48.1 Piramida

24 6 18
                                    

– Potrzebuję... chwili!

Orion stanął w miejscu. Aneta oparła się o poręcz, dysząc niczym Falafel. Jednakże w odróżnieniu od psa, który wyglądał jak złota moneta, jej czoło aż błyszczało się od potu.

– Chrzanić... schody! – stęknęła.

Zgadzał się. Nie pojmował, czemu nie dało się wyprowadzić na dach windy lub ewentualnie przynajmniej pozwolić im nią wjechać jeszcze kilka pięter. Maszerowali w górę już ładnych paręnaście minut. Gdyby chociaż otoczenie miało w sobie jakiś futurystyczny rys. Poza poręczą, która czasem biła po oczach światłem, gdy się jej dotknęło, reszta prezentowała się do bólu standardowo. Zupełnie jakby konstrukcja schodów została udoskonalona dawno, dawno temu i przetrwała w całkowicie niezmienionej postaci.

Spojrzał w górę w szczelinę między poręczami.

– Chyba widzę... koniec. – Sam z trudem panował nad przyspieszonym oddechem.

Aneta usiadła na schodku i zadarła głowę.

– Heh – jęknęła.

Chyba chciała powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie zrezygnowała i po prostu machnęła ręką. Orion również usiadł obok. Kto wie, co się skrywało na dachu? Lepiej odpocząć, skoro już znalazł okazję.

Przeprawa przez wieżowiec, a zwłaszcza towarzyszące temu lęki dawały mu się we znaki. Czuł się, jak gdyby znowu spędził całą noc, umykając przed Czarnym Rycerzem. Jak dobrze, że po starciu w mieszkaniu Magdaleny Ulańskiej, nie spotkało ich nic szczególnego. Owszem, musieli minąć lewitujące przyrządy biurowe oraz skradać się obok dziwnych stworów ubranych w spodnie i koszulę w kratkę, lecz z nosami tak długimi, że potrafiły nimi chwytać rzeczy, niemniej poszło względnie łatwo. Aneta wzięła się w garść, Falafel nie szczekał, a on sam starał się mieć oczy dookoła głowy. W efekcie dotarli do pustej klatki schodowej, która prowadziła na dach.

– Gotowa. – Aneta wstała i otrzepała ubrania.

Orion udał się w jej ślady. Sprawdził raz jeszcze czy nie zgubił swoich prowizorycznych broni. Na szczęście i patyk, i klapek ciągle tkwili pewnie za jego pasem. Pozwolił sobie na kilka głębszych wdechów, po czym ruszył w górę. Krótki odpoczynek zdziałał więcej, niż zakładał, gdyż cała drużyna żwawo pokonała ostatni dystans. Zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Orion kiwnął Ancie, po czym szarpnął za klamkę. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, wdzierające się ze świstem w uszy. Wzdrygnął się i wyszedł na dach. Widział kominy oraz dziwaczne panele wyglądające jak plastry miodu. Nieco dalej zaczynał się względnie płaski kawał przestrzeni. Wypatrzył na jego końcu blondynkę w żółtym, obcisłym stroju z paskami ciągnącymi się na bokach. Opierała się o metalową obudowę, za którą kręciły się śmigła jak w młynie. W rękach ściskała dziwny miecz o okrągłej gardzie. Stopę oparła o szklaną klatkę, w której siedział rudy kocur.

– Swietłana! – Aneta wycelowała w kobietę rewolwer, który po chwili opuściła. – Chyba nie dam rady do niej strzelić... – Ponownie uniosła broń. – Ale mogę nastraszyć!

Orion dobył patyk, który następnie oparł o bark. Zanim przystąpi do starcia, zorientuje się, gdzie się znajdowali. Powiódł wzrokiem wokół. Las otaczający wieżowiec ciągnął się aż do linii horyzontu. Obejrzał się, by zastać to samo po drugiej stronie. Na szczęście dostrzegł coś jeszcze – piękny dworek otoczony solidnym murem. Znajdował się najwyżej milę stąd. Tylko jak tam trafić? Spróbował namierzyć słońce, lecz to skrywało się za gęstymi i szarymi chmurami. Najwyraźniej będzie musiał raz na jakiś czas wspinać się na drzewo, by ocenić, czy aby na pewno zmierzają we właściwą stronę. Może trafi w końcu na jakiś okaz o suchej korze?

Niebywały przypadek Haliny UlańskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz