– No i jesteśmy – rzekł Arcytymon. – Prawie koniec, a czuję się, jak gdybyśmy ledwo zaczęli.
– Bo to prawda – odparował Arcysamael. – Trening wybrańca zaczął się przedwczoraj. A dzisiaj opanowała już wszystkie zaklęcia.
– Z wyjątkiem dwóch – zaprzeczył czarodziej. – Zawsze upraszczasz!
Halinka przestała słuchać. Nie miała nastroju na wysłuchiwanie przekomarzanek. Zastanawiała się, czy to przypadkiem nie dlatego, że nie starczyło jej czasu na trening z Surbim. A może chodziło o niepokojący brak kontaktu z bunkrem? Sandra coś ukrywała, tego była pewna, lecz nie potrafiła z niej nic wycisnąć. Chyba nie zostawało nic innego jak skupić się na zadaniu przed oczami.
Tym razem Arcytymon zabrał ją pod gołe niebo. Portal przeniósł ich na ośnieżoną górę, z której mieli widok na klasztor. Wolała jednak podziwiać niebo i pozostałe szczyty, które ciągnęły się aż do linii horyzontu. Znajdywali się na okrągłej kamiennej platformie o strukturze tak bardzo niepasującej do skały, że nie pozostawało żadnych wątpliwości na temat magicznej natury jej pochodzenia. Platforma nie posiadała barierek, co okropnie niepokoiło, gdyż Surbi z jakiegoś powodu usiadł na jej krawędzi i zwiesił nogi. Wołał ją, by dołączyła, lecz nie dała rady się przekonać. Starczyło jej jedynie sił, by przestać go ciągle upominać.
Z trudem oderwała wzrok od kapelusza Surbiego i skupiła go przed sobą. Jaskinia o trójkątnym i nieco zamglonym wejściu raczej zniechęcała. Ciekawe, co też skrywało się w jej środku? Wiedziała tylko, że właśnie na tym polegała jej próba. Tyle dobrze, że niezależnie od jej rezultatu, wymyśliła w końcu sposób na ucieczkę, a skrywał się on w kieszeni płaszcza Arcytymona. Potrzebowała dobrego momentu, czyli takiego, w którym zostaliby w mniej licznym gronie.
– Niemal zerowy przepływ! – Gdakanie arcymistrzyni skutecznie ją rozproszyło. – Ja nie wiem, czemu Arcytymon zgodził się, by tracić na was czas...
Olaf wydawał się zakłopotany, natomiast J-baba akurat doświadczał kolejnego problemu z implantami, co zmusiło go do serii idiotycznych podskoków. Halinka łypnęła na arcymistrzynie spode łba. Jej obecność wybitnie przeszkadzała. Mało tego, że wepchnęła się Arcytymonowi w robotę, to jeszcze od momentu, gdy przejęła pałeczkę edukacyjną, J-baba i Olaf nie zrobili ani kroczku w kierunku opanowania zaklęcia. Stali się natomiast tamponami na krytykę arcymistrzyni, której ciągle nie brakowało.
– Naprawdę, Arcytymonie! – Arcymistrzyni przewróciła oczami. – Jeszcze nigdy nie szkoliłam takich gamoni! Co za strata czasu! Nic dziwnego, że nie zostałeś członkiem rady! Magia jest dla wybrańców, a nie dla śniadych wieśniaków! – Wskazała J-babę.
– Nie jestem śniady, tylko czarny – odgryzł się J-baba. – Pierdolony rasizm...
– Ma rację – nie wytrzymała Halinka. – A co się tyczy Arcytymona, nie został członkiem, bo jesteście uprzedzeni wobec ludzi bez bród. A podjął się szkolenia, bo w odróżnieniu od ciebie jest dobrym nauczycielem.
– Jestem najpotężniejszym magiem w tej twierdzy!
– Jestem od ciebie silniejsza – wypomniała Halinka bezlitośnie.
– I wyszkoliłam wielu geniuszy! – Arcymistrzyni udała, że nie usłyszała riposty Halinki.
– Otóż to! Geniuszy! – warknęła. – Założę się, że wcale nie potrzebowali twoich wskazówek! Założę się, że wszystko opanowali sami, gdy ty po prostu stałaś obok, chlejąc winko!
Arcymistrzyni zapowietrzyła się, spojrzała też w kierunku Arcymona i dżina, lecz nie otrzymała wsparcia, gdyż mężczyzn za bardzo zajmowało dopiekanie sobie nawzajem.
CZYTASZ
Niebywały przypadek Haliny Ulańskiej
ChickLitNazywam się Halina Ulańska i jestem ostatnią normalną osobą na nienormalnym świecie. Bo czy można nazwać „normalną" rzeczywistość, w której przystojnych milionerów spotyka się na każdym rogu, niedźwiedzie walczą w oktagonie, a domowe zwierzątka gada...