11. Charlotte

10.7K 307 6
                                    

- Prawie, skarbie. Ale to tylko ja.

Wpatruję się chwilę w niego, po czym robię pewny krok w przód.

- Dlaczego? Aż tak bardzo chcesz szybciej paść na zawał? - kładę dłoń na jego twardym torsie. - Nie wytrzymasz ze mną, Craig. Pozabijamy się.

- Potrzebuję... - Widzę, że się waha. - doświadczonej osoby przy sobie. Nie tylko będziesz moją asystentką, ale i polecisz ze mną do Paryża. Pomogę ci się przygotować, nie możesz przecież tego spieprzać.

Jego brązowe tęczówki ciemnieją, są teraz czarne. Unosi lekko kącik ust w chytrym uśmiechu, jakby miał już ułożony cały plan.

- Ja nie mogę?! - robię się czerwona ze złości. - To ty do cholery mnie wybrałeś! Nawet się nie zgłaszałam! - Celuję pięścią w jego pierś, ale unieruchamia mój nadgarstek. - Puść! - piszczę.

- To nie zachowuj się jak bachor, małolacie - Puszcza mnie.

Cały czas wpatruję się w jego oczy, wiem, że nie mogę opuścić wzroku bo dałoby mu to satysfakcję, a ja wtedy przegram - bardzo tego nie chcę. - Czuję przy nim adrenalinę, jest dla mnie jak zadanie, które prędzej czy później muszę wykonać, przezwyciężyć. Olivier zawsze powtarza, że słabość jest dobra, ale nie powinno jej się pokazywać jawnie. Nigdy. Ludzie to później wykorzystują, więc dlaczego lepiej nie grać kogoś innego i silnego? Oczywiście ja nie muszę, jestem silna i nie dam się zdusić jak robaka.

- Wkurwiasz mnie! Nigdzie z tobą nie jadę, chyba, że chcesz obudzić się z ugryzieniami po pluskwach. - Krzyżuję ramiona na piersi i pewnie unoszę brwi. - Mam znajomości.

Ale jestem też wybuchowa.

- Ta, jasne. - Wybucha śmiechem. - Zaryzykujesz i pójdziesz za kraty?

- Przynajmniej nie będę musiała cię widywać.

- W celi będziesz miała poprzyklejane same moje podobizny, McMillan, zadbam o to.

- Wierzę na słowo.

Wpatrujemy się jeszcze chwilę bez słowa, po czym odwracam się i ruszam do drzwi, gdy nagle łapie mnie i przyciąga do siebie.

- Co robisz? Lepiej zwolnij Kennedy, która siedzi za biurkiem. Biedna, nawet nie dała rady na trzytygodniowym okresie próbnym. - Kręcę głową udając zawiedzenie. - W ogóle to ty możesz tak zwalniać ludzi? Przez ostatnie dwa miesiące bijesz rekord.

- Mogę wszystko, węgielku. - Wpatruje się we mnie brązowymi oczami, po czym popycha mnie na ogromne biurko.

- Co ty robisz?! - Próbuję zrobić krok w przód, lecz Olivier ponownie mnie popycha i podchodzi na tyle blisko, że nasze nosy się stykają.

- Jak narazie nic. Po prostu patrzę. - Wzrusza ramionami.

- Na co?! To tylko ja, idioto. Charlotte McMillan, nie pamiętasz? - wywracam oczami.

Mężczyzna patrzy się na moje usta, utrzymując niebezpieczną odległość pomiędzy naszymi ciałami.

- Ta sama. Tak. - Zgadza się.

- Więc... - odwracam od niego wzrok. - Wypuść mnie.

- Nie.

- Nie?

- To, że się nie lubimy, nie oznacza, że nie możemy robić innych rzeczy. - Odsuwa się na wyciągnięcie ręki.

- Innych rzeczy? Podobno żałowałeś tych ,,innych rzeczy". - Prostuję się.

- To co innego. Jesteś starsza, Lotte.

Pojebało go czy co?

- Popełniliśmy błąd. To nigdy nie powinno się wydarzyć.

- Nie powinno - przytakuje.

Tylko czy napewno nie powinno...? Byłam nastolatką, a on dorosłym facetem i na dodatek moim przyszywanym bratem, ale czy ja tego żałuję? Może i tak, ale... kurwa.

- Dlatego nie powinniśmy tego powtarzać, Craig. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, szefie.

- Masz rację, Lotte.

Stoimy w bezruchu. Przełykam głośno ślinę, gdy czuję dziwne mrowienie w podbrzuszu i zaczyna szybciej kołatać mi serce. Nie mogę zaprzeczyć tego, że Craig jest pociągający i ma seksowne ciało. Jego ciemne oczy i włosy idealnie ze sobą współgrają, ale jedyne co czuję do niego oprócz podniecenia, to nienawiść.

- Mogę iść? - pytam cicho.

- Idź. - Odwraca głowę i schodzi mi z drogi.

Wymijam mężczyznę i ruszam do ciężkich drzwi, które pozwolą mi przerwać napięcie, gdy tylko stąd wyjdę. Zatrzymuję się jednak i odwracam. Olivier stoi w tym samym miejscu i tej samej pozycji, nie ruszył się nawet o milimetr.

- Jeszcze tu jesteś? - pyta zachrypniętym, gardłowym głosem.

Kurwa... nawet głos ma seksowny, gdy jest zdezorientowany.

- Jestem.

- Więc wyjdź - Odpowiada beznamiętnie.

Waham się. Z jednej strony bardzo chcę zostać, ale z drugiej bardzo wyjść.

- Jutro masz być tu na szóstą.

Obliczam szybko ile zostanie mi snu - i wychodzi na to, że po powrocie do domu pośpię tylko cztery lub pięć godzin.

- Do widzenia, szefie.

Nie czekając na jego odpowiedź wychodzę. Niczego nieświadoma Kennedy siedzi za biurkiem i klepie coś na klawiaturze, jedząc kawałek sernika. Wchodzę do windy i zjeżdżam na odpowiednie piętro, żeby jak najszybciej zabrać swoje rzeczy i stąd wyjść.

***

- Gdzie się wybierasz? - Hailey dobiega na wysokich szpilkach do mojego boku.

- Eee, no... jak to gdzie? Wracam już do domu, mój czas pracy minął.

- Pan Prezes chce Cię widzieć u siebie. Dzwonił do mnie przed sekundą. - Ma grymas wymalowany na twarzy, towarzyszący sztucznemu uśmiechowi.

- Wróciłam dopiero od niego. Co on ode mnie, kurwa, chce?! - Uderzam otwartą dłonią w zasunięte drzwi windy.

Hailey cmoka niezadowolona, kręcąc głową. Wzdycha przeciągle i krzyżuje ręce na piesi, stukając szpilką o podłogę.

- Idź, McMillan, chyba, że chcesz stracić robotę. I lepiej dokończ to, co miałaś zrobić jakiś czas temu. - Odgania mnie ręka jak muchę.

- Ja już nie pracuję z tobą. Nie będę robiła już nic dla Ciebie, Hailey. - Uśmiecham się najszerzej jak potrafię. - Jestem teraz asystentką Oliviera Craiga, więc możesz wsadzić sobie w dupę swoje rozkazy, skarbie.

PERFECT ENEMIES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz