Rozdział 5.

869 106 48
                                    

Dlaczego? No kurna, dlaczego? – pomyślałam, siedząc w samochodzie, który postanowił, że akurat tego ranka zawiesi naszą niezbyt długą, ale owocną współpracę.

– Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś! – jęknęłam, po raz kolejny przekręcając kluczyk. Honda wydała z siebie kilka anemicznych kaszlnięć, po czym ucichła na dobre. – Cholera!

Uderzyłam dłonią w kierownicę, przypadkiem uruchamiając klakson. Przechodząca akurat przed maską staruszka podskoczyła i złapała się za serce. Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że zapadłam się w fotel. Nieśmiało uniosłam rękę w geście przeprosin, a kiedy kobieta odeszła, jeszcze raz walnęłam w tę przeklętą kierownicę, tym razem uważając, żeby nie zatrąbić.

Gdy pierwsza złość minęła, sięgnęłam po torebkę i wyjęłam z niej telefon. Zerknęłam na zegarek. Za pół godziny zaczynałam pierwszą lekcję.

Świetnie! Drugi dzień pracy, a ja już zaliczę spóźnienie!

W panice zaczęłam rozważać możliwe opcje.

O samochodach nie wiedziałam nic, poza tym, że jeżdżą i od czasu do czasu trzeba zaprowadzić je do mechanika, żeby uzupełnił płyny i sprawdził, czy wszystko gra. Jeśli samochód przestaje jeździć to znaczy, że...

Że mam przesrane!

Wydałam z siebie jęk frustracji.

Do mechanika zadzwonię później. Teraz musiałam pilnie szukać innego środka transportu. Zgarnęłam z siedzenia pasażera torebkę i teczkę z pomocami naukowymi.

Dawno nie korzystałam z komunikacji miejskiej, ale najwyższy czas znów zapoznać się z rozkładem. Z impetem zatrzasnęłam drzwi zdradzieckiej maszyny i pobiegłam w kierunku najbliższego przystanku.

Całe szczęście, że zamiast garsonki założyłam dzisiaj dżinsy i botki na płaskiej podeszwie. Truchtem minęłam osiedlowe delikatesy, przebiegłam przez jezdnię (komu potrzebne do tego pasy?) i, ciesząc się, że w pobliżu nie było akurat patrolu, ruszyłam w kierunku kantoru AGORA.

Po drodze jeszcze raz zerknęłam na komórkę.

Chryste! Jak ten czas dzisiaj zapiep...

– Ooo! – krzyknęłam, zaskoczona, zderzając się z czymś twardym, co właśnie w niewyjaśniony sposób pojawiło się na mojej drodze.

Zachwiałam się do tyłu. W tym momencie czyjeś dłonie chwyciły mnie za ramiona, pomagając utrzymać się w pionie. Poczułam podejrzanie znajomy zapach korzennych przypraw i szałwii.

Uniosłam wzrok. Poprawiłam okulary, które przekrzywiły mi się na nosie i...  oczy prawie wyszły mi z orbit, bo tuż przede mną stał nikt inny, jak...

– Igor?! – spytałam, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

W odpowiedzi otrzymałam zniewalający uśmiech. Całe szczęście, że wciąż mnie trzymał, bo moje nogi od razu zmieniły się w galaretkę.

– Wszystko w porządku? Gdzie ci się tak spieszy?

Niski tembr jego głosu zawibrował mi w uszach. I nie tylko...

– Ja... – Potrzebowałam chwili, żeby zebrać myśli. – Do pracy. Popsuł mi się samochód i właśnie biegłam na przystanek. Ale co ty tu robisz?

Przechylił głowę. Jego dłonie wciąż spoczywały na moich ramionach i żałowałam, że dzieli nas gruby zimowy płaszcz, który, jako przykładny zmarzluch, nosiłam już od połowy października.

– Mieszkam. Tu, w tym bloku. – Wskazał na ośmiopiętrowy budynek wznoszący się nad kantorem.

Zamrugałam. Poważnie? Ten diablo przystojny facet mieszkał sobie niecałe dwieście metrów ode mnie?

Egzamin z uczuć (ZAWIESZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz