1. Charlotte

17K 435 20
                                    

9 lat później:

Wychodzę z biurowca w Phoenix i krzyczę na całe gardło, przeklinając mojego byłego już szefa. Ludzie na około gapią się na mnie jak na wariatkę, ale mam to kurde w dupie. Kto normalny zwalnia swoją asystentkę pod pretekstem ,,Zbyt długo tu pracujesz, czas na zmiany" ?!

Zatrzymuję taksówkę i wchodzę do niej, prosząc o jak najszybsze zawiezienie na lotnisko. Za dwa dni miałam i tak wylatywać do Chicago, więc co to za różnica, czy dwa dni w tą czy tamtą. Mieszkanie tutaj w Phoenix wynajęte już przez kogoś innego, w Chicago kupione, więc nie ma najmniejszego problemu. Większość rzeczy jest już na miejscu.

Przeprowadzam się znów do Chicago, bo mieli mnie tam, kurwa, przenieść, a nie zwolnić! Teraz jak najszybciej muszę znaleść pracę, inaczej mam problem. W razie czego mama napewno mi coś znajdzie, ale cholera, ja nie będę siedzieć w domu!

Wybieram numer Zeny, mojego współlokatora, i proszę o przywiezienie walizki na lotnisko. Nie mam zamiaru nawet wracać do starego mieszkania, chcę po prostu stąd wylecieć.

Po skończonej rozmowie wyszukuję najszybszy lot do Chicago, który jak się okazuje, jest za niecałe trzy godziny, a zostało ostatnie wolne miejsce.

Dojeżdżamy na miejsce, płacę taksówkarzowi kilkadziesiąt dolarów i wychodzę. Obciągam na tyłek ołówkową spódnice, która mi się podwinęła, i ruszam w stronę głównych drzwi lotniska. Tak jak mogłam się spodziewać, jest pełno ludzi. Niektórzy pewnie wracają do domu na święta, a drudzy wylatują w jakieś ciepłe kraje.

Wyginam usta w grymasie, na samą myśl o zasypanym Chicago i korkach.

Za równy tydzień są święta, a co za tym idzie...? Pieprzony Olivier Craig! Będę musiała siedzieć przy jednym stole z brązowookim brunetem. Jak zwykle będzie pewnie rzucać w moją stronę różnymi tekstami, a ja będę chciała go pierdolnąć kurczakiem w łeb. Nie widziałam go siedem lat, i nie tęsknie za jego widokiem. Wręcz przeciwnie, te kilka lat było cudowne bez widoku wielkiego pana prezesa.

- Lotte! - słyszę za plecami głos mężczyzny.

Odwracam się na szpilce i wyciągam z ust czarne włosy.

- Oh, jak dobrze, że już jesteś - odbieram od mężczyzny bagaż, unosząc kąciki ust ku górze. - Za dwie godziny mam samolot, więc muszę przejść odprawę.

Mężczyzna kiwa głową i przejeżdża szorstkim językiem po popękanych ustach, drapiąc się przy tym po brzuchu.

- No to miłego lotu, odzywaj się czasem, McMillan - przyciąga mnie do siebie i przytula, a ja mam ochotę odepchnąć go od siebie, bo śmierdzi jak nie prane skarpetki.

Odzywać się czasami? Hmm... nie, dzięki. Chcę zapomnieć o tym mieście i ludziach, Panie Zena.

- Będę, będę. - Poklepuję go po plecach dając znak, że wystarczy tych czułości. - Muszę iść, Zena.

- Jasne, tylko odezwij się na miejscu.

- Luz, dam znać.

Łapię za rączkę małej walizki i ruszam w odpowiednią stronę.

Mam nadzieję, że najpóźniej za tydzień będę na jakiejś rozmowie o pracę. Zaraz, gdy tylko będę miała chwilę na złapanie oddechu, ogarnę to. Jeżeli będę siedziała bezczynnie w domu, szlak mnie trafi, dlatego nie wchodzi to nawet w grę. Wiem, że w razie czego mogę poprosić mamę o pomoc i jej faceta, ale moja duma ucierpi. Pike Craig jest wykładowcą na University of Chicago, ma dużo znajomości w różnych miejscach i kierunkach, więc bez problemu by mi pomógł, tak samo jak moja matka, która jest chirurgiem. Jest jeszcze jedna osoba... Ale prędzej piekło zamarznie.

