23 - OCALENI -

143 22 35
                                    

#CzystkaPL


Trzy miesiące po dorocznym Święcie Wolności

— Nie ma mowy!

Po prostu nie. Więcej dyskusji nie planuję. Mój krzyk niesie się po ciasnym pomieszczeniu, odbijając się od ścian niczym bumerang, choć z siłą, która mogłaby wydrążyć dziurę w betonie. Niewiele robię sobie z tego, że tak naprawdę to nie moja decyzja do podjęcia. Przywłaszczam ją sobie, byle nie dopuścić do kolejnych błędów. I tak w  ostatnim czasie popełniliśmy ich zbyt wiele.

— Nie pozwolę ci na to.

Nie mogę. Z czystej dobroci serca. Wiem jednak, że przede mną stoi twardy orzech do zgryzienia, który okazyjnie przybrał damską sylwetkę. Produkowanie sensownych argumentów nie przyniesie oczekiwanych skutków. Och, to tak niedorzeczne, że kłócimy się o własne racje. Powinniśmy obrać jedną stronę. Mamy przecież wspólny cel.

Zwalczyć to gówno, jakim jest Czystka.

— Zrobię to z tobą albo bez ciebie — odpowiada jak zawsze hardo, gdy bawi się w nieustępliwą. Dzięki temu pojmuję, że moje gadanie na nic się nie zda. Jest przecież taka uparta. Mogę walić jak do ściany. Skutek będzie taki sam. Nie przebiję się przez grubą warstwę cegieł. Słowa wrócą do mnie bez zwrotki.

— Hazel... — wzdycham żałośnie, nie potrafiąc dokończyć zdania, jakie krąży mi po głowie. O, Stwórco, to przecież nie może być takie trudne. Po prostu to powiedz, Adonis. Kości już dawno zostały rzucone. Czasu nie da się cofnąć. Jesteśmy tu, gdzie dotarliśmy ostatkiem sił, bo życie nie chciało się od nas odczepić.

Zadziera mozolnie podbródek. Dochodzi do kolizji naszych spojrzeń. Mierzy mnie uważnym i zarazem smutnym wzrokiem, jakby padły niewłaściwe słowa. Może tak właśnie jest – to imię wisi nad nami niczym ciężkie chmury gradowe. Dziewczyna bierze się pod boki. To jej bojowa postawa, która jasno sygnalizuje, że nici z moich próśb. Cisza trwa zbyt długo. Wydaje mi się, że zmarszczone czoło to znak, że gorączkowo szuka jakiejkolwiek odpowiedzi, byle nie pogłębiać nieznośnego milczenia między nami.

— Hazel już z nami nie ma — mruczy Rue drżącym głosem, jakby za moment miała zrzucić z siebie maskę twardej, dojrzewającej dziewczyny i zastąpić ją tym prawdziwym obliczem. Złamanym. Samotnym. Wzrok zatrzymuje na mojej twarzy. Lustruje mnie tak, jak to tylko możliwe, mrużąc groźnie oczy. — Robię to dla niej.

Ja w gruncie rzeczy też. Dlatego jestem tutaj, zanim spieprzać przed bólem, jaki we mnie siedzi. Staram się jednak stawić mu czoła. Poruszam ramionami. Fakt, że Rue wypowiedziała prawdę na głos, jest dla mnie takim samym ciosem, jak wtedy gdy dowiedziałem się o tym za pierwszym razem. Pamiętam to jak dziś. Jakbym znów leżał pokonany przez kulkę, nie mogąc jej pomóc. Kiedy Hazel Lloyd umierała, wszystko, co jasne oraz piękne zostało pochowane razem z nią. I tak właśnie żyję przeszłością. Z dnia na dzień. Powoli do przodu. Nadal mam dziurę w sercu, która pochłania kawałek po kawałeczku, aż zostanie ze mnie kupa kości oraz tkanek.

Ale nie dusza.

Dusza została przy Hazel. Już na zawsze.

— Dobrze — mamroczę dla świętego spokoju niezbyt przekonany do tego pomysłu. Nie wierzę, że godzę się na ten ryzykowny plan. — Zrobimy to razem. I po mojemu.

Rue niemal piszczy z radości. Bez namysłu rzuca się do przodu i mrucząc nieśmiałe przeprosiny, obejmuje mnie swoimi krótkimi ramionami. To jednak solidny uścisk – na moment brakuje mi tlenu. Wymieniamy się pokrzepiającymi uśmiechami. Informuję ją, że będę na zewnątrz, gdyby czegoś potrzebowała. Znikam za drzwiami.

Wychodzę bocznym wyjściem. Ktoś nieznajomy obdarowuje mnie ulotką, a raczej wciska mi ją we wciąż niesprawną rękę bez pytania. Nie dla Czystki, głosi napis na środku papieru. Wachluję sobie nim twarz, gdy uderza we mnie niespodziewany upał wlewający się do pomieszczenia przez otwarte okna i nieustannie otwierające się, a potem zamykające drzwi. Zebraliśmy tłum. Rozglądam się wokół. Nad głową wisi czerwony plakat z hasłem „Stawiajcie opór". I na koniec najgorsze – na prowizorycznej scenie, tuż przy głośniku, stoi zdjęcie Hazel z czarną wstążką.

Nie mam szans zbyt długo przyglądać się jej twarzy, która zostaje już tylko w mojej głowie i codziennie cholernie boję się, że któregoś okropnego dnia ten piękny obraz ulotni się z umysłu już na dobre. Potem jednak przypominam sobie, że to przecież Hazel Lloyd. Nie sposób zapomnieć o kimś tak wyjątkowym. Zawsze znajdę dla niej miejsce w sercu.

Widzę ruch z boku, a już sekundę później ktoś wbija się w moje nogi, sprawiając, że lekko chwieję się na boki. Spuszczam głowę i momentalnie uśmiecham się, gdy dostrzegam na wysokości kolan czuprynę jasnych włosów. Dick opatula rączki wokół łydki niczym koala, dopóki go nie podnoszę. Rzucam wzrokiem po najbliższej okolicy, zastanawiając się, skąd ten szkrab się tu znalazł. Okazuje się, że w naszą stronę kroczy ciepło uśmiechnięta mama.

W tym czasie Rue wychyla się nieśmiało zza sceny. Szuka mnie w tłumie, a kiedy odnajduje, czeka, aż pozwolę jej wyjść z ukrycia. Kiwam nieznacznie głową, bo na podest wychodzi kolejna osoba. Albert Fitch staje przed wiwatującą publiką z obojętną miną, jakby to nie był żaden wyczyn. Jakby po to się właśnie urodził – by wskórać coś dobrego, nim świat całkowicie pochłonie zło. Przez chwilę patrzy na mnie. Mrugamy do siebie wymownie, po czym zaczyna swoje przemówienie, nad którym podobno sporo pracował.

— Ojcowie Wolności twierdzą, że historia Hazel Lloyd została wymyślona — komunikuje. Wydaje się, że przez krótką chwilę nikt nie oddycha. Tłum wstrzymuje powietrze. Razem ze mną. Obok ucha niemal słyszę huk wystrzału. Pod powiekami widzę jej zakrwawione ciało oraz lśniące łzami oczami. — Zastała zastrzelona po zamilknięciu syren. Złamano zasady, które ustalili. Rząd stworzył zarazę, która się rozprzestrzenia.

Kiedy tata kończy, Rue wyłania się z ukrycia. W przeciwieństwie do pewnego siebie Alberta, z pewnością się wstydzi. Chrząka, pocierając dłonie o spodnie. Uśmiecha się koślawo. Przez parę sekund przygląda się swoim butom, aż wreszcie oznajmia nieśmiało:

— Była moją siostrą.

Rue przechwytuje mój skupiony wzrok, który najwyraźniej dodaje jej otuchy.

— Jej śmierć nie może pójść na marne — kontynuuje znacznie pewniejszym głosem. Mówi głośno oraz wyraźnie, by dotrzeć nawet do tych najbardziej oddalonych od sceny. — Dzięki niej jesteśmy tutaj. Zaczniemy zmieniać świat tu i teraz!

Tłum odpowiada salwą entuzjastycznych krzyków.

— Nie będziemy patrzeć, jak nasi przywódcy odbierają nam wolność słowa — wtrąca tata, wysuwając się do przodu. Wygląda jak prawdziwy przywódca, który zaprowadzi swoich ludzi po wygraną. Nic więc dziwnego, że spotyka się z dużym uznaniem. — Nie pozwólmy na zabijanie niewinnych. Podczas poprzedniej nocy zginęła rekordowa ilość obywateli. Nie wynagrodzą tego żadne słowa, modlitwy, ceremonie czy pieniądze. Nie zasługujemy na to. Nasz kraj zasługuje na więcej!

Jestem dumny zarówno z taty jak i z Rue za to, że chcą coś zmienić.

I przede wszystkim jestem dumny z mojej Hazel. Wojowniczki. Może nie mówiłem jej, że ją kocham, ale z całych sił próbowałem to pokazać. Ponieważ prawdziwa miłość nie wymaga słów, wystarczą emocje i czyny. A nasza miłość? To moje ulubione uczucie. Teraz jest jak powietrze. Za każdym razem kiedy wracam do niej wspomnieniami, mogę ją poczuć, ale nigdy już nie dotknę.


Gratuluję, przetrwaliście wojnę. Teraz żyjcie z traumą.

CZYSTKA | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz