17.

65 6 5
                                    

- [...] Wszystko zaczęło się od momentu, kiedy okazało się, że jestem w ciąży, a wasz tata już nie żył...

- Ta ciąża nie była planowana. Pamiętam mój szok, jakby to było wczoraj, kiedy ją odkryto. Sądziłam, że to dar. Ostatnie ziarno, które zasiał Hopper - zachichotała do siebie. - Niestety wcale nie było tak kolorowo. Szybko okazało się, że coś jest nie tak. Płód nie rozwijał się prawidłowo, do tego mój organizm nie produkował odpowiedniej ilości progesteronu, tak mówili lekarze. Mogłam poronić w każdym momencie. Musiałam brać leki, żeby podtrzymać ciąże i do tego nie dopuścić.

- Och, to wyjaśnia, dlaczego byłaś taka zdenerwowana - olśniło Jonathana.

- Zgadza się, Jonath - posłała mu uśmiech. - Po jakimś czasie jakoś się to unormowało. Płód był cały czas monitorowany, zaczął rozwijać się w porządku. Jednak było coś nie tak, bo poród zaczął się przedwcześnie. Dużo za wcześnie. I to w momencie, kiedy nie było mnie w Californii, bo wyjechałam właśnie tu, do Hawkins. Musieliśmy w końcu ustalić co ze starym domem Jima. I podczas oględzin... To po prostu się zaczęło. Musieliśmy szukać szpitala, a poród trwał bardzo długo. Miał mnóstwo komplikacji, ale ostatecznie udało mi się urodzić. To były męczarnie. Jane... Och, moja mała Jane... Wyglądałaś wtedy tak biednie. Bałam się, że umrzesz. Ale pewien mężczyzna, który był w tym szpitalu, zaproponował mi pomoc. Z nieba mi spadł! Mówił, że ma jakieś laboratorium, gdzie zajmują się takimi przypadkami. To było dosłownie zbawienie. Bez tego człowieka naprawdę wątpię, że przeżyłabyś następną noc - położyła dłoń na barku mojej siostry, której mina trochę zrzędła. - Udaliśmy się więc do tego laboratorium. Wyglądało dość... Osobliwie. Ale w środku było mnóstwo dzieciaków, które urodziły się z jakimiś upośledzeniami i niepełnosprawnościami. Wcześniaki też. Oddałam cię w jego ręce, a on zajął się tobą najlepiej jak potrafił... Ale chwila, mówiliście coś o Jedenastce, prawda?

Skinęliśmy głowami.

- Ten człowiek, który nas uwięził, tak mnie nazwał - odparła Jane.

- Tak, tak, przypominam sobie. Ten mężczyzna mówił coś, że jesteś Jedenastym przypadkiem. Ale nie przyłożyłam do tego jakiejś wielkiej wagi. Zależało mi wyłącznie na tym, abyś była zdrowa, abyś żyła - posłała dziewczynce szczery uśmiech, ale od razu posmutniała. - Niestety, to okazało się być trudniejsze, niż myślałam. Przez kolejne cztery lata musiałam często go odwiedzać. To było wymagane, abyś była pod jego stałym nadzorem. Nie mam pojęcia, co wtedy z tobą robił, nie pozwalał mi wchodzić. Mówił, że musi się skupić. Nie wykłócałam się, przecież najważniejsze było dla mnie twoje dobro. Po kilku miesiącach zaczęłaś wykazywać te swoje zwariowane moce. Potrafiłaś podnosić przedmioty za pomocą siły umysłu, co często doprowadzało mnie do szału. Pytałam się doktora Brennera co to oznacza, ale on stwierdził, że wymyślam, i że u niego się takie rzeczy nie działy. Myślałam, że zwariowałam, ale wy też zaczęliście doświadczać skutków jej mocy. W wieku około czterech lat zakończyliśmy leczenie. Tak myślę. Nie znam się na tym. Ale już życiu Jane nie groziło niebezpieczeństwo. I od tamtej pory żyliśmy tak aż do teraz.

- Ta historia brzmi trochę surrealistycznie. Nie pamiętam tego... - przyznałem.

- Moje wyjazdy były ściśle po kryjomu. Mówiłam wam, że wyjeżdżam służbowo, ale tak naprawdę jeździłam do Hawkins - rozłożyła ręce.

- Sprytnie - podsumował Jonathan.

- Ale dlaczego nam nie powiedziałaś? Zrozumielibyśmy - stwierdziłem, spoglądając na starszego brata, który skinął zgodnie głową.

Nasza rodzicielka westchnęła.

- Pan Brenner poprosił mnie o dyskrecję - wyznała.

- I nie wydało Ci się to podejrzane?! - wyrwała się moja siostra, wstając gwałtownie tak bardzo, że aż krzesło się przewróciło. - On mógł robić ze mną co chciał! Jak mogłaś mnie oddać do jakiegoś, no... Kogoś takiego! - uderzyła ręką w stół.

- Zawdzięczasz mu życie! - podobnym tonem odparła jej nasza matka. - Masz rację, nie powinnam była cię oddawać, nie wiedząc, co z tobą wyprawia, ale dziecko... - jej głos się zaczął drżeć. - Bez niego nie przeżyłabyś. A bez ciebie JA bym nie przeżyła - oparła dłonie na jej barkach.

Jane westchnęła.

- Tak, wiem, przepraszam. Po prostu... Czuję, że ten człowiek przyspoży nam teraz więcej problemów niż korzyści - odwróciła wzrok.

- Wiem, że się martwisz. Uwierz mi, ja też. Tylko najpierw wyjaśnijcie mi jedną rzecz - zlustrowała nas pokolei wzrokiem. - Dlaczego właściwie chcieliście się w to mieszać? Tym powinny zająć się służby, a wy narazilście swoje życie i po prostu się włamaliście.

Jane otworzyła usta, aby znów coś powiedzieć niezbyt przyjemnym tonem - wywnioskowałem to po jej minie - ale uciszyłem ją gestem ręki.

- Wybacz, mamo - zacząłem. - To był pomysł Max, a ja głupi się zgodziłem za namową Mike'a... - spuściłem głowę, ale po chwili znów wróciłem wzrokiem do matki. - Nie miałem pojęcia, że Jane tam będzie. Nigdy w życiu nie naraziłbym jej na niebezpieczeństwo! - zaprzeczyłem mocnym gestem ręki, a mój ton głosu stał się trochę ostrzejszy. - Pojawiła się znikąd. Chciałem ją odesłać, ale ona się uparła, aby zostać. Sam też chciałem uciec, ale nie chciałem wyjść na tchórza. I obiecałem Mike'owi... - znowu odwróciłem na chwilę głowę. Fala smutku przepłynęła przez całe moje ciało. Natychmiast jednak potrząsnąłem głową w celu ogarnięcia się i wróciłem do dalszych wyjaśnień. - Więc jeśli ktokolwiek, kogokolwiek naraził, to ja - przyłożyłam rękę do klatki piersiowej.

- Nie, Will, to ja powinnam była sobie pójść, kiedy mi kazałeś. Ale nie chciałam zostawić Erici... - przyznała i wbiła wzrok w podłogę.

- Ach, ale wy jesteście dziecinni - Jonathan walnął się załamany w czoło.

- Bo jesteśmy, hm, pomyślmy, dziećmi?! - odgryzła mu się Jane.

- Ej, ej, ale nie kłóćcie się - uspokoiła ich nasza rodzicielka. - To nie jest niczyja wina. A jeśli już, to Max, o której wspominałeś, Will. W końcu to ona zaproponowała tę wyprawę, tak?

- Tak - skinąłem głową. - Ale to ja nakierowałem ją na laboratorium i las. Tak naprawdę, gdybym siedział cicho, to wszystko nie miałoby miejsca - schowałem twarz w dłoniach.

- Nie ma co rozpaczać - matka objęła mnie ramieniem. - Ważne, że nikomu nic się nie stało. Ale błagam, następnym razem nie pakujcie się w takie rzeczy i zostawcie to dorosłym, jasne?

- Tak, mamo - powiedzieliśmy zgodnie.

- Ja jestem dorosły, więc możecie mi mówić - wyszczerzył się Jonathan.

- No na przykład, choć bardziej chodziło mi o jakieś służby - przyznała nasza rodzicielka, a mina mojego starszego brata trochę zrzędła.

- Jeśli to wszystko, to już pójdę - rzekłem, a gdy dostałem potwierdzające skinięcia od pozostałych członków mojej rodziny, ruszyłem do swojego pokoju.

❎ Mój brat jest gejem II BylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz