– A tiepier parter! – wykrzyczał olbrzymi jegomość, prężąc skrzyżowane na piersi ręce.
Halinka uklękła i pozwoliła swojemu przeciwnikowi się powalić. Następnie szybko skrzyżowała nogi na jego ramieniu i wygięła tułów do tyłu. Mężczyzna poleciał przez bark i błyskawicznie odklepał w udo dziewczyny.
– Haraszo, Halinka! – pochwalił ją wielkolud.
– Dziękuję, trenerze. – Dziewczyna podniosła się i poprawiła niebieskie gi z logiem firmy "CIĘGI". Popatrzyła po raz ostatni na swojego przeciwnika. Kolorowe spodenki chłopaka upiększały wzory ogni, które musiały powstać jeszcze w zamierzchłych latach dziewięćdziesiątych. Obcisła koszula mieniła się wszystkimi barwami tęczy oraz zawierała skomplikowaną plątaninę rysunków orłów, reszek i innych męskich rzeczy. Sam pokonany z trudem panował nad emocjami. Starał się z całych sił, ale zdradzała go drżąca warga i usta ułożone w podkówkę.
– Pieriestań się mazać, Maciek! – skarcił go olbrzym. – Wpieriod do zbiórki!
– Da, towariszcz Wasilij! – krzyknął Maciek, wskakując na nogi. Pobiegł do pozostałych zbierających się leniwie pod ścianką z drabinkami.
– Czemu tak cię nazywa? – zdziwiła się Halinka.
– Ja nie znaju. – Wasia podrapał się karku z zakłopotaniem. – Dawaj, Halinka. Zbiórka czeka.
Dziewczyna kiwnęła i dołączyła do pozostałych. Rozejrzała się po szkolnej sali sportowej. Śliską podłogę tymczasowo przykryto starymi i śmierdzącymi materacami. Okna pokrywała gruba warstwa brudu. Halinka widziała na szkle zaschnięte strugi farby, co utwierdziło ją w przekonaniu, że nigdy nie zostało umyte.
– Wsie gatowy? – zapytał trener. – Uklon!
Wszyscy padli na kolana i dotknęli czołem maty.
– A tiepier kazaczok! – rozkazał trener.
Wszyscy poderwali się do półprzysiadu i płynnie przeszli do serii skomplikowanych wyrzutów nóg do przodu. Zdaniem Halinki była to najtrudniejsza część treningu, ponieważ pomyłka w sekwencji oznaczała brak szacunku do trenera, grupy oraz samej siebie. Tak przynajmniej twierdził Wasilij.
– Haraszo – pochwalił wszystkich trener. – Wsie damoj.
Ćwiczący rozdzielili się. Grupki mężczyzn, kobiet oraz niedźwiedzi zmierzały do osobnych szatni. Na macie została tylko Halinka i Wasilij.
– Szto nado? – zapytał trener.
– Zauważyłam, że kozaczkowi trenera brakowało wigoru. – Zawahała się. – Czy wszytko w porządku?
Wasilij rozkleił się znienacka i gwałtownie. W jednej chwili stał, groźniej marszcząc czoło, by w następnej klęczeć i szlochać z mocą syreny policyjnej. Halinka próbowała go pocieszyć, ale trener rozpaczał po rosyjsku, co wiązało się z przekleństwami, od których więdły uszy, i ogromną dawką czarnej depresji latami zakrapianej wódką. Słuchając pomstowań mężczyzny, Halinka w mig zrozumiała, jak czuli się uwięzieni w Stalingradzie Sowieci w trakcie oblężenia.
W pierwszym odruchu chciała uciec.
W drugim też.
Tak i zrobiła.
Zatrzymała się dopiero przy sklepie monopolowym. Zerknęła na oślepiający, neonowy szyld z napisem dwadzieścia cztery na osiem. Nagle miała pomysł, jak rozwiązać problem z trenerem i chociaż oznaczało to poddanie się stereotypom, musiała spróbować. Za bardzo zależało jej na treningach z Wasilijem.
CZYTASZ
Niebywały przypadek Haliny Ulańskiej
ChickLitNazywam się Halina Ulańska i jestem ostatnią normalną osobą na nienormalnym świecie. Bo czy można nazwać „normalną" rzeczywistość, w której przystojnych milionerów spotyka się na każdym rogu, niedźwiedzie walczą w oktagonie, a domowe zwierzątka gada...