Piszę do przyjaciółki krótkiego SMSa, że wracam do miasta nieco szybciej i chcę się z nią spotkać, a następnie odkładam telefon do pudełka i kładę na taśmę.

                      
                                        ***

Przed pojechaniem do nowego mieszkania, mam w planach wpaść odwiedzić mamę, która napewno już upiekła moją ulubioną szarlotkę - za której smakiem ogromnie tęskniłam.

Dzwonię dzwonkiem obok drzwi, ale nikt nie odpowiada, więc po prostu naciskam klamkę i wchodzę do środka. Brama była otwarta, więc mama i jej facet napewno są.

- Jestem! - krzyczę zamykając drzwi wejściowe, a do moich nozdrzy od razu dociera zapach ciasta.

Słyszę szmer dobiegający z ogromnego salonu, a następnie widzę chudą sylwetkę kobiety.

- Lotte! - Kobieta podbiega do mnie piszcząc. - Boże, dziecko! Tak tęskniłam... - kobieta o włosach czarnych jak węgiel, przytula mnie do siebie z siłą zawodnika MMA. - Pięknie wyglądasz, kochana. - Annabelle odsuwa się w momencie, gdy po schodach schodzi jej mąż.

- Charlotte! - Pike podchodzi i przytula mnie lekko. - Miło Cię widzieć, młoda.

- Was też, tęskniłam - uśmiecham się, czując pewien rodzaj ulgi, że jestem w domu.

- No raczej, że tęskniłaś! - kobieta uderza mnie łokciem w bok. - Kto by za nami nie tęsknił?! - krzyżuje ramiona na piersi i prycha, udając obrażoną.

- No ja bym się zastanowił, co do tęsknienia za tobą, Annabelle. - Pike owija ramię wokół talii żony. - Wracam zmęczony do domu z uczelni, a ty marudzisz już po kwadransie. - uśmiecha się szczerząc do niej zęby.

- Wal się, Craig - brunetka wyrywa się i prostuje plecy.

Tłumię chichot zaciskając gardło i przytykając dłoń do ust, aby nic się z nich nie wydostało.

- To... - mówię ochryple, więc odchrząkuję. - Upiekłaś szarlotkę, mamo? - pytam normalnym już głosem.

- Tak! Właśnie, ciasto! - łapie mnie za rękę i prowadzi do jadalni. - Usiądź, a ja pójdę po ciasto. - odsuwa mi wolną ręką białe krzesło.

- Nie mogę się doczekać - posyłam mamie ciepły uśmiech i ściągam kurtkę, którą odwieszam na oparcie i dopiero wtedy siadam.

***

- To jego powinni wymieć, przecież sama mówiłaś, że Logan...

- Że ma siedemdziesiątkę, wiem. Ale góra go nie wyjebie, jest za wielkim sukinkotem - odkrawam agresywnie kawałek ciasta i wpakowuję siebie go do ust.

- Znajdziesz szybko pracę, Charlotte. Pike i ja pomożemy, jeżeli będziesz chciała.

- Jest poniedziałek, jeżeli do czwartku nie znajdę roboty... - sięgam po kawę i popijam. - Jeżeli nic nie znajdę do tego czwartku, to wtedy pomyślimy.

- Za tydzień są Święta, znajdziesz dobrą pracę dopiero po sylwestrze - do jadalni wchodzi mój ojczym z talerzykiem. - Wiem, że nie lubisz siedzieć bezczynnie w domu, ale nikt nie przyjmie cię w okresie Świątecznym - mężczyzna siada obok brązowookiej.

Kurwa, on ma rację.

Żadna firma teraz mnie nie przyjmie, a nie pójdę przecież pracować do sklepu. Korporacje jako prezent świąteczny zwalniają ludzi, więc nie mam nawet na co liczyć. Poczekam te kilka tygodni, a później od razu zabiorę się za wysyłanie CV, jeżeli do tego czasu nie umrę z nudów.

- W wolnym czasie będę czegoś szukać, a od nowego roku zacznę biegać jak debil po firmach. - mówię całkiem poważnie. - Zrobię wszystko, aby jak najszybciej znaleść dobrą pracę.

Małżeństwo posyła sobie jakieś podejrzane uśmieszki, a następnie na ich twarze powracają poważne miny.

- Zostaniesz dzisiaj na noc? - pyta kobieta, a ja niemal natychmiast przytakuję głową, ale jeszcze odpowiadam słowami.

- Żeby zjeść tego więcej? Oczywiście!

PERFECT ENEMIES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz