9. Charlotte

10.1K 293 0
                                    

Siedzę z kubkiem w ręku i śmieję się głupio, bo wszyscy w firmie latają jak popierdoleni i próbują się podlizać Prezesowi. Dzisiaj rano ogłoszono, że do jutra rana można zgłaszać się do wyjazdu służbowego, gdzie spędzisz z Olivierem całe trzy dni. Wszyscy, dosłownie W S Z Y S C Y, od rana wariują i ,,przypadkiem" wpadają na szefa, a przy okazji dają swoje zgłoszenia.

- Zostały trzy tygodnie do wyjazdu. - Odzywa się Juliette, czyli moja znajoma trzy boksy dalej. - Chyba też się zgłoszę.

Kładę nogi na biurko i odwracam się w stronę szatynki, krzywiąc się, jakbym wdepnęła w kupę.

- Bo? Nie będzie czasu na zwiedzanie wieży Eiffla, Juliette.

- Wiem. Po prostu... to może być moja szansa.

- Na bzyknięcie szefa? Nie czytasz prasy czy jak, Jenner? Nie widziano go z kobietą od... - odstawiam kubek, żeby spleść ze sobą swoje palce. - nigdy go z nikim nie widziano.

- Nie! - Zaprzecza głośno i szybko, na co wszystkie ciekawskie twarze odwracają się w naszą stronę. - Nie chcę spać z szefem. Jest przystojny, nawet bardzooo, ale mam męża.

- I trójkę dzieci - dodaję.

- Tak. Mam w domu trzy małe diabły.

- Współczuję, nie możesz nigdzie wyjść. - Podnoszę za uszko swój kubek.

- Niestety, ale właśnie nie zawsze mogę sobie na to pozwolić. Daniel zajmuje się dziećmi, ale zazwyczaj pracuje na nocnej zmianie.

Ruchając inne laski?

Biorę spory łyk.

- Czyli nic z tego? Nie na mówię cię jakoś, abyś spróbowała?

- Nie, nie ma takiej opcji.

Juliette patrzy na mnie z politowaniem.

- No błagam, Charlotte! Spróbuj chociaż, ta suka Hailey próbuje.

Mam spędzić z Olivierem trzy dni i być grzeczna? Nie, dziękuje. Jeżeli mogłabym go tam ukatrupić, to nie ma problemu, ale jeżeli mamy udawać zgrany zespół, to mówię stanowcze NIE!

- Wszyscy będziemy mieć go z głowy na kilka dni. Przecież się bez niego nie pozabijamy.

Jenner prycha lekceważąco.

- Zastanów się, McMillan. Na taki wyjazd nie zabiera się byle kogo. CIC to poważna firma, coś jak biznes Jamesa Solares. Można nauczyć się od pana Craiga wiele, można dużo zyskać.

- Cieszy mnie to, jest to świetna wiadomość, ale wiesz co jest jeszcze bardziej świetnego?

Szatynka patrzy na mnie wyczekująco.

- Nikt nie podłoży mi bomby pod auto. - Uśmiecham się, jakbym wygrała drugie życie.

- Mówisz serio? - marszczy brwi, nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi.

Rozglądam się dookoła i jedyne co widzę, to szał ludzi, więc...

- W przenośni, ale i teorii. Popatrz na tych wszystkich ludzi, dziewczyno. Biegają na złamanie karku i są gotowi lizać buty szefa i kibel, byleby tylko lecieć do Paryża! Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś nawet kogoś zabił.

- Czyli to zły pomysł, abym spróbowała? - spuszcza wzrok na swoje dłonie i zaczyna nerwowo bawić się srebrną obrączką.

- Nie - Łapię ją za chłodną dłoń i gładzę kciukiem skórę. - Ale nie nastawiaj się. To wyścig szczurów.

Kobieta przytakuje mi, a następnie wstaje i poprawia rękawy białej koszuli.

- Okej, przemyślę to jeszcze.

***

Wchodzę z Tracy do swojego ciepłego mieszkania i od razu idę nalać nam wina. Przyjaciółka siada na kanapie nadal nic nie mówiąc, po prosto analizuje wszystko to, co opowiedziałam jej o wczorajszym dniu i oczywiście kantorku z Craigiem.

Z pełnymi lampkami czerwonego wina, siadam obok brązowookiej i bez słowa podaję alkohol. Kobieta przyjmuje go w ciszy, trzyma chwilę szkło w ręce, a po chwili wypija całą jego zawartość.

- Hola, hola! Przystopuj trochę, O'Connor!

- Ja... o kurwa...

Łapie się za głowę i przyciąga do siebie zgięte w kolanach nogi. Opiera na kolanach brodę i patrzy przed siebie w jeden punkt.

- On był w bluzie? Craig w bluzie?! - Wybucha śmiechem.

Aha? Serio, Tracy?

Szturcham ją, robiąc obrażoną minę.

- Jak możesz śmiać się z moich problemów?

- Przepraszam - rzuca, wciąż zanosząc się śmiechem. - Po prostu... - przerywa, aby złapała kilka głębokich wdechów. - Typ co chodzi przez dziewięćdziesiąt procent czasu w garniakach, był w pieprzonej bluzie z kapturem?!

Wywracam oczami i upijam łyk z kieliszka, aby zalać swoje zażenowanie trunkiem. Również kładę nogi na kanapę, ale głowę kładę na ogromną poduszkę za swoimi plecami.

- Jesteś okropną przyjaciółką, ruda. - Żartuję sobie.

- To oczywiste! Ale wiem też, że mnie kochasz.

- A ty mnie, najdroższa. - poruszam zabawnie brwiami, kiwając przy tym powolnie głową.

- Oh, tak, panno McMillan.

Resztę wieczoru spędzamy na wspominaniu czasów liceum i studenckich, gdy obie studiowałyśmy w Phoenix.

W klasie maturalnej zawsze zrywałyśmy się z ostatniej lekcji w piątki, aby szybciej zacząć imprezować. Pan Arrow Denise - nasz nauczyciel historii, krył nas zawsze przed dyrektorem, i pomimo wszystko wstawiał obecność na lekcji. Któregoś jakże cudownego dnia, dyrektor Hastings przyłapał nas na ucieczce, i nawet pan Denise nie zdołał uratować naszych tyłków. Musiałyśmy siedzieć w kozie w każdy piątek do szóstej po południu, czyli dodatkowe dwie godziny po zakończeniu wszystkich zajęć. Całe szczęście wyglądało tak tylko jedno półrocze, ale cholera, miałyśmy przejebane jak nigdy dotąd.

PERFECT ENEMIES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz