32.2 Wasza Łaskawość

43 10 9
                                    

Za bramą oczekiwało ją rozczarowanie. Ciężkie powietrze dusiło dymem, w którym wychwytywała też niestety odór podobny do tego w starych publicznych toaletach. Krzywe kamienie brukowe średnio współpracowały z klapkami. Raz na jakiś czas obuwie ześlizgiwało się i Halina dotykała bosą stopą zimnego podłoża. Na domiar złego bardzo szybko przestała czuć czy dotyka ziemi klapkiem, czy też gołą stopą.

Budynki prezentowały się solidnie, lecz też i surowo. Najczęściej na dole był kamień, gdy ostatnie piętro wykończono deskami. Gdzieniegdzie Halince mignęło kilka szyldów, z których nic nie potrafiła odczytać.

– Halina. – Aneta zatrzymała się i chwyciła ją pod łokieć. – Musimy się stąd jak najszybciej wydostać.

– Czy w-właśnie t-tego nie r-robimy? – Halinka się obawiała, że jej szczekające zęby wkrótce zaczną ścierać szkliwo.

– Musimy próbować bardziej, bo ci ludzie... Oni się ciągle na mnie gapią.

Halinka wzruszyła ramionami. Faktycznie okoliczni mieszkańcy niezbyt grzecznie taksowali ich spojrzeniami, skupiając się na dłużej na szatach Anety, które zdecydowanie tu się wyróżniały. Odzież tubylców zwykle była gdzieś połatana, już nie mówiąc o plamach brudu oraz spranych, szarych kolorach...

– Mogę ich z-zdzielić, j-jeśli ch-chcesz...

– Nie chcę – syknęła Aneta. – Chcę natomiast umieć czytać, żeby zrozumieć, gdzie jesteśmy i jak się stąd wydostać.

– T-to t-tak n-nie dzia-działa... – Halinka zrobiła kilka głębszych wdechów i wydechów. Może teraz zapanuje nad szczęką? – U-umiemy r-rozmawiać, a-ale n-nie czytać. – A jednak nic z tego...

– No właśnie nie kupuję tego. Orion musiał ci wcisnąć jakiś kit.

– J-jeśli t-tak, t-to s-sama mu go najpierw w-wcisnęłam... W s-sensie g-gdy go p-poznałam... Z-znaczy się p-poznam...

– A weź, popatrz o tam! Co to za karczma? – Aneta wskazała szyld najbliższej gospody.

– L-lisek Ch-chytrusek, ale n-nie z-zmienia t-to f-faktu, ż-że...

Halinka urwała. Cholera, podeszła ją. Przeczytała to całkowicie z zaskoczenia, choć chwilę wcześniej naprawdę nie umiała. Czuła się tak głupio, że na moment zapomniała o tym, że zamarza. Te wszystkie inne światy... Tyle się męczyła, a tu takie coś? Czy to oznacza, że wcześniej nie potrafiła czytać, bo nie chciała potrafić?

– T-to g-głupie... – jęknęła.

– Niemniej dziękuję. – Aneta dygnęła. – Teraz też umiem czytać.

Halinka westchnęła. Zdecydowanie legendarna porażka... Oby Szarik nigdy się o tym nie dowiedział.

– Pa tylko na to, Ian. Szlachcianeczka się zgubiła!

Halinka zawinęła się w płaszcz i łypnęła na mówiącego oraz jego towarzysza z zaciekawieniem. Wyglądali zupełnie jak rzezimieszki z gier komputerowych: obcisłe skórzane spodnie, wełniane tuniki oraz kaptur, który rozszerzał się na barkach i kończył dopiero na piersi. Wygadany miał wąsa, który wprawiłby w zakłopotanie wszystkich wujków na imprezie, a jego kolega Ian zgubił gdzieś włosy na głowie.

– No dobra, wyskakuj ze wszystkiego, co tam przy sobie masz. – Łysy oprych chwycił Anetę za płaszcz i pociągnął.

Halina zerknęła wpierw na Brajanka, a widząc, że chłopak na dobre utknął w niepewności, podrzuciła klapek, złapała go w skostniałe palce i zdzieliła mężczyznę tak silnie, że aż zleciał mu kaptur.

Niebywały przypadek Haliny UlańskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz