40. Olivier

8.2K 281 11
                                    

Błagam, otwórz mi drzwi. Odwołałem dla ciebie konferencję, kobieto. Minął prawie rok, muszę cię zobaczyć. Stoję pod jej drzwiami z jej ulubionym ciastem w rękach, które przyleciało aż z Chicago. Wiem, jak bardzo je kocha, więc jak mogłem go nie zabrać ze sobą?

Słyszę ciche kroki za drzwiami, pewnie nikogo się nie spodziewała. Jestem pewien, że właśnie spogląda przez wizjer i zamiera. Mam w dupie kosenkcfencje, może otworzyć nawet z nożem w ręku i mnie nim dźgnąć, należy mi się.

Mija chwila, ale drzwi ani drgną. Zaczynam się niecierpliwić, więc naciskam na klamkę, która o dziwo puszcza.

- Węgielek - szepczę.

McMillan stoi z szeroko otwartymi oczami i ustami, kawałek ode mnie. Nie rusza się, jakby była w jakimś transie. Wykorzystuję okazję że jest bezbronna i odkładam na komodę ciasto, po czym łapię ją za dłoń.

- Charlotte? - po policzku spływa jej łza, którą szybko ścieram. - Mała... - przytulam ją, a ona nawet nie drgnie. Jest w szoku. - Przepraszam za wszystko, węgielku.

- Wyjdź - szepcze cichutko. - Olivier... - szloch wyrywa się z jej gardła.

- Cii - ściskam ją mocniej, gdy w końcu decyduje się mnie objąć.

Opiera delikatnie głowę o mój tors, a długimi paznokciami jeździ po nagim przedramieniu. Ja pierdolę, jak ja za tym tęskniłem. W końcu trzymam ją w swoich objęciach i mam pewność, że jest bezpieczna. Jest moja.

- Nienawidzę cię - szepcze słabym głosem.

- Wiem, węgielku, wiem.

- Zniszczyłeś mi życie.

Zniszczyłem, ale taki był plan. Chciałem być jej jedynym ratunkiem, jedyną osobą, która da jej pracę. Była na mnie skazana.

- Lubisz psuć mi życie, co? - powoli mnie puszcza, a ja ją. - Zawsze tak było! - łzy zalewają jej oczy, a ja mam ochotę strzelić sobie w twarz za skrzywdzenie jej.

- Najlepszą rzeczą przez te wszystkie lata było patrzenie, jak uciekasz. Jak nie chcesz wrócić do rodziny, bo byłem tam ja. Jak przez siedem lat nie wracałaś, bo tak bardzo mnie nienawidziłaś.

Ale jeszcze lepsze było kontrolowanie jej życia. Jeszcze lepsze było sprowadzenie jej do Chicago, bo tak bardzo jej potrzebowałem, a ona potrzebowała mnie.

- Ale wiesz co? Te jedenaście miesięcy bez ciebie było piekłem. Nie powinnaś wyjeżdżać, ale to moja wina, Charlotte. Spieprzyłem, wiem.

Skacze wzrokiem po całej mojej twarzy, jakby szukała oznak tego jednego uczucia.

- Bardzo. Ale to ja byłam idiotką, bo Ci zaufałam. Popełniłam błąd wracając do Chicago, ale nie miałam wyjścia. I nagle kilka miesięcy później okazuje się, że to twoja pieprzona sprawa! - wrzeszczy na całe gardło. - Straciłam przez Ciebie szansę! Mogłam osiągnąć tak wiele, a ty przekroczyłeś wszelkie granice!

- Wiem - odpowiadam spokojnym tonem. - Wiem, Charlotte. Po prostu...

- Zawsze lubiliśmy rywalizować i zadawać sobie ciosy? Tak, to prawda, ale nigdy nie pomyślałabym, że posuniesz się do czegoś takiego!

Cholera, nie wiem co powiedzieć. Jej drobne ciało trzęsie się z nerwów, a ja bym najchętniej ją przytulił, ale to nie jest dobry pomysł.

- Wyjdź, chcę zostać sama.

Przytakuję.

Jeżeli chce zostać sama, to ją teraz zostawię, ale nie mogę zrezygnować całkowicie.

Nie z niej.

- Zjesz ze mną kolację o dziewiętnastej trzydzieści? W tej restauracji w której było spotkanie z Harmanem.

Wpatruje się chwilę niepewnie we mnie swoimi brązowymi oczami, lecz przytakuje.

- Zjem. - zgadza się. - Ale tylko dlatego, że się tu pofatygowałeś. Nic więcej, skończony idioto.

- Nic więcej.

Mruga szybko kilka razy, po czym odwraca się w przeciwną stronę.

- Za nim wyjdziesz... Co oznaczało dwanaście róż? - dostrzegam z boku jak szybko unosi jej się klatka piersiowa.

- Bądź moja.

PERFECT ENEMIES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz