16.

290 17 0
                                    

Oto tak to się stało. 24 grudnia już dziś.
Czy to koniec wojny? Czy tak to można właśnie to nazwać? Czy te ostatnie dwa lata można nazwać wojną? Zapewne tak. Wszyscy w tym czasie ucierpieli. Lecz postarajmy się nie myśleć źle. Spędzić szczęśliwie ten czas świąt, docenić ludzi których ma się blisko siebie i odliczać czas do rozpoczęcia nowego roku.
Nie przedłużając zapraszam do rozdziału.

Perspektywa Petera.

Obudziłem się dość wcześnie, lecz to chyba przyczyna tego, że nie mogłem zasnąć. Na szczęście odnalazłem drogę do swojego pokoju, lecz nie czułem się tu dobrze. Dalej myślałem, że to kompletnie obce miejsce.

Nie mogłem spać w nocy. Siedziałem na swoim łóżku, lampka nocna była zapalona a okno otwarte. Wypalałem powoli papierosy z paczki, nie martwiąc się o to czy później będę mieć co palić.
W końcu późno w nocy zamknąłem okno i zdecydowałem się wyjść na ogromny balkon łączący moją, Stark i paru innych osób sypialnie. Można to raczej nazwać tarasem, ale nie powinienem zastanawiać się nad takimi rzeczami.

Lecz niestety nie mogłem wyjść, bo zauważyłem już dwójkę ludzi na balkonie. Dwóch mężczyzn, rozpoznałem tylko jednego, pana Starka. Który, był w dość dwuznacznej pozycji z innym mężczyzną. Zrobiłem szybko zdjęcie upamiętniając pocałunek dwóch mężczyzn. Nie wiedziałem co się tam dzieje, nie chciałem tego widzieć, lecz to zobaczyłem.
Nienawidziłem Starka. Nienawidziłem każdego w tej wieży. Więc na spokojnie mógłbym pokazać pani Potts to zdjęcie albo szantażować miliardera.

Lecz czy właśnie taki byłem naprawdę, czy byłem zwykłym manipulantem? Czy byłem zwykłym pasożytem który tylko czyha na upadek czyiś by móc go zniszczyć? Nie, nie byłem taki. Ale to Avengers, oni nie uratowali moich cioci. Więc ja nie zamierzałem ratować ich. Nie zamierzałem być po ich stronie. Jestem na terenie wroga, nie przyjaciela. nie mogę ich tak traktować. Sprawię, że Stark upadnie na kolana chcąc ratować swój związek a mi da wszystko czego będę pragnął. Lecz czego ja skrycie pragnę? Przecież już nic nie sprawi, że moja ciocia wróci.

Ale mogą ją pomścić.
Mogę sprawić, że mściciele będą cierpieć tak bardzo, jak ja cierpiałem. Sprawię, że cała ta buda spłonie a razem z nimi bohaterowie ludzkości.
Ale czy ja naprawdę mogę ich nazywać bohaterami? Nie byli nimi. Może uratowali miliony istnień i świat. Ale nie uratowali mojego świata. Jedynej kobiety która mi została. A ja nie zamierzałem tego tak zostawić. Zemsta to jedyne co mi pozostało, straciłem wszystko, ale moje ciało wciąż jest zdolne walczyć. Więc to będę robić. Będę walczyć o sprawiedliwość.

Wstałem z łóżka zamykając okno, którego zapomniałem zamknąć w nocy. Patrzyłem chwilę na widok za szybą, naprawdę mogę uciec. Zostać sam i w spokoju planować zemstę, lecz coś mi nie pozwala uciec. Nie pozwala mi wyjść i zasmakować wolności i..straty. wciąż nie jestem pogodzony z stratą. Lecz to normalne.
Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce. Więc strata, to coś co może mnie postawić na nogi. Nie będę zwracać uwagi na to, że ten sposób będzie strasznie bolesny. Dam Radę. Samemu dam radę.

Odwróciłem wzrok od szyby, ubrałem na siebie bluzę którą przez cały czas miałem w plecaku i wyszedłem cicho z pokoju uważając by nikogo nie obudzić.
Poszedłem do kuchni i szczerze nie spodziewałem się, że zastanę tam Starka.

– Stark. - powiedziałem z jadem w głosie a ten spojrzał na mnie widocznie zadowolony. Z czego on się cieszy? Z zdrady? Czuję do niego odrazę. Jest odrażający, cały on jak i jego zachowanie.

– Tak, młody? - odpowiedział mi, upijając łyk kawy. Jak on mógł mnie tak lekceważyć. Jak on mógł mnie tak nazywać. Jak on po prostu mógł patrzeć mi w oczy po tym co zrobił!?

make me be again | irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz