Święta, święta. I po świętach.
Zaraz i tak wrócimy do szkoły. Bezsens.Perspektywa Petera
Opowieść o człowieku, który niczego innego oprócz śmierci nie pragnął.
Historia ta nigdy nie kończyła się dobrze.
Zawsze była opowiadana by straszyć zbyt ciekawskie dzieci, zawsze miała ona na celu uspokojenie dziecięcej ciekawości i zachęcenie dzieci i nie kłamaniu. Lecz dla mnie, to nigdy nie był strach. To była inspiracja, inspiracja do kłamania. Bo kłamanie stało się częścią mojego życia.Teraz. Siedząc pod drzewem, na trawie w cieniu wpatrując się w nurt rzeki zastanawiałem się, po co kłamałem. Dla kogo kłamałem? Często ludzie kłamią dla własnej korzyści lub z przymusu.
Lecz ja kłamałem... No właśnie, dlaczego?
Co ja takiego zrobiłem, by móc być sobą.
By móc przeżyć. Ja i ciocia may nigdy nie mieliśmy bogatego życia wypchanego korzyściami, więc już najmłodszych latach uczyłem się kłamać. Kłamać, a potem kraść. W nocy gdy tylko mogłem podkładałem cioci pieniądze do portfela, cześć sobie zacząłem w końcu odkładać pieniądze, i kupować papierosy.Próbowałem z używkami, lecz zorientowałem się, że moją ciocia by tego nie chciała. Ale skoro jej już nie ma, to chyba mogę sobie pozwolić na jeszcze jedną próbę.
Perspektywa Tonego
Ja oraz czarodziej siedzieliśmy w kafejce. Stephen pił herbatę patrząc się w telefon, a przede mną leżał na małym talerzyku kawałek ciasta truskawkowego.
To jakaś gra? Kawał? Obiecał mi znaleźć Petera, więc czemu siedzimy tutaj?Popatrzyłem się na mężczyznę który wciąż nie zwracał na mnie uwagi.
Westchnąłem zrezygnowany i zabrałem wyższemu kubek z herbatą odkładając go na spodeczek.- Do rzeczy. - poleciłem zmęczony
- Co my tu robimy? Czemu nie szukamy Petera? - zacząłem wypytywać a ten uśmiechnął się lekko
- Rozejrzał się - zaczął, nie rozumiałem o co mu chodzi - Mamy stolik tuż przy szybie, cokolwiek by się nie działo będziemy tu widzieć - spojrzałem na szkło, niczego dostrzegałem. Wszystko było w normie. Ludzie szli chodnikiem, auta jeździły po ulicy. Kolejny człowiek niszczy sobie życie kupując podejrzany towar w ciemnej uliczce. To nie są moje problemy. Bo ludzie po prostu są ludźmi.- Naprawdę tego nie dostrzegasz? Widzisz, lecz nie obserwujesz. - powiedział prześmiewczo czarodziej Kładąc swoją dłoń na mojej.
- Naprawdę go nie możesz zauważyć? - podniósł jedną brew pytająco. Ja pokiwałem głową przecząco.
- Peter właśnie zażywa narkotyki w
ciemnym zaułku a ty tego nie widzisz? -Na jego słowa zmarszczyłem brwi, popatrzyłem jeszcze raz przez szklaną szybę i dopiero teraz to do mnie doszło.
Patrzyłem na Petera który spokojnie kupował nieznane nawet mu substancję.
Szybko wstałem z krzesła, to samo zrobił mężczyzna przede mną.- Czemu nie powiedziałeś mi tego od razu?! - wykrzyczałem zwracając na siebie uwagę klientów i obsługi.
- Miałem ci pomóc, a nie dać rozwiązanie prosto pod nos. - powiedział spokojnie patrząc na moją twarz.
- No, pierdolony Sherlock Holmes! Kurwa, moje dziecko może umrzeć, popaprańcu! - w moich oczach zagościły łzy. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego nie mógł po prostu mi powiedzieć? Doskonale wiedział, że zależy mi na Peterze. Że chce go uratować ale mimo to chciał grać mi na emocjach? Po co mu to było.Szybko wybiegłem z kafejki biegnąc do ciemnego zaułku, słyszałem jak Stephen biegł za mną. Nie chciałem tego, ale jego pomoc naprawdę mogła mi się przydać. W końcu był lekarzem, czy nieważne kim. Bez wątpliwości mi się przyda, i psychicznie i fizycznie.
Dobiegłem do zaułku w którym na brudnej ziemii leżał chłopiec nie kontaktując z rzeczywistością. Szybko podszedłem do niego i sprawdziłem mu puls, który okazał się znikomy. Przedawkował? W tak szybkim czasie. Czy to przez jego organizm?
- Pomóż mu. - poleciłem ostro a neurochirurg od razu odsunąłem chłopca ode mnie zaczynając go badać. Przypatrywałem się mu. Szybko się zorientowałem, że w taki sposób w żaden sposób nie pomogę chłopcu.
Szybko zabrałem telefon Stephena i zadzwoniłem do Rogersa.- Halo?
- Steve!
- Tony? Co to za numer?
- Znalazłem dzieciaka. Zaraz wyślę ci lokalizację. Słuchaj, zbierz grupę ale zostaw bannera każ mu przygotować salę. I niech sam będzie gotowy do potencjalnej operacji, jasne? Mam nadzieję, że tak. Pa.Nie dając szansy przyjacielowi się odezwać od razu się rozłączyłem i wysłałem na ten numer moją obecną lokalizację. Mam szczerą nadzieję, że tym razem się nie spóźnią.
Po dwudziestu minutach przyjechali, w końcu. Niemal natychmiast Fury Podszedł do mnie z wyrazem twarzy jakby chciał mnie zabić.
- Nie myśl sobie, że nabiorę się na twoje sztuczki, od razu ten chłopaczek po wyjściu z szpitala idzie siedzieć - westchnął zirytowany a ja już wiedziałem, że nie będę mieć żadnego wyjścia. Pozostanie mi tylko uciekać.
- i kim jest ten mężczyzna? - zapytał się czarnoskóry a ja opuściłem głowę.
- Nie zamykajcie go, nie jest zagrożeniem-
Powiedziałem niemal szeptem a on spojrzał na mnie z góry
- O tym ja zdecyduje. - powiedział z rozbawieniem w głosie. Już po nas. Nie ma zamiaru się nawet nad tym zastanawiać. Nic im nie pomoże, i to moja wina.Widziałem jak zabierają dzieciaka a fury podchodzi do Stephena i z nim rozmawia. Stało się to czego się obawiałem, Steph został zakuty w kajdanki z vibranium. Czarna wdowa teraz przy nim stała a ja nie umiałem niczego powiedzieć. Nawet się poruszyć. Nie potrafiłem zrobić niczego, bo się bałem. Byłem przerażony.
Widziałem zawiedziony wzrok czarodzieja który zniknął razem z wszystkimi bohaterami i chłopakiem.Teraz w ciemnym zaułku zostałem tylko ja. Tak, zostałem bo mną gardziłem. Co do nich, miałem zbyt wiele tajemnic z którymi nie umiałem sobie poradzić. I to mnie zgubiło.
Zacząłem powolnym krokiem wracać do wieży. Tak bardzo chciałem się zobaczyć z dzieciakiem, lecz nie chciałem widzieć jego stanu. Tego jak bardzo ucierpiał przeze mnie. To by było dla mnie zbyt dużo, zbyt dużo jak na moje nerwy.
O rety, ja na prawdę nie jestem bohaterem. Nie umiem nawet uratować jednego dzieciaka.Doszedłem do budynku z ogromną literą A. Westchnąłem i wszedłem do środka, wszędzie znajome twarze na które wcześniej nawet nie zwracałem uwagi. Wszedłem do winny i przycisnąłem odpowiedni guzik. Zaczęła się powolna jazda. Spojrzałem w lustro na ścianie szyby. Wyglądałem jak wrak człowieka, cóż się dziwić. W końcu żyje na kawie i nadziei, ze mnie nic w warsztacie nie pierdolnie
Dojechałem, drzwi windy się otworzyły z charakterystycznym dla nich dzwoneczkiem. Wyszedłem i zacząłem iść korytarzem. Ciężko było nie wiedzieć w której sali znajduje się dzieciak, bo przed drzwiami czekał Fury.
- I jak? - zapytałem oczekując tego, że czarnoskóry nagle przeszedł jakąś przemianę i pozwoli zostać dzieciakowi i Stephenowi przy mnie. Zawiodłem się, cóż się dziwić. Moje myśli są coraz mniej realne.
- czekamy, Bruce go bada. - powiedział jakby znudzony. Westchnąłem.Po niecałych piętnastu minutach Banner wyszedł z sali. Szybko spojrzałem na jego twarz. Nie wyglądał na dumnego z siebie, nawet na zadowolonego. Czy stało się to, czego się obawiałem? Mam nadzieję, że to jakiś głupi żart.
Lecz nie, to nie był żart. To była okrutna rzeczywistość. Bruce westchnął i pokiwał przecząco głową.
- Stało się to, czego się obawiałem. Wziął tego za dużo, przykro mi, Tony. - powiedział niemal nie słyszalnie.
Nastała cisza której nikt się nie mógł spodziewać.
Mój oddech przyspieszył. Ale fury nic z tego sobie nie robił. Nawet nie udawał, że było mu przykro.
Wezbrała we mnie złość. Zamachnąłem się i uderzyłem Furyego w twarz.
Ten nie spodziewając się tego przez siłę uderzenia zrobił parę kroków w tył.
Niemal natychmiast Steve złapał mnie za nadgarstki by mnie unieruchomić.Z moich oczu wydostały się łzy. Dlaczego? Dlaczego nie potrafiłem być dobrym człowiekiem? Sobą. Przez swoje zachowanie doprowadziłem dzieciaka do śmierci. Dlaczego to tak strasznie boli? Dlaczego akurat ten dzieciak. Fury, on.. on pozwolił mu umrzeć.
Z mojego gardła wydostał się szloch, głośny i bezsilny. Zupełnie jak ja.Ten dzieciak miał rację, nie jestem bohaterem. Za to on nim był, zrobił wszystko dla innych. Dlaczego więc ci najlepsi muszą pierwsi odchodzić?...
The End
A więc oto koniec tej książki, miło było mi to pisać. Mam nadzieję, że podobała wam się jej fabuła. Starałem się stworzyć coś oryginalnego, lecz oczywiście nie zawsze mi się to udaje. Miłego dnia/nocy.
CZYTASZ
make me be again | irondad
FanfictionPoczułem zimny podmuch wiatru na swojej twarzy. Nie zniechęciło mnie to. Byłł grudniowy wieczór. Słońce już zaszło pomimo godziny osiemnastej. Zacząłem się przechadzać po okolicy mojego nowego miejsca zamieszkania. pod ubraniem miałem strój bohater...