7. Charlotte

11.8K 308 10
                                    

O nie, nie, nie, nie, nie!

Jestem w totalnej rozsypce. Nie mam nawet do końca spakowanej walizki, a za pół godziny mam być na lotnisku! Tracy pewnie będzie chciała na mnie zaczekać, ale nie będę jej zatrzymywać... Cholera!

Wrzucam do małej walizki ostatnią sukienkę i wzdycham z ulgi, że to małe gówno się dopięło. Podchodzę do łóżka i podnoszę telefon, a tam pięć nieodebranych połączeń od przyjaciółki. Szybko do niej oddzwaniam, ale rudzielec nie odbiera, co może oznaczać nawet to, że jest już ileś tam kilometrów nad ziemią.

Kobieta oddzwania jednak i zaczyna wrzeszczeć, że albo zjawię się na pokładzie za dziesięć minut, albo odlatuje beze mnie. Zrezygnowana wzdycham i kładę się na łóżku.

- Leć beze mnie, Tracy. Złapię najszybszy lot do LA, jeżeli w ogóle jeszcze jakiś będzie.

- Nie będziesz się szlajać klasą ekonomiczną! Za siedem godzin zaczyna się impreza, łap taksówkę i przyjeżdżaj, McMillan! - wrzeszczy na mnie tak, że pewnie słyszy ją kapitan w kokpicie.

- Nie...

- Mam wysłać po ciebie kogoś?

- Leć, O'Connor. Będę na czas, obiecuję. Już nawet znalazłam lot, za dwie godziny odlatuje samolot. - Kłamię jak z nut.

- Nie zdążysz na odprawę, idiotko. Nie kłam mi tutaj, bo wiem gdzie mieszkasz, Charlotte.

Wybucham śmiechem.

- To groźba, Panno Tracy? - Wstaję z łóżka i podchodzę do okna. Nie mam takiego widoku jak inni, co prawda mieszkam w wieżowcu, ale na jednym z niższych pięter...

- Tak, suko. Dzwoń lepiej do Oliviera, paa! - Krzyczy, po czym się rozłącza.

Oli... Co?

Nie będę prosić o nic Oliviera! Nawet, jeżeli spóźnię się na dzisiejszą imprezę, to jest jeszcze jakaś szansa, że zdążę na jutrzejszą. Przecież i tak dzisiaj nie będzie tłumów, ludzie dopiero będą się zlatywać.

Dwadzieścia minut później, gdy piję sobie spokojnie kawę, ktoś wali pięścią w moje drzwi, jakby się paliło. Podchodzę po cicho do drzwi i zaglądam przez wizjer. Wysoki mężczyzna w czarnej koszuli stoi na korytarzu, i niecierpliwie stuka nogą o podłogę, a później znów wali w drzwi.

- Wiem, że tam jesteś, McMillan! Otwieraj, albo sam wejdę!

- Niby jak?! Drzwi są zamknięte na klucz, dzbanie! - Odkrzykuję, opierając się plecami o czarne drewno.

- Wywarzę je, jeżeli sama tu nie przyjdziesz! - Głos ma ostry, co oznacza, że jest wkurzony do granic możliwości. - Tracy do mnie dzwoniła, mam cię zabrać ze sobą. Masz trzy sekundy, inaczej...

Przekręcam szybko zamek i otwieram mu drzwi z szerokim uśmiechem.

- Wejdź, szefie. Nie będziesz przecież tak tam stał, no nie? - Zapraszam go gestem dłoni do środka.

Mężczyzna posyła mi podejrzane spojrzenie i przekręca głowę w bok, aby zajrzeć do środka.

- To pułapka, węgielku?

Wsadź sobie w dupę tego węgielka.

- Tak, FBI już na Ciebie czeka. Zapraszam.

Mężczyzna warczy coś pod nosem i wchodzi za mną do mieszkania, zamykając za sobą drzwi.

- Dam Ci piętnaście minut, Charlotte.

- Trzydzieści. Chciałabym jeszcze zjeść. - Nie widzi tego, ale uśmiecham się złośliwie ruszając do kuchni.

PERFECT ENEMIES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz