Zale bez słowa usiadł za nim na bagażniku, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję. Niedługo potem ruszyli.

   Dwójka najlepszych przyjaciół często korzystała z tej formy transportu, więc znalezienie wspólnej równowagi było dla nich naturalne. 

   W ciszy jechali razem po chodniku, wzdłuż ulicy, mijając ludzi i budynki. Napawali się widokami a także atmosferą, która dawała im poczucie spokoju. Chcieli aby czas zatrzymał się w tym jednym momencie.

   Mitis martwił się trochę o Azale. Zazwyczaj energiczny chłopak, siedział teraz milcząc, a blask w jego oczach był przygaszony.

    Kiedy zbliżali się do rozwidlenia, Zale postukał palcem w plecy Mitis.

- Hej, nie śpieszy się nam, prawda? Może pojedziemy "tam"?

   Mitis na krótki moment rzucił spojrzeniem w stronę rudego przyjaciela. - Okej. - Zgodził się, wierząc, że w ten sposób może pocieszy przyjaciela i wyciągnie z niego to, co go gryzie. Dlatego właśnie zamiast pojechać prosto tak jak powinni, brunet skręcił kierownicą w prawą stronę, wjeżdżając na czerwony chodnik.

    Park płaczących wierzb rozciągał się na wszystkie strony, zalewając szare miasto swoją zielenią. Czasem można było dostrzec wiewiórki biegnące po koronach drzew, albo jeże szukające jedzenia. 

    Mitis zatrzymał jednak rower dopiero wtedy, kiedy wyjechał z głównej części parku. 

   Zale zszedł z roweru, rozciągając się z jękiem. Jazda może była przyjemna dla duszy, ale ciało trochę cierpiało. 

   Rudzielec potem natychmiast usiadł na drewnianej ławce. 

   Widok, który znajdował się przed młodzieńcem, potrafił człowiekowi poruszyć serce. Ławka stała w pewnej odległości od chodnika, który był niczym linia graniczna dla rosnących drzew. Stopy Zale oparte były o zielony trawnik, a jego wzrok utkwiony był w krajobraz znajdujący się przed nim. Ławka stała na zielonej górce, która stromo opadała w dół, gdzie płynęła szeroka rzeka.

   Z tego miejsca Zale potrafił dostrzec jedynie wielkie czerwone słońce, odbijające się w błękitnej tafli wody. 

   Z tym miejscem wiązało się wiele wspólnych wspomnień. Na początku przychodził tutaj z rodzicami oraz z bratem, potem bawił się tutaj z Mitisem. Raz nawet musiano ich szukać, ponieważ nie zdążyli wrócić do domu przed zmierzchem. Wspomnienia te były tak bardzo drogie sercu Azale, że kiedy tylko zaczął o nich myśleć, jego pierś zabolała. 

   Mitis usiadł obok przyjaciela. - Następnym razem ty prowadzisz.

- Yhm. - Wymruczał Zale, pozbywając się smutnych myśli i skupiając się na magicznym widoku, który rozciągał się przed nimi.

- Twoja Mama cię zabije. Schowałeś świadectwo do kieszeni.

- Też zginiesz. Zrobiłeś to samo.

   Mitis westchnął nie mogąc się z tym kłócić. Chciał jednak poprawić przyjacielowi humor. Nie wiedział jaki był tego powód, ale rudowłosy młodzieniec nigdy nie był aż takim spokojnym typem.

   Po chwili milczenia, Zale spojrzał w kierunku przyjaciela. Trochę przydługie włosy poruszały się wraz z powiewem wiatru, zasłaniając zielone oczy młodzieńca. Starał się je uporządkować, ale szybko dał za wygraną. Brunet spokojnie czekał na przyjaciela, wpatrując się w niego lodowatymi oczami z pełnym skupieniem. Nareszcie Rudzielec znalazł odpowiednie słowa. 

- Gdyby to mogło trwać wiecznie...

   Mitis lekko zmarszczył brwi. Odwrócił potem wzrok, wpatrując się w małą kupkę ziemi, która znajdowała się nie daleko. - Czym się tak martwisz?

   Zale na początku zaśmiał się nerwowo a potem podniósł głos. - No bo! Przed nami ostatnia klasa! Czas tak szybko mija! Wszystko ucieka! Ja… nie chcę żadnych zmian! Dlaczego to nie może zostać tak jak jest?! Pośpieszne poranki, wydarzenia w szkole, przygnębiająca nauka, wspólne powroty do domu… to wszystko niedługo się zmieni…

   Mitis zagryzł wargę rozmyślając. Następnie szybko się uśmiechnął i wyciągnął rękę w stronę przyjaciela. 

- Głupek. Zmiany mogą być straszne, ale nie muszą być na końcu złe. Przejdziemy przez to razem. 

   Uderzając lekko w głowę przyjaciela, Mitis poczuł ulgę, kiedy zobaczył uśmiech na twarzy Zale. 

- Masz rację! - Krzyknął, skacząc na nogi energicznie i zaciskając ręce w pięści. - Razem na zawsze! No nie?

    Mitis lekko pochylił się do przodu, zamykając oczy. - Oczywiście. To oczywiste.

   Zale wyrzucił ręce do góry, jakby chciał złapać słońce.  Jego zmartwienia nie znikły całkowicie, ale wiedział, że musi pozbyć się tego pesymistycznego myślenia. Dopóki Mitis oraz rodzina z nim była, to może nie musiał aż tak obawiać się przyszłości?

   Wzrok młodzieńca przesuwał się po krajobrazie, aż nie natrafił na niedaleką kupkę ziemi. Zaśmiał się, kiedy przypomniał sobie co tam zakopali. - To cud, że żaden pies jeszcze tego nie wykopał. - Oznajmił Azale.

- Hmm? - Zamruczał Mitis, nie wiedząc do czego nawiązuje przyjaciel. Rudzielec wskazał więc dłonią w stronę małego kopca. 

- Może wykopiemy już niedługo tą kapsułę? 

   W jednej chwili Mitis wyskoczył ze swojego miejsca. Przysunął się do Zale i złapał go za nadgarstek. 

- Jeszcze trochę! To by było za wcześnie! 

   Zdziwiony wyraz twarzy niższego młodzieńca, szybko przerodził się w szczery uśmiech. - Już zapomniałem co tam włożyliśmy. Ciekawość mnie zżera! Ale jeśli tego chcesz to jeszcze poczekamy! 

- Pewnie włożyłeś tam jakieś kwiatki. - Odpowiedział uspokojony brunet.

- Hej! Tylko raz zrobiłem ten przeklęty wianek! Zapomnij o tym!

- Po moim trupie. 

Senna InkantacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